sobota, 30 sierpnia 2014

9 miesięcy za nami...

Wczoraj Jaruś skończył 9 miesięcy... Jeszcze tylko 3 i będzie miał roczek.
Jestem przerażona... Niech nadal będzie niemowlaczkiem :-(

Co nowego u Nas?

Postępy Jarusia:
- Jaruś robi pięknie "papa". Ćwiczył, ćwiczył i wyćwiczył. Teraz już ładnie macha i czasem nawet próbuje powiedzieć papa, ale wychodzi mu baba.
- siedzi od jakiegoś czasu, myślę że od jakichś dwóch tygodni.
- od 14 sierpnia mówi "mama" - nie wiem czy świadomie, czy nie, ale najczęściej używa tych słów gdy jest głodny lub gdy wychodzę z pokoju. Gdy pierwszy raz usłyszałam "mama" to klęknęłam przed siedzącym w krzesełku Jarusiem i ryczałam jak bóbr. Później wzięłam go na ręce, tuliłam i dalej ryczałam...
- Raczkuje głównie do tyłu, turla się i czołga tak, że dojdzie wszędzie gdzie tylko chce.
- Uczy się "kosi kosi łapci" - woli gdy ktoś to robi, także łapie np. moje ręce i nimi uderza o siebie, uczy się też "cacy", ale na razie tylko się z tego śmieje.
- potrafi już przechodzić z rąk do rąk. Wczoraj gdy M. go wykąpał i przekazywał mi Jaruś przekręcił ciałko i wyciągnął rączki.
- Cieszy się na widok Zenona. Gdy mówię "kotem" albo "gdzie jest kotek" Jaruś patrzy w stronę kociej jadalni (trzy miski i podstawka). Reaguje także na pytanie "Gdzie jest lampa" - patrzy wtedy na lampeczkę :-) Lampy to jego ulubione przedmioty!


A u mnie?

Właśnie robię sernik krówkowy, bo jutro Małż ma urodzinki :-)
Chacjenda wysprzątana. Jaruś drzemie, Zenuś drzemie także matka pisze na blogu ;)

Aaaaa no i w końcu, W KOŃCU mamy nowy samochód !!!
Wczoraj odbierałam...
Miesiąc na niego czekaliśmy....
Jest duży, ładny, baaardzo wygodny.
No i ma dobre hamulce - wczoraj sprawdzałam - dzięki "uprzejmości" pewnego pana jadącego przede mną.
Idealny na pewno nie jest. Ale własny. Myślę że się zaprzyjaźnimy....

A tak wczoraj wyglądał mój 9-miesięczniak ;)



wtorek, 19 sierpnia 2014

Wpadka?

W zeszłym roku na Wolinie siedzimy sobie i szamiemy jedzonko ze znajomymi.
Byłam wtedy w ciąży.
Wszyscy w strojach historycznych, śmiejemy się i dobrze bawimy.
Dokładnie nie pamiętam, ale pewnie rozmawialiśmy o naszej ciąży, podniecaliśmy się że będzie Synek itd.
Nagle jeden z kolegów walnął tekstem, z zaskoczenia:
"No dobra, ale tak szczerze - WPADKA?", czy coś takiego.

M. podjął temat, bo mi chwilowo odjęło mowę ze zdziwienia i zaskoczenia.
M. wyjaśnił, że to nie wpadka, że się staraliśmy, że udało się wcześniej niż zakładaliśmy (myśleliśmy że staranie się potrwa przynajmniej pół roku) i dlatego wyszło przed ślubem, ale generalnie to noszę w sobie chciane, planowane, kochane, wymarzone dziecko...
Temat się urwał.

Teraz wracam do tamtego dnia myślami i zastanawiam się "JAK MOŻNA? Jak komuś nie jest głupio zadając takie pytanie przyszłym rodzicom???". I nieważne co myśli, nieważne jaka jest prawda - NIE WYPADA i już!!!

Z resztą... Wpadki zdarzają się także w małżeństwach (mam wiele takich przykładów wśród bliskich osób). Bo co to jest wpadka? Wydaje mi się, że to ciąża nieplanowana, czasem niechciana, a nie - dziecko przed zawarciem związku małżeńskiego.
Myślę sobie nawet, że dziecko przed ślubem to dobry pomysł. Kiedyś, jeszcze na studiach jeden wykładowca podsunął temat, że lepiej najpierw zająć się płodzeniem dzieci (żeby zobaczyć czy druga osoba na pewno chce dzieci, czy może itd) niż najpierw zawierać związek małżeński, a później problemy różnej maści... Może aż tak drastycznie do tego nie podchodzę, ale odrobinę sensu w tym widzę.  

Myślę, że wpadka jest wtedy, gdy ktoś nie jest gotowy na rodzicielstwo, gdy kategorycznie i niezaprzeczalnie nie chce dziecka, planował brak potomstwa, a wyszło inaczej...
ALE czasem taka wpadka prowadzi do czegoś baardzo dobrego - do rozwinięcia instynktu macierzyńskiego, do wielkiej miłości, do rozkwitu związku...
Innym razem po prostu trzeba się wziąć w garść i ponieść konsekwencje swoich czynów.

U Nas to była w pełni świadoma decyzja, której nie żałuję i nigdy, przenigdy nie będę żałowała.
Urodziłam sobie szczęście. Moje życie nabrało sensu. Jaruś jest wspaniałym owocem wielkiej miłości, jest największym osiągnięciem naszego życia!!! A przed małżeństwem, czy po małżeństwie? Jakie to ma do cholery znaczenie???

czwartek, 14 sierpnia 2014

I na Nas nadeszła pora....

Po wielu, na prawdę wielu dniach zastanawiania się nad tym nadeszła i pora na nas...

Mamy stronę na facebooku: KLIK

Jeżeli chcecie być na bieżąco z informacjami o tym co u Nas, co na blogu itd. lub po prostu jeżeli zechcecie pokazać mi, że to co robię ma sens, że ktoś jednak czyta mojego bloga, że komuś on się do czegoś przydaje, to ZAPRASZAM SERDECZNIE !!! :-)

A tutaj macie zdjęcie Wikinga z wyjazdu do Wolina (jeszcze nie przebrany w swój historyczny strój, bo to było na dzień przed Festiwalem ;)
(fot. Tomasz Muranski)

wtorek, 12 sierpnia 2014

wyjazdowe HITY dla mamy i dziecka (gadżety, kosmetyki...)

Sezon na wakacyjne wyjazdy w pełni.
Jezioro, morze, wyjazd do rodziny lub znajomych, a może w góry....
Pod namioty, do domku kempingowego albo do apartamentu...

My mamy za sobą chyba najtrudniejszy z możliwych wyjazdów z dzieckiem czyli wypad pod namiot.
Namiot nie byle jaki, bo "historyczny", no i na szczęście spory (3x6 m).
Wyjazd bez prądu, bieżącej wody (no prawie), bez wielu udogodnień.
CZYLI... za nami Wolin - Festiwal Słowian i Wikingów.

Zabrałam ze sobą pół domu.
Za chwilę przejrzę zdjęcia i pokażę Wam przydatne rzeczy jakie spakowałam dla Wikinga :-)
Będzie też troszkę o Maminej kosmetyczce ;)

Nie będę pisać o rzeczach błahych jak ubranka, czy kocyki, o oczywistych jak chusteczki, czy pieluszki. Wypiszę gadżety które na prawdę były hitem wyjazdu.

DLA SYNKA:
1) Miseczki z wieczkami z Pepco. Cudowne! U nas posłużyły jako przechowalnia wszelkich chrupaków.
2) Spinacz? No takie małe spinadełko. Idealne do zabezpieczenia kaszki przed rozsypaniem. Taka mała rzecz, a jaka pomocna :)
3) Śliniaczki jednorazowe (te akurat z Rossmana za ok 11 zł, ale są też czasem w Lidlu za ok 6 zł). Coś wspaniałego na wyjazd! Nie muszę przepierać, przechowywać brudnych śliniaków tylko zakładam, a po posiłku wyrzucam.
 4) Miseczka z przegródkami, oraz możliwością podgrzania jedzenia poprzez wlanie wrzątku w dolną część miseczki.
5) Małe sztućce - w sam raz na wyjazd
6) Kubek firmy Avent. Na co dzień nie jestem z niego zadowolona, bo uniemożliwia dziecku samodzielne picie poprzez wieczko przymocowane do reszty kubeczka. Ale na wyjazdy jest wygodny, bo nie muszę się zastanawiać gdzie jest wieczko, tylko odchylam, daję Misiuniowi pić i zamykam.
 7) Woreczki/kosmetyczki - świetny pomysł na rozmieszczenie wszystkiego w sterylnych warunkach, tak żeby nie walało się po torbie.
 8) Jarusiowe kosmetyki. W większości próbki - idealne na wyjazdy. Są to kremy na odparzenia, płyny do kąpieli, oliwka, kremy oraz krople fizjologiczne.
 9) Kosmetyczka z Musteli. Pewnie każdy ją już ma ;) A jak nie ma, to niech zaopatrzy się w podobną bo to bardzo wygodna rzecz. Wszystko w jednym miejscu.
 10) Leki i inne gadżety.
Woda w sprayu dla dzieci - idealna do przemycia buzi, rączek, pupy, lub jako chwila orzeźwienia dla dziecka i dla rodzica ;)
Termometr.
Antybiotyk na wszelkie zmiany skórne.
Maść i wapno na alergię.
Maść majerankowa.
Plastry.
Czopki przeciwbólowe/przeiwzapalne.

A DLA MAMY:
 1) Dezodoranty. Pierwszy to tylko kwestia zapachowa, a nie ochronna, dopiero drugi zapewnia zabezpieczenie przed poceniem. Wiadomo - bez tego ani rusz.
 2) Pojemniczki na odlewki kosmetyków. Cudeńko! Bo po co mam taszczyć np. cały szampon, skoro mogę go przelać? W ten sposób możemy zabrać więcej kosmetyków, zaoszczędzając przy tym miejsce.
 3) Ogólnie rzecz biorąc kosmetyki. W większości miniaturki lub próbki. Po kolei od prawej: La Roche Posay próbka żelu do twarzy, serum L'biotica do włosów, próbka kremu z filtrem Vichy, Cliniqe żel do twarzy, krem przeciw odparzeniom (no niestety, czasem odparza się to czy tamto), miniaturka kremu Clinique, odlewka szamponu Ziaji, krem pod oczy z Yves Rocher, tonic z Clinique (jak dla mnie skład słaby, śmierdzi alkoholem, ale delikatnie złuszcza, no i nie wywołał alergii także go zużyję).
 4) Odżywki Garnier nie muszę chyba przedstawiać, co? ;) Do tego żel pod prysznic o owocowym zapachu, kilka próbek kremów i balsamu do ciała, szczoteczka, ale co ważniejsze z ochronką, no i grzebień z szeroko rozstawionymi ząbkami (jednego ząbka nie ma specjalnie, bo mama ma taki sam więc to znak rozpoznawczy mojego grzebienia).
 5) Miniaturowa paletka z Sephory z lusterkiem (zapomnieć lusterka na taki wyjazd to by był koszmar ;)) - są w niej ze cztery cienie, dwa błyszczyki i róż.
No i pudełko po Merc Special - aktualnie służy mi jako pojemnik na leki (Euthyrox oraz witaminy) i sprawdza się świetnie.
 6) Puder dla dzieci. Stosuję go ja. Ale nie na pupę. Do włosów :) To świetny sposób na przedłużenie świeżości czupryny. Tańszy i wydajniejszy suchy szampon ;-)
 7) No i najważniejsza rzecz - papier toaletowy. Bo kto ma papier toaletowy - ten rządzi ;)
 8) Moja torba wyjazdowa była też wyposażona w Karmi o smaku Tiramisu. BOSKIEEE !!!!






Mam nadzieję że wpis Wam się podobał :-)
POZDRAWIAM CIEPLUTKO!


piątek, 8 sierpnia 2014

Koń po westernie...

Melduję się, że żyjemy. Stop. Na Wolinie było ciężko, ale fajnie. Stop.
Powrót do rzeczywistości oraz tony prania to koszmar. Stop.
Niedługo wpis o gadżetach dla mamy i dziecka pod namiot. Stop.

A tak wyglądał Mały Wiking na Wolinie (u mamy w chuście):
(fot. Anna Maria Bielecka)


A tu Misiuniu z mamą (ulizaną bo upał i zmęczoną*, bo Tata nas zostawił na cały dzień - bez fotelików, kojców, wózka i innych udogodnień...)

(fot. Anna Maria Bielecka)


* Ja napisałam "zmęczoną"?
Styraną niczym koń po westernie,
ale cóż....