wtorek, 26 listopada 2013

Do szpitala...

Jeszcze żyję. Stop. Jutro idę do szpitala. Stop. Ostatnia noc w domu. Stop.
...

Zrobiono mi ktg, badanie, pomiar ciśnienia oraz usg.
Ktg w porządku, ale brak skurczów.
Badanie... bolesne - szyjka zamknięta.
Ciśnienie podwyższone, ale niby unormowane.
Usg w porządku - orientacyjnie Synuś waży 3700.
[Właśnie tak czułam, że przy porodzie będzie miał ok 3800]

Nie przyjęto mnie na oddział bo nie było wolnych miejsc,
a sytuacja nie jest aż tak nagląca.
Spędzę noc w domu, a jutro między 10-11 mam się stawić na IP.
Zostanę przyjęta na oddział, zostaną wykonane badania.

To badania o wszystkim przesądzą.
Jeżeli wyniki będą w normie, to zostaną podjęte delikatne
próby wywołania lub wspomagania porodu.
[Faktycznie z takimi powikłaniami jakie ja mam
nie należy za długo zwlekać z porodem.]
Jeżeli wyniki nie będą zadowalające, to zostaną
podjęte konkretne, zdecydowane kroki - wywoływanie.

Nie wiem jak mam to wszystko skomentować.
Już trochę mniej się boję. Zaczyna mi być wszystko jedno.
Chyba po prostu chcę już mieć Małego w ramionach...

Jest późno... Idę spać.
No i chcę się jeszcze trochę potulić do męża i kota,
bo wiem że będzie mi tego brakowało w szpitalu :(
Dobranoc!

Wycieczka na IP

Dziś wieczorem jedziemy na Izbę Przyjęć.
To tak z racji: cukrzycy, nadciśnienia i tarczycy.
Sprawdzić co tam na ktg i czy na usg w porządku...

Troszkę się boję. Że będzie trzeba wywoływać poród.
A ja bym chciała tak naturalnie_naturalnie.
No ale "jak czeba, to czeba".
Ciekawe czy zostawią mnie już w szpitalu,
czy jeszcze wypuszczą do domu...
Na wszelki wypadek zabieram męża,
torby, leki, glukometr i kanapkę...

Nie wiem czego się spodziewać,
także postaram się przygotować na wszystko.
Paznokcie zmyłam - w razie cesarki.
Męża przeszkalam w podawaniu kocich leków.
No i zrobię dziś zapas obiadowy, żeby M. miał co jeść.

Mój wymarzony scenariusz zakłada, że zrobią badania,
wszystko wyjdzie dobrze i wypuszczą mnie do domu,
a w ciągu następnych dni zacznie się poród i urodzę.
[pomarzyć dobra rzecz...]

Mniej pozytywny scenariusz jest taki, że w badaniach
coś wyjdzie nie tak, zostawią mnie w szpitalu na obserwacji
i zapadnie decyzja o wywoływaniu porodu oksytocyną,
albo co gorsza - cesarkę. 
...
Proszę trzymajcie kciuki!!!

A na rozluźnienie:
 Nasz kochany Zenuś :) 
Najlepiej, zająć Pańci miejsce...
Trzeba będzie mu przywieźć pieluszkę albo kocyk Małego,
jeszcze jak będziemy w szpitalu,
żeby Futrzasty zapoznał się z nowym zapachem.
 

niedziela, 24 listopada 2013

Wszystko gotowe...

... tylko Malucha brakuje.

Gotowe łóżeczko, przewijak gotowy.
I ciuszki w komódce też.
Prywatna szafa Malucha jest.
Wanienka też już czeka.
Jest nawet śmietnik na brudne pieluszki.
Torby do szpitala spakowane dawno temu,
teraz tak już ostatecznie.
Aparat przygotowany do zabrania.
Fotel do karmienia stoi w gotowości,
a na nim dodatkowe rzeczy do szpitala.
Mieszkanie posprzątane.
...
No na prawdę - wszystko już gotowe tylko Malucha brakuje.

A oto dowody w sprawie:




Nie możemy się doczekać...
Wszyscy już czekają.
Rodzina i znajomi wydzwaniają.
Pytają czy to już, robią podchody...
Więc jak do kogoś dzwonię (szczególnie do męża),
to muszę zaczynać słowami "Nie, jeszcze nie rodzę! Chciałam tylko...". 
M. namawia Malucha do opuszczenia apartamentu.
Ostatnio nawet pracujemy nad pewną eSką na wywołanie porodu.
Tą najprzyjemniejszą ze wszystkich eSek.
Bo resztę eSek mam już za sobą (i klapa).
I teraz co chwilę z ust męża słyszę pytanie "Jak się czujesz?",
z podtekstem "Czy coś się zaczyna?!".

Otóż nie. Nie zaczyna się NIC.
A ja też już nie mogę się doczekać.
W końcu jestem gotowa.
Na prawdę mogłabym już.
Czekam...
Czekamy...

piątek, 22 listopada 2013

Syndrom wicia gniazda reatywacja czyli poród tuż tuż

Nie wytrzymałam. No nie wytrzymałam, no.
Wczoraj popołudniu panowie z komisu meblowego przywieźli szafę dla Małego.
Wnieśli, rozłożyli (bo po co przywieźć rozłożoną?), złożyli, pogadali (postraszyłam że w każdej chwili mogę urodzić :D później blablabla o ciąży, dzieciach, opiece medycznej w Wielkiej Brytani...), kawy ani herbaty nie wypili, tylko skasowali i uciekli. Szafa złożona tylko w połowie - bez drzwiczek, szufladek i półek "żeby mężowi było łatwiej przenosić". Poszłam robić obiad. Zrobiłam, zjadłam i zaczęła się walka...
Walka z samą sobą żeby się nie przemęczać, żeby nie robić wszystkiego, żeby odpoczywać... Nie udało się.
Najpierw "tylko pozamiatam", później "tylko przesunę komodę", następnie "jeszcze tylko powycieram szafę, no bo musi być wytarta, nie?"... No i tak się stało że i pozamiatałam i podłogę umyłam i komodę przesunęłam i szafę wsunęłam na miejsce docelowe. I wtedy telefon... M. dzwoni. Przyłapał mnie. Wyczuł. Odbieram: "Wyczułeś i dzwonisz żeby mnie ochrzanić?". Mała reprymenda, żebym teraz zostawiła to wszystko i zrobiła sobie co najmniej dwie godziny z serialem, że jutro też jest dzień i takie tam.
(Swoją drogą - Kochanie z tym serialem to świetne zagranie ;)). Niestety w tamtym momencie było już za późno bo wpadłam w sprzątaniowy szał. Kocyki, maty edukacyjne, nosidełka, zapasy pieluszek i chusteczek, pościel na łóżeczko i inne rzeczy poukładałam w szafie. A jak już tak sprzątałam, to... przy okazji powycierałam kurze, pozamiatałam, podłogę umyłam, dywan wyprałam ("bo jak taka czysta podłoga, a dywan taki brudny?"), lustra przetarłam, pranie zrobiłam, kocie miski umyłam...
Zwariowałam no, zwariowałam. A tyle słyszałam o tym, że 9 miesiąc jest taaaaki ciężki... w moim przypadku: BYZYDURA! Nadal jestem aktywna. Albo to przedporodowy przypływ energii...

Jedno jest pewne... KONIEC JEST BLISKI !!!

Zostało jeszcze tylko usunięcie jednej szafki, wstawienie fotela na jej miejsce i będę mogła uznać, że wszystko gotowe.
Jakoś na dniach rodzę. Tak postanawiam :D Najpóźniej pod koniec przyszłego tygodnia. Bo przy cukrzycy podobno nie jest wskazane aby przenosić ciążę. Także albo wywołamy poród naturalnie, albo jedziemy do szpitala.
W każdym razie trzymajcie mocno kciuki...

PS.Może to trochę głupie, ale...  Jak myślicie... Czy do porodu można mieć pomalowane paznokcie? Całą ciążę żyłam w przekonaniu że do porodu pójdę z pomalowanymi paznokciami u stóp (tak dla swojego komfortu psychicznego), a ręce zostawię niepomalowane, bo podobno w razie operacji tak trzeba: lekarz musi widzieć czy sinieją czy coś takiego. Teściowa wytrąciła mnie z tego mojego przekonania mówiąc że jak będzie szła na operacje to zrobi sobie ręce i nogi. I zaczęła się gadka. I wyszło na to, że niby można mieć pomalowane, że trzeba mieć pomalowane, bo jak to tak (wiadomo - jako synowa swojej teściowej muszę
jakoś wyglądać w szpitalu...).  
No i tak się zastanawiałam, aż w końcu zrobiłam sobie klasyczny, delikatny, piękny french.
Oczywiście nie należę do osób które do porodu pójdą w pełnym makijażu, w świeżo pofarbowanych włosach i nowej, wystrzałowej fryzurze (najlepiej prosto od fryzjera), tipsach po pachy itd. A słyszałam że jest jakaś taka moda, czy tendencja...
No ale z racji wykonywanego zawodu paznokcie chciałabym mieć zadbane. Stąd pytanie :)
Wiecie coś na ten temat?
(zdjęcie moich pazurrów :))


PS1. Nasz kot chrapie :D i to głośno! :) Kocia kulka leży właśnie obok mnie na łóżku i chrapie w najlepsze! Niestety za chwilę muszę go obudzić i dać mu tabletki na jego chore serduszko... :(

środa, 20 listopada 2013

Przegląd lodówki czyli jak zrobić coś z niczego

Cześć!
Jestem, żyję, jeszcze nie rodzę.
Ostatnie dni były dla mnie straszne. Koszmarne.
Szczególnie niedziela.
Smutno mi bardzo, że Stworek musiał być wewnętrznym świadkiem tego wszystkiego,
że musiał dostawać wszystko co odczuwałam razem z moją krwią i hormonami.
Dałam się ponieść emocjom, ale w tamtej sytuacji niestety inaczej się nie dało...
Zbyt wiele jak na mnie jedną. Było dużo łez, dużo smutku, sporo żalu.
A na drugi dzień ból głowy, no i mongolskie - opuchnięte rysy twarzy.
Zawsze tak mam po sporej ilości wypłakanych łez.
... Ale jakoś przetrwałam. I jestem. I piszę dla Was.

Po przeczytaniu wpisu na  blogu Zawód Kobieta (jeśli tu zajrzysz, to pozdrawiam serdecznie!) postanowiłam że napiszę coś od siebie w tym samym temacie. Bo myślę że warto. Po pierwsze będzie to jakby dopełnienie mojego wpisu o Trybie Oszczędnościowym, po drugie inspiracja kulinarna, która mam nadzieję na coś Wam się przyda :)


Gdy w lodówce nie ma prawie nic więcej oprócz światła, gdy nie ma czasu na zakupy, lub gdy pusto w portfelu, wtedy przychodzi czas na Przegląd Lodówki - jak ja to nazywam.
Czyli danie zrobione z tego co jest tu i teraz.
Wyciągamy wszystko co mamy w lodówce (lub zamrażalniku), w szafkach i przechodzimy do naszego eksperymentu kulinarnego :)

I tak na przykład:
Wczoraj zrobiłam zapiekankę ziemniaczaną z boczkiem, cebulką i białą kapustą. Do tego dowolne przyprawy, sos ze śmietany, sera żółtego (może być też mocarella) wybełtanego z jajkiem. Do piekarnika aż się ładnie zapiecze. I gotowe. Pyszne tak że palce lizać. I sycące.

Jakiś czas temu zrobiłam danie Przegląd Lodówki al'a risotto. Świetny sposób na pozbycie się składników, które były potrzebne do jakiegoś dania, ale zostały, aktualnie zalegają w lodówce i mogą się po prostu zmarnować.
Do garnka wrzuciłam brązowy ryż, kurczaka pokrojonego w ćwiartki, kukurydzę (to właśnie ona mi została i musiała być jakoś wykorzystana), brokuła, brukselki, puszkę pomidorów bez skórki, dużo przypraw (wszystko co się tylko nadawało - sól, pieprz, zioła prowansalskie, papryka ostra i słodka, trochę curry, czosnek...), zalałam wodą, na palnik z przykrywką, co jakiś czas mieszając. Gdy składniki zrobiły się miękkie to znak że gotowe. Szybkie, proste danie robione w jednym garnku. Był to dla mnie totalny eksperyment - robiłam to danie po raz pierwszy i na prawdę bałam się o smak. A wyszło? WSPANIAŁE! Wszyscy się zajadali!!!

Z kolei na dniach planuję zapiekankę z makaronem penne (w moim przypadku pełnoziarnistym), brokułem, kurczakiem i serem. Często robię to danie, ponieważ jest smaczne i łatwe w przyrządzeniu. Do żaroodpornego naczynia wkładamy ugotowany makaron, gotowanego brokuła, kurczaka w kostkach podsmażonego z przyprawami, zalewamy śmietanowo-serowym sosem i zapiekamy. Można użyć sera mocarella, dodać fetę, pomidory, paprykę - pełna dowolność.
Zapiekankę można zrobić na prawdę ze wszystkiego. Zamiast brokuła dodać szpinak, zamiast szpinaku kalafiora, zamiast piersi z kurczaka dać mięso mielone... Misz masz jak się patrzy.
 (penne z kurczakiem, brokułami i serem :))

A jak nie ziemniaki, jak nie makaron, to... kasza kuskus. Lub jaglana. W dowolnej wersji z dowolnymi składnikami.
W zanadrzu mam na przykład przepis na słodko: kuskus z piersią z kurczaka, ananasem, bananem, rodzynkami i przyprawami (curry, cynamon, kardamon, imbir, cokolwiek). Można też dodać pomidory, paprykę, cukinię, dynię... - znów pełna dowolność. A jak ktoś nie lubi jakiegoś składnika, to wystarczy go pominąć. Nic prostszego.

Jeżeli nie mamy ani ziemniaków, ani makaronu, ani kaszy, wtedy przychodzi czas na tortille. Albo enchilladesa. Lub krokiety.
Tortille "kupne" lub własnoręcznie robione z sosem czosnkowym (jogurt naturalny, czosnek, zioła prowansalskie), lub majonezowym (majonez, ketchup, przyprawy), do tego przegląd lodówki np. ser żółty, wędlina lub kurczak (może być mocno podsmażony jak kebab), warzywa (sałata, pomidor, rzodkiewka, ogórek kiszony, małosolny, konserwowy lub surowy - dowolnie, ananas, kukurydza.... co tylko macie w lodówce). Zapiekamy w piekarniku, mikrofalówce lub na patelni, zawijamy w folię i gotowe.
Enchilladek to po prostu naleśnik z farszem z mięsa mielonego zasmażonego z pomidorami (lub z dodatkiem koncentratu, pomidorów w puszce lub ketchupu), do tego dowolne warzywa np. marchewka, pietruszka, szpinak - znów pełna dowolność. Zwijamy farsz w naleśnika, posypujemy żółtym serem, zapiekamy (np. w naczyniu żaroodpornym) i gotowe. Możemy polać dowolnym sosem np. czosnkowym.
Krokiety to kolejne danie które daje nam pełną dowolność. Farsz można zrobić dosłownie ze wszystkiego. Z pieczarek z serem, z kapusty z grzybami, z pomidorów z mocarellą... Do naleśnika wkładamy farsz, odpowiednio składamy, obtaczamy w rozbełtanym jajku i bułce tartej i smażymy na patelni. Pychota!

Nie możemy też zapomnieć o mrożonkach. Są świetnym rozwiązaniem w momencie gdy zapasy w lodówce się wyczerpią, lub gdy brakuje nam jakiegoś składniku do wyżej wymienionych potraw, albo... w okresie zimowym gdy sezon na większość warzyw i owoców się już skończył. Możemy ich też użyć jako bazy do wieelu dań. Ja np. zamrażam cukinię, fasolkę szparagową, pieczarki, grzyby... korzystam też z gotowych mrożonek, z zestawów warzyw na patelnię itd. Zamrażam także gotowe dania, oraz rosół który może być podstawą do innych zup lub do sosów, gulaszów... Świetna sprawa.

Łatwo, szybko, tanio.
Mam nadzieję że jakiś pomysł Wam się spodobał, że coś Was zainspirowało.
A może Wy też macie jakieś swoje sprawdzone przepisy typu "przegląd lodówki"?
Jak tak, to koniecznie się nimi podzielcie :)  

PS. Jak będę miała taką możliwość, to porobię i wrzucę zdjęcia potraw :)
PS1. Polecam też stronkę: Kryzysowa książka kucharska
PS2. Pozdrawiam cieplutko :)

sobota, 16 listopada 2013

Wspomnienia z ciąży

"Postanowiłam napisać wyznania ciężarówki. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie – po co to robię? Robię to dla syna i męża, bo może kiedyś będą mieli ochotę to wszystko przeczytać, ale chyba głównie robię to dla siebie, aby do końca życia pamiętać chwile związane z ciąża, macierzyństwem i małżeństwem. Co prawda jestem już w szóstym miesiącu, ale chyba lepiej późno niż wcale. Zacznę od początku". - tak miał się zaczynać ten blog. Stało się troszeczkę inaczej. Bez zbędnych wstępów zaczęłam zapisywać to co się u mnie działo, żeby przez swoją sklerozę o niczym nie zapomnieć. Później przyszło zwątpienie czy to całe prowadzenie bloga ma sens - przerwa na blogu. Następnie powrót do pisania.

A dziś... dziś wzięło mnie na wspominki...

Przypomniała mi się...
...jedna z wizyt u Doktora J., gdy monitorowaliśmy mój cykl. Na ekranie aparatu usg zobaczyłam pęcherzyki i usłyszałam "Moje gratulacje Pani Paulino!". Pęcherzyki.... Nie mogę uwierzyć że Maluch powstał z takiego małego pęcherzyka. Jak to możliwe że wcześniej nie było tam nic prócz pęcherzyków i nagle zaczął się tworzyć taki mały Stworek?! Oczywiście wiem jak to możliwe, znam biologię. Po prostu to nieprawdopodobne! Najpierw nie było nic, później bezkształtny malutki groszek, następnie groszek nabierający kształtów, aż w końcu taki mały Stworek... NIESAMOWITE!!! 
...
Później pozytywny - wielkanocny test. Wszystkie te emocje - radość, strach, ekscytacja, panika, przerażenie, euforia, zdziwienie... Ta radość M., ta iskierka w jego oczach. No i nasza bardzo długa rozmowa, przytulanie i leżenie w łóżku. To niedowierzanie, szczypanie się w ramię, ponowne sprawdzanie testu czy na pewno dwie kreski... I to głębokie przeczucie, silna intuicja która od samego początku nie dawała spokoju, ale rozsądek odsuwał ją na dalszy plan, mówiąc - "to nie możliwe że za pierwszym razem!".
...
Powiadomienie najlepszej przyjaciółki i kuzynki w jednym - śmianie się z tego, że mój tata będzie Dziadkiem Z., że siostra będzie ciocią A., że to wszystko się dzieje, na prawdę. Powiadomienie teściowej - euforia, radość, okrzyki, istne szaleństwo, które trwa do dziś. Powiadomienie mojego taty i jego rodziny, oraz mamy i ojczyma. Te nerwy... Mimo że długoletni związek, że związek z osobą którą kocham nad życie, mimo że ciąża planowana. Ale to było nic, tylko niepotrzebne nerwy. Wszyscy się cieszyli.
...
Oczekiwanie na pierwszą wizytę (19.04.2013). Odliczanie dni do wizyty. Aż w końcu sama wizyta. Zobaczenie Robaczka na ekranie, usłyszenie bicia jego serduszka, łzy wzruszenia w oczach M. i ten uśmiech.... Przez chwilę czas się wtedy zatrzymał. Wokół mnie nie było świata poza M. i naszym Robaczkiem. Nie słyszałam totalnie nic z tego co w tamtym momencie mówiła pani Doktor. 
Pierwsze zdjęcie Robaczka. Dowód na to, że jednak intuicja miała racje, że testy i betaHCG się nie myliły, że udało się za pierwszym razem, że będziemy rodzicami... Byłam podekscytowana i roztrzęsiona.
...
Liczne objawy i dolegliwości ciążowe: bolące, nabrzmiałe piersi, zmienność nastrojów, nudności, wymioty (do tej pory odczuwam lekki niepokój podczas mycia zębów które kiedyś potrafiło wywołać nagłe wymioty), częste wizyty w wc, nadwrażliwy węch (i te wszystkie okropne zapachy drażniące moje nozdrza, wywołujące mdłości), suchość skóry, płaczliwość, brak apetytu, następnie jego powrót, przeistaczanie się w tygrysa lub zebrę mimo peelingów, smarowania, masowania czyli jednym słowem nieunikniona plantacja rozstępów, biegunki przeplatające się z zaparciami, hemoroidy, puchnięcie całego ciała, obrzęki na początku stóp i dłoni, później całych nóg, najpierw pogorszenie później znaczna poprawa kondycji skóry, nietrzymanie moczu, skurcze łydek, ból podwozia i kręgosłupa... i to na pewno nie wszystko, tylko cześć pewnie skleroza zabrała. W każdym razie gdy jedne dolegliwości mijały (o ile w ogóle mijały), na ich miejsce wkraczały następne. No i ta przeklęta cukrzyca ciążowa.
Moja kuzynka się nawet śmiała, że gdy Mały będzie już większy i będzie niegrzeczny, to ona wypomni mu ile jego mama musiała znieść i wycierpieć żeby przynieść go na świat. Niezły pomysł, co? :) Żartuje oczywiście, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Ale pośmiać się można... Bo co, mam płakać?
Ale faktycznie, nie ma się co oszukiwać - ciąża nieźle dała mi w kość, ale nie zamieniłabym tego na nic innego. Oczywiście na pewno są kobiety które miały gorzej, do nikogo nie chcę się porównywać, każda ciąża jest inna, to nie jest żadna licytacja kto miał gorzej, tylko wspomnienia.
...
I to sprawdzanie bielizny - czy nie ma krwi, czy nic złego się nie dzieje - koszmar pierwszych trzech, a nawet czterech miesięcy. Ten strach przed każdą wizytą w toalecie...
...
W okolicach 18 tygodnia ciąży poczułam pierwsze ruchy Małego. Niestety nie pamiętam dokładnej daty, bo nie byłam wtedy pewna, że to właśnie TO. Wcześnie jak na pierwszą ciążę, no ale cóż - tak było i tyle. I bardzo się z tego cieszę, że mogłam tak szybko poczuć że faktycznie noszę małego lokatora.
...
Pamiętam też moment w którym M. poczuł pierwsze ruchy. Na początku nie wierzył, że taki mały bąbel może się ruszać, bo za każdym razem gdy kładł swoją rękę na moim brzuchu Stworek się uspokajał. To było niesamowite - nie mogłam w to uwierzyć! Aż w końcu tata postanowił przyłożyć do brzusia policzek. I dostał pięknego, dobrze wyczuwalnego kopniaka. Uniósł wtedy głowę, uśmiechnął się i spojrzał na mnie oczami pełnymi miłości i wzruszenia. A mi łzy ciekły po policzkach jak szalone. Poczuł to, w końcu poczuł ruchy naszego Malucha.
...
Te wszystkie badania usg w szpitalu... To odliczanie, oczekiwanie, te nerwy - jakie informacje dostaniemy, czy Mały się dobrze rozwija, czy wszystko dobrze przebiega...
We wszystkich badaniach towarzyszył mi M., nie ominął żadnego. Z czego jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona. Przeszczęśliwa!
Pamiętam szczególnie to jedno usg, podczas którego M. trzymał mnie za rękę. Dowiedzieliśmy się wtedy, że na 99% będziemy mieli Synka. Wymarzonego Synka. Pamiętam tę wielką radość, buziaka jakiego dostałam od męża, ogromny uśmiech na twarzy M. i kolejne łzy wzruszenia i radości w naszych oczach.
Później kolejne usg, które potwierdziło Chłopca. I to moje troszkę upierdliwe, częste upewnianie się czy aby na pewno między nogami nic nie zniknęło...
...
Były też te mało przyjemne rzeczy. Pamiętam pierwszą wizytę u diabetologa, gdy potraktowano mnie jak przedmiot na taśmie produkcyjnej - zasypano informacjami, podano glukometr, zalecenia i pospiesznie odesłano do domu. Byłam totalnie skołowana, wręcz przerażona. Poryczałam się. Bardzo martwiłam się o zdrowie Małego. Bo nie dość że niedoczynność tarczycy, to jeszcze cukrzyca ciążowa... 
...
Te wszystkie obawy. Czy z Małym wszystko dobrze, czy jest zdrowy, czy dobrze się rozwija, czy odpowiednio się rusza. Ta panika, gdy Stworek przez dłuższy czas pozostawał w bezruchu - wtedy delikatne dotykanie brzucha, budzenie Malucha, aż w końcu ulga i spokój, bo wszystko dobrze, Mały się rusza, miał tylko drzemkę.
...
Siedząc w moim brzuchu Maluch był na: dwóch koncertach - imprezach, na grillach, na urodzinach swojej prababci, na parapetówce swoich dziadków, na egzaminie czeladniczym swojej mamy, na urodzinach swojego taty, na pokazach historycznych, na swoim pierwszym w życiu Festiwalu Słowian i Wikingów w Wolinie (w dużym skrócie napiszę, że jesteśmy odtwórcami wczesnego średniowiecza, o ile wiecie o co chodzi ;)).
Był także na ślubie (21.06.2013), a nawet na dwóch ślubach swoich rodziców - cywilnym i słowiańskim (wczesnośredniowiecznym). Planowałam inaczej - najpierw ślub, przeprowadzka itd, dopiero później dziecko. Zaskoczyło nas to, że udało nam się już za pierwszym podejściem do starań. Myśleliśmy że to zajmie parę miesięcy, pół roku, może dłużej. No ale nic - widocznie tak miało być. I dobrze. Przynajmniej wiem, że na ślubie mieliśmy już małego, wspaniałego świadka w moim brzuchu, owoc naszej miłości :)
A sam ślub... coś wspaniałego!!! Najwspanialszy dzień w moim życiu!!! Znowu czas się zatrzymał, byłam tylko ja, M. i mały Stworek w brzuchu. Cała reszta się nie liczyła. Nie było stresu, był spokój. Czułam się jak we śnie, chyba nie wszystko do mnie wtedy docierało. Nasza przysięga - powstrzymywanie łez. To wielkie szczęście, miłość która rozpierała, rozrywała od wewnątrz i wydzielała się z każdego milimetra mojego ciała, wylewała się z ust, z oczu, z każdej cząsteczki skóry... Później przyjęcie. Skromne, bo skromne, ale nasze. Takie totalnie nasze. Nigdy nie chcieliśmy, nie wyobrażaliśmy sobie dużego weselicha. Było miło, przytulnie, tylko my i najbliższa rodzina. Cudnie!



A w lipcu (27.07) kolejny ślub, tzw swadźba - wczesnośredniowieczny obrzęd oraz świętowanie do rana przy poczęstunku. My, a wokół nas druga rodzina czyli znajomi i przyjaciele. I znów czułam się jak we śnie. Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Byłam taka dumna. Dumna z tego że jestem żoną, z tego że jestem żoną mojego Męża. Po obrzędzie przyszedł czas na życzenia - tyle osób, tyle znajomych twarzy, tyle życzeń i gratulacji - czułam się jak na karuzeli. Później był pokaz ognia. Po pokazie biesiada.
Były też łzy. Popłakałam się ze wzruszenia, gdy podczas obrzędu M. pocałował najpierw mnie, a później brzuszek - naszego Synka. To była najcudowniejsza chwila w moim życiu.
Nie żartuje - naj-cu-do-wniej-sza. Pisząc to ryczę jak bóbr ze wzruszenia.
KOCHAM CIĘ MĘŻU!!!!

... A już niedługo nasz Synek, nasz mały cud się urodzi. Już niedługo...
I znów myślę sobie że troszkę dziwnie mi będzie z takim pustym brzusiem...
Ale oczywiście nie mogę się doczekać! Odliczam dni do daty porodu...
W końcu nasz Stworek będzie z nami, w końcu będę mogła go wziąć w ramiona, pocałować i przytulić. 
W końcu...

piątek, 15 listopada 2013

Czuję miętę

Melduję się, że żyje ;) I jeszcze nie rodzę.

Od dłuższego czasu mam "fazę" na miętę. Wielką fazę. Skusił mnie jej zapach, a smak tak bardzo zasmakował, że mogłabym ją pić hektolitrami. Bałam się, że może źle robię, że może nie powinno się jej pić w ciąży. No ale poddałam się swojemu instynktowi stwierdzając, że skoro organizm jej tak mocno potrzebuje, to chyba nie powinna zaszkodzić. I nawet nie sprawdzałam jakie właściwości ma mięta.  Wiedziałam że dobrze działa na układ trawienny, słyszałam też że podobno hamuje laktacje, ale to wszystko.
Dopiero teraz, gdy na forum cukrzycowym wyczytałam że możliwe że mięta obniża stężenie cukru we krwi zaczęłam się mocniej zastanawiać nad jej działaniem.
  
Znalazłam mądrą informację o tym, że
"Zielone miętowe listki zawierają w sobie bogactwo aromatycznych i pożytecznych składników, takich jak olejek lotny, kwas askorbinowy, karoten, rutyna, apigenina, betaina, kwasy oleanowy i ursulowy. Zawierają także witaminy C i A oraz żelazo, wapń, potas, magnez". 
Łał! Nieźle! Wyczytałam też, że faktycznie - herbata miętowa może obniżać ciśnienie oraz poziom cukru we krwi. Co do laktacji: podobno działa lekko hamująco, ale w moim przypadku chyba się nie sprawdza, bo mimo picia mięty nadal mam siarę, ostatnio nawet mnie trochę zalało... 
Na każdej stronie znajduje się też zalecenie, aby skonsultować się z lekarzem przed stosowaniem jakichkolwiek ziół w okresie ciąży. Tak też zrobię - jak dotrwam do wizyty, to porozmawiam sobie z Panią doktor o mięcie. Postaram się ograniczyć ilość wypijanej mięty, ale nie będzie łatwo, bo na prawdę mocno mnie do niej ciągnie, żadna inna herbata mi tak bardzo nie smakuje... No nic - oby do wizyty...

A co u mnie...?
Wczoraj baardzo dużo zrobiłam: obiad na dwa dni (placki po węgiersku :D),
troszeczkę sprzątałam, wyparzyłam laktator, wstawiłam i rozwiesiłam pranie,
wyprasowałam ostatnią partię ubranek (plus kilka bluzek męża, wiadomo),
przejrzałam i posegregowałam ciuszki Małego, sprawdziłam torbę dla Juniora do szpitala,
kosmetyki Malucha włożyłam do małej kosmetyczki, no i po raz kolejny
wyprasowałam ubranka do szpitala, bo zdążyły się pognieść (tak, nieźle mi odbiło).
Poukładałam też wszystko w komódce, na nowo, tak żeby było ładniej, wygodniej, lepiej.
No i oczywiście nie obyło się bez zapłaty za to wszystko:
straszliwy ból kręgosłupa, taki którego jeszcze nigdy wcześniej nie miałam.

Możliwe że przesadziłam, ale nie potrafiłam inaczej. Po prostu...
Przedwczoraj czułam coś dziwnego tam na dole, myślałam że to może poród.
Ale to chyba Mały sprzedał mi kopniaki w jakimś nowym, nieodkrytym miejscu.
Dodatkowo zrobił to mocno, mocniej niż dotychczas i jakoś tak regularnie. Artysta jeden!
M. prosił żebym się już położyła, odpoczęła, także resztę wieczoru przeleżałam.
I oczywiście myślałam o tym co muszę jeszcze zrobić, z czym chciałabym jeszcze zdążyć.
No i poczułam wielką potrzebę wykonania wszystkich swoich założeń i planów.
Miałam sobie rozłożyć te swoje misje na kilka dni, ale chęć zrobienia tego wszystkiego była silniejsza.
A teraz tak sobie myślę, że jakby spacerowanie, chodzenie po schodach i sprzątanie
miało przyspieszać poród, to powinnam urodzić już dawno temu...

A dziś... relaks. Obiad gotowy, większość czynności z listy wykonana, zostało mi tylko przejrzenie swojej torby do szpitala, dopakowanie ostatnich rzeczy takich jak laktator i wyniki badań i w sumie... Ale NIE, jeszcze nie, jeszcze nie mogę rodzić ;)
We wtorek ostatnia wizyta, chcę na nią iść, muszę odebrać resztę wyników badań, poprosić Panią doktor o to aby poleciła jakiegoś innego endokrynologa i zapytać o miętę. Po wtorku mogę rodzić... O! A już najlepiej po 22.11, bo wtedy Mały będzie strzelcem, a nie skorpionem.
Ubzdurałam sobie, że wolę strzelca. A wiadomo - jak baba sobie coś ubzdura to już koniec ;)


wtorek, 12 listopada 2013

Tryb Oszczędnościowy


Kilka dni mnie nie było, przepraszam.
Po prostu dużo zajęć, później długi weekend więc
wiadomo że odpoczynek, spędzanie czasu z M.
oraz obiadki u teściowej...
No nieważne, już jestem :)

Dzisiaj chciałam napisać o czymś ważnym. O Trybie Oszczędnościowym który wprowadziłam do naszego budżetu.
Narzuciłam go samej sobie, bo po pierwsze zbieramy na nowy samochód, po drugie nie chcę czuć się totalnie bezużyteczna jak pasożyt, po trzecie bardzo szanuje ciężko zarobione przez męża pieniądze.
A samochód... Musimy kupić lepszy, bezpieczniejszy, taki którym spokojnie będzie można wozić Małego Stworka. M. ma już dosyć starego samochodu - do pracy się nadaje, ale do wożenia dziecka niekoniecznie. Myślę że to taki jego punkt honoru, aby kupić nowe auto godne Stworka. Rozumiem go i wspieram, chciałabym aby zakup był jak najszybciej możliwy.
Niestety - życie jest drogie, duża część wypłaty idzie na jedzenie, no i co chwilę spod ziemi wyrastają jakieś nowe konieczne wydatki.
Parę razy usłyszałam już słowa "Jak tak dalej pójdzie to chyba będę musiał poszukać drugiej pracy". Po tych słowach czułam się bardzo źle, czułam się winna, że wydaje kasę, że nie możemy odłożyć na auto. M. wyjaśnił że nie chodzi o to, że ja wydaje (no w końcu nie kupuję żadnych pierdół), tylko że to on widocznie za mało zarabia i tyle. Ryczałam. Ryczałam, bo nie chcę aby M. źle się czuł, nie chcę by nawet myślał o podjęciu drugiej pracy. Kiedy miałby chodzić do drugiej pracy - w nocy? Już i tak dużo pracuje, każdego dnia za nim tęsknie i ubolewam nad tym że musi tak ciężko pracować, a co dopiero... Nie, nie, nie jestem w stanie dłużej o tym myśleć.
Po prostu wprowadzenie Trybu Oszczędnościowego było konieczne. Ale na czym ten cały TO polega? O co chodzi?


Przemyślałam pewne rzeczy, oraz wyszukałam sposoby na to, aby zaoszczędzić parę groszy.
Opracowałam pewien plan. Najłatwiej mi będzie opisać wszystko w podpunktach:

1. Pierdoły.
- W którymś z postów już pisałam o tym, że ciąża bardzo mocno mnie zmieniła. Nie wydaje już bezmyślnie pieniędzy, z założeniem "a co dalej to zobaczymy". Nie trwonię kasy na niepotrzebne pierdoły, zastanawiam się nad każdym zakupem.
- Kupuję tylko to czego na prawdę potrzebne np. nie kupuje kolejnego korektora lub podkładu "bo super nowość", "bo ciekawe czy działa", "bo tak fajnie reklamowany", tylko najpierw przeglądam to co już mam. Nowy produkt kupuję tylko wtedy gdy poprzednie będą na wykończeniu. Należy pamiętać że kosmetyki także mają określony czas przydatności, także takie postępowanie tym bardziej ma sens. Jeżeli na prawdę czegoś potrzebuję, to staram się wybierać sprawdzone produkty, które wiem że mnie nie zawiodą.
- W przypadku ubrań (nawet z SH) przed dokonaniem zakupu zastanawiam się kilka razy czy aby na pewno będę chodzić w danej rzeczy. Do wszelkich zakupów podchodzę z rozwagą, spokojem i rozsądkiem.
- Oczywiście jestem kobietą, zakupy sprawiają mi ogromną przyjemność, najzwyczajniej w świecie poprawiają humor. Jak większość kobiet - tak już mam. Ale... Nauczyłam się bardzo ważnej rzeczy. Potrafię cieszyć się z drobiazgów. Aby poprawić sobie humor wystarczy mi pięknie pachnący żel pod prysznic, albo ulubiona Inka. To dziwne, wiem...

2. Uroda.
- Mam to szczęście, że sama potrafię sobie zrobić porządne SPA, paznokcie, makijaż, wyregulować brwi itd. W końcu jestem kosmetyczką. A to duża oszczędność. Także oszczędność moich nerwów - po tym co przeżyłam przed ślubem zwątpiłam w umiejętności niektórych kosmetyczek (oj baardzo zwątpiłam), nie ufam innym, sama najlepiej zadbam o swój wygląd. Ech, zostawię ten temat bo aż mnie krew zalewa...
- Włosy. Kiedyś mogłam powiedzieć że włosy to moja pięta achillesowa. Znam się na paznokciach, znam się na makijażach, na masażu, na zabiegach, na depilacji, na różnych takich... Ale włosy to była czarna magia.
Chodziłam do fryzjera. Niestety kilka razy się tak mocno przejechałam, że postanowiłam farbować włosy na własną rękę. Bo czy wydawałam 70 zł, czy 300 efekt mnie nie zadowalał, był bardzo daleki od ideału oraz od mojego wyobrażenia. Niedociągnięcia były na tyle duże, że uznałam że koniec z fryzjerami. Zraziłam się, przejechałam, zawiodłam.... i to bardzo. Bo po co mam wydawać 300 zł skoro efekt jest taki sam (albo i gorszy) jak po zwykłej drogeryjnej farbie? Płacąc 300 zł wymagam jednolitego koloru, nie wpadającego w rudości (jasno określiłam swoje oczekiwania), oraz dbania o kondycje moich włosów. Tymczasem otrzymuje nierówny, rudawy kolor, a włosy mam wyszarpane i powyciągane za wszystkie czasy. No ratunku! I tak też już jaaakiś czas temu zaczęłam czytać blogi włosomaniaczek, pogłębiać wiedzę o pielęgnacji włosów oraz obserwować swoje włosidła. Farbuję włosy sama, jak na razie farbami drogeryjnymi, ale myślę o przerzuceniu się na linie profesjonalne (mam jedną na oku). Sama sobie podcinam włosy, albo proszę o to swoją własną, prywatną mamę. Czyli... zamiast 70, czy nawet tych cholernych 300 których nie mogę przeboleć wydaję 20 zł na farbę drogeryjną. A efekt - lepszy niż po wyjściu od fryzjera.

3. Zakupy
- Najprostszym sposobem na zaoszczędzenie pieniędzy, a przynajmniej na uniknięcie bezmyślnego wkładania produktów do koszyka jest wybieranie się na zakupy z pełnym żołądkiem. Gdy na zakupy idziemy głodni, wtedy kupujemy o wiele więcej, dodatkowo wybieramy niezdrowe produkty. Jest to potwierdzone badaniami. 
- Ponadto na zakupy staram się wybierać z listą potrzebnych produktów, a później staram się jej trzymać ;)
- Posiłki komponuję tak, aby nie przegapić terminu ważności żadnego produktu. Opróżnianie lodówki zaczynam od produktów z krótką datą ważności.
- Słyszałam też o pewnym sposobie na zaoszczędzenie. Rzecz dotyczyła mięsa, bo jak wiadomo mięso to jeden z droższych produktów. Pomysł polegał na tym, aby wyznaczyć sobie daną sumę pieniędzy w miesiącu np. 100-150 zł, następnie wykonać zakupy za tą kwotę w mięsnym. Należało zrobić zapasy mięsa na cały miesiąc dla całej rodziny. Następnie przychodził czas na porcjowanie zakupów, a następnie zamrożenie. Dzięki temu możemy kupić produkty w najtańszym sklepie (bez konieczności kupowania na szybko, w najbliższym, niekoniecznie najtańszym mięsnym), ponadto nie musimy się martwić co włożymy do garnka, po prostu sięgamy do zamrażalnika, wybieramy to co akurat mamy ochotę przygotować, następnie rozmrażamy. Myślę że przy małym dziecku ma to szczególny sens. Także czemu nie? Może spróbuję? A co Wy o tym myślicie?
- Jeśli chodzi o koszt produktów. Warto porównywać ceny w różnych sklepach. Wiadomo - w Internecie jest o wiele łatwiej - jest allegro, jest ceneo... Sprawa wygląda trochę drożej jeśli chodzi o "normalne" sklepy, szczególnie markety. Jeżeli chcielibyśmy kupić wszystkie produkty w najniższych cenach, to musielibyśmy obskoczyć kilka różnych sklepów. W każdym sklepie są produkty które opłaca się kupować, oraz te których się nie opłaca. Z tym że musimy pamiętać że jeżdżąc po różnych sklepach wydajemy dodatkowo kasę na paliwo. Obskoczenie paru sklepów ma sens wtedy, gdy i tak występują one na naszej trasie. Ale i wtedy musimy się liczyć z pewnym wydatkiem - czasu. 

4. Kosmetyki
- Staram się kupować sprawdzone produkty. Ale oczywiście zdarza się tak, że chęć zmiany, oraz  wypróbowania nowego produktu zwycięża. Niestety nie zawsze wychodzi mi to na dobre. Niekiedy trafiam na totalne buble. Co wtedy? Jeżeli dany produkt nie sprawdził się w jednej dziedzinie, to przeznaczam go do czegoś innego. Już chyba w którym wpisie pisałam o tym, że skład szamponu do włosów i żelu pod prysznic może być taki sam, jest to tylko nazwa produktu, przeznaczeń może mieć o wiele więcej. I tak też: jeżeli załóżmy jakaś odżywka do włosów się nie sprawdzi, wtedy daję jej drugą szansę korzystając z niej w inny sposób, jeżeli nadal nie służy moim włosom, wtedy... zostaje przemianowana na balsam do golenia. Ułatwia golenie, zapobiega podrażnieniom, nawilża. No i przede wszystkim nie ląduje w koszu, czyli dobra nasza.
- Poszukuję tanich, a dobrych produktów. Bo jak już pisałam przy okazji kosmetyków dla dzieci - tanie nie znaczy złe, drogie nie zawsze znaczy dobre.

5. Promocje
- Promocje są po to, aby z nich korzystać. Niestety producenci często robią nas w konia, zawyżają ceny tylko po to, aby je później obniżyć. Aby nie dać się nabić w butelkę należy dobrze znać ceny interesujących nas produktów.
- Staram się walczyć z moim syndromem chomikowania, czyli kupowania na zapas, ale w niektórych przypadkach ma to duży sens. Jeżeli jest bardzo korzystna promocja mojego ulubionego produktu, wiem że produkt ma u mnie dużą chodliwość, lub ma długą datę ważności, wtedy kupuję np. dwie sztuki.
- Rozglądam się za nowym produktem jeszcze zanim poprzedni mi się skończy. Mam wtedy czas na namierzenie odpowiedniej promocji, porównanie cen. Nie muszę kupować produktu po najwyższych cenach, bo produkt już się skończył i koniecznie potrzebuje nowego, już nieważne w jakiej cenie.

6. Kot
- Jako że Zenek jest wielkim obżartuchem, takim, że aż czasem śmieję się, że mamy dwa zwierzątka w jednym: kota oraz jego tasiemca. Lub że jest ich dwóch: Zenek i jego brzuch. No ale mocno kochamy naszego kota, nie odmówimy mu oczywiście jedzenia, a już na pewno nie będziemy go głodzić.
No ale Tryb Oszczędnościowy musiał dosięgnąć i jego.
- Niestety jesteśmy zmuszeni do kupowania drogich puszek, saszetek i suchego jedzenia danej marki, w końcu nasz kot jest szczerbaty, no i ma swoje preferencje smakowa. Ale znaleźliśmy kilka sposobów na zaoszczędzenie.
- Nie kupujemy jedzenia, którego Zenek nie lubi. Nie wciskamy w niego jedzenia zawierającego kurczaka, ponieważ później całe to jedzenie wylądowałoby w koszu. Nie kupujemy nawet zestawu saszetek w którym jedna z nich jest o smaku kurczaka. To po prostu strata pieniędzy.
- Przeliczyłam koszt jednej saszetki w danym opakowaniu, dzięki temu wyniuchałam najtańsze. Znalazłam je w biedronce.
-  Ale z saszetkami uważamy. Zazwyczaj w paczce są 4 saszetki po 100 g. Niby jedna gratis, ale ich cena jest wyższa niż cena puszki, która ma 400 g. Czasem można też się naciąć i za cenę puszki kupić 4-pak saszetek po 75 g każda. Wtedy wtopa... Dlatego oprócz saszetek kupujemy puszki. Gdy dany smak z puszki się znudzi, wtedy wprowadzamy pewną odmianę w postaci saszetki. I wszyscy są zadowoleni.
- Wyznaczam niewielkie porcje, dokładam dopiero wtedy gdy zawartość miski zniknie, a kot nadal oznajmia że jest głodny. Tak też saszetkę często dzielę na pół. Unikam wtedy marnowania jedzenia. Bo wiadomo - dłużej leżącego jedzenia Panicz Zenon nie tknie.

7. Przyjmowanie pomocy
- Nauczyłam się przyjmować. Jeżeli ktoś coś daje, to przyjmuje. Nieważne czy chodzi o plony z działki, ubranka dla Małego czy też inną pomoc. Przyjmuje. Zawsze to jakaś oszczędność. Z resztą: jak coś mi się nie spodoba, to zawsze mogę przekazać dalej, obdarować kogoś innego.

8. "Biednego nie stać na drogie rzeczy".
- Muszę częściej słuchać tego jakże trafnego powiedzenia. Bo ostatnio przekonałam się o jego prawdziwości. Przykład banalny: wkładki higieniczne. Chciałam oszczędzić, więc kupiłam tańsze wkładki - duże opakowanie, w miarę niska cena, wszystko powinno być w porządku, w końcu to tylko głupie wkładki. No i się przejechałam. Wkładki są jakieś niewymiarowe, bardzo szybko się odklejają, w ogóle nie wchłaniają, co chwilę je trzeba wymieniać, jeden wielki koszmar. Na prawdę mogłam troszeczkę dołożyć i kupić te lepsze.
- Powiedzenie sprawdza się także w innych dziedzinach np. jeśli chodzi o droższe zakupy takie jak laptop, garnki itd. Bo co z tego, że kupimy coś tańszego, skoro po dwóch latach już musimy myśleć o wymianie starego na nowe. Wielokrotne kupowanie tańszych rzeczy nie ma sensu. Lepiej wydać pieniądze raz, a dobrze.
- No ale wiadomo - niektórych rzeczy nie da się przewidzieć... Ja osobiście raz się przejechałam na butach. To na pewno nie był pierwszy nietrafiony zakup w moim życiu, ale tej wtopy nie zapomnę na baaardzo długo. Stwierdziłam, że skoro tanie buty tak szybko mi się psują, eksploatują, to może jak zainwestuję, to zdobędę produkt który przetrwa ze mną parę sezonów, czyli zaoszczędzę. W końcu widziałam koleżankę która od 5 lat ma te same, skórzane kozaki i jest z nich bardzo zadowolona. No i kupiłam, a właściwie M. mi kupił. Piękne, ciepłe, czarne, skórzane, drogie, wydawało się że porządne, z porządnego znanego sklepu. Piękne, cudowne, ale nagle TRACH czar prysł. Już na drugi dzień odpadł mały pierdolniczek do sznurówek. "Ale nic to, się naprawi" - pomyślałam. Ale nie, to nie był koniec. Po dwóch tygodniach poszedł suwak w prawym bucie. "Ale nic to, oddam do sklepu i na pewno wymienią, naprawią albo zwrócą kasę z pocałowaniem ręki, w końcu taaakie drogie buty". Figa z makiem!!! Nie dość, że bardzo długo czekałam na decyzje, nie dość że koniec końców nie miałam ciepłych butów na zimę, to jeszcze... naprawiono tylko pierdolniczek, ale suwaka już nie. Bo niby moja wina. Wściekłam się, myślałam nawet o udaniu się do urzędu do spraw konsumenta. Odpuściłam, bo naprawa suwaka kosztowała 50 zł, wykłócanie się zszargałoby mi tylko nerwy. No i naprawiłam buty na swój koszt. I oczywiście co?!

9. Na konto, a nie w skarpetę (lub do portfela).
- Nie wiem jak jest u Was, ale u mnie pieniądze się troszkę mniej rozpływają gdy są na koncie. Wiem, że niektórzy mają tak, że jak nie widzą kasy, płacą kartę, to tracą głowę i więcej wydaja. Ja mam właśnie na odwrót. Jeżeli mam na koncie, to potrafię tych pieniędzy nie ruszać, dopiero gdy gotówka pojawi się w portfelu, wtedy trudniej mi ją przy sobie zatrzymać. U M. także zauważyłam jakąś taką zależność, że jak kasa jest w zasięgu ręki, to jakoś łatwiej się ulatnia. A tak? Trzeba dwa razy przemyśleć czy na pewno się potrzebuje, no i wypłata wymaga przejażdżki do bankomatu ;)
- Konto oszczędnościowe to coś wspaniałego. Oprocentowane konto oszczędnościowe :)


10. Tańsze odpowiedniki 
- Producenci się wycwanili - wprowadzają na rynek produkty o takim samym składzie, z tym że skierowane do różnych grup konsumentów. Krem firmy X. o wartości 60 zł kupi kobieta która ma zasobniejszy portfel lub taka która wierzy w to że cena przekłada się na jakość i moc działania. O połowę tańszy krem firmy X znajdzie innych kupców. Firma produkuje jeden produkt, zamyka w różne opakowania, trafia do licznej grupy konsumentów i zarabia grube pieniądze. Dlatego warto porównywać składy ;) I pamiętać że tanie nie znaczy złe.
- To samo się tyczy produktów spożywczych. Często normalne, dobre firmy zajmują się produkcją produktów do tańszych sieci sklepów takich jak np. Netto.

Wydaje mi się że to wszystko. Wszystko co przychodzi mi teraz na myśl. Jak coś mi się przypomni, to napiszę.
Proszę Was też o pomoc. Może macie jakieś dobre, sprawdzone pomysły na to aby zaoszczędzić trochę pieniążków???


A u mnie... u mnie w porządku.
Jeszcze nie rodzę. Jeszcze.
Zdążyłam ostatnio pomyśleć, że nie mam skurczów,
że organizm się w ogóle nie przygotowuje.
No i jak na zawołanie - od trzech dni brzuch twardnieje.
Ale poza tym nic się nie dzieje, no może oprócz tego
że Mały się mocno rusza, a kręgosłup wysiada.

czwartek, 7 listopada 2013

Karmienie mlekiem modyfikowanym oraz relacje z wizyty

Niestety na karmieniu mm się nie znam, przyznaje bez bicia.
Dlatego nie będzie to notka z informacjami o mleku modyfikowanym, akcesoriach itd.

Muszę tylko coś naprostować...

Otóż pod ostatnią notką o karmieniu piersią Ewa A. słusznie zauważyła, że przy karmieniu mlekiem modyfikowanym więź między mamą, a dzieckiem może być równie silna co przy karmieniu piersią.
Pozwolę sobie zacytować Ewę:
"Z jednym się nie zgodzę, mój syn jest karmiony wyłącznie mm od drugiego miesiąca i wcale nie uważam że mamy mniej silną więź niż matka z dzieckiem karmionym piersiom. Okazywanie czułości, miłości, troski i budowanie więzi z małym dzieckiem nie polega tylko na "magicznym" karmieniu piersią, ale na masie innych czynności związanych z opieką i pielęgnacją dziecka. Wkurza mnie ta degradacja matek karmiących mm, bo właśnie, nie zawsze się da karmić naturalnie, ale i tak takie matki są skazane na potępienie ze strony społeczeństwa.
Oczywiście nie bierz tego do siebie, chodzi mi o ogól społeczeństwa, a nie o Twoją osobę;)"


Więź może tworzyć się zarówno przy karmieniu piersią, jak i mm. Są też mamy które nigdy nie poczują więzi z dzieckiem, niezależnie od sposobu karmienia (to straszne, ale niestety prawdziwe). Myślę że to kwestia indywidualna i że nie ma co się za bardzo nad tym rozwodzić.

Chodziło mi raczej o to, że hormony jakie wydziela ciało kobiety podczas karmienia piersią wspomagają rozwinięcie się więzi między noworodkiem, a jego mamą. Takie działanie ma oksytocyna, która jest uważana za "hormon więzi", dodatkowym jej atutem jest to, że ma działanie uspokajające, zmniejszające stres. Słyszałam też, że wydzielana podczas laktacji prolaktyna ma silny wpływ na odczuwanie instynktu macierzyńskiego.
Ale oczywiście nie twierdzę, że wytworzenie silnej więzi nie jest możliwe w przypadku karmienia mm, bo tak nie jest.
Jeszcze raz powtórzę:
- Hormony wytwarzane podczas karmienia piersią wspomagają wytworzenie więzi, ale po 1. nie wykonają całej "roboty" za kobietę, po 2. nie są jedynym sposobem na wytworzenie więzi z dzieckiem
- Siła więzi nie jest możliwa do zmierzenia. A jej obecność lub też brak zapewne jest kwestią indywidualną.

Doskonale rozumiem, że nie zawsze da się karmić piersią. Jest sporo przeciwwskazań (np. niektóre choroby zakaźne, przyjmowanie określonych leków, gruźlica itd), na które kobieta najzwyczajniej w świecie nie ma wpływu. Innym razem chodzi o złe początki karmienia, brak pomocy i wsparcia podczas karmienia piersią, dodatkowo zbyt dużą presję otoczenia - to wszystko może przerastać młodą mamę, a co za tym idzie być powodem niepowodzenia w karmieniu piersią...
Istnieją także przypadki, gdy kobieta produkuje niewystarczającą ilość mleka i konieczne jest dokarmianie lub gdy karmiony piersią noworodek nie przybiera prawidłowo na wadze. W takich sytuacjach dziecko może samo odrzucić pierś na rzecz mm.
Problemów jest na prawdę wiele...
Są też mamy które od samego początku świadomie decydują się na karmienie mlekiem modyfikowanym. I mają do tego pełne prawo! To ich wybór! Ani nie pochwalam, ani nie potępiam!

Właściwie to mnie również denerwuje to, że mamy karmiące mm z przymusu są skazane na potępienie i złe spojrzenia ze strony otoczenia.
Niektóre mamy po prostu nie miały innego wyjścia. Często same są złe na siebie za to że nie udało im się karmić piersią, mają wyrzuty sumienia, gryzą się z myślami, a dodatkowo muszą jeszcze znosić krzywe spojrzenia lub głupie komentarze. To mnie na prawdę zasmuca i denerwuje. Uważam że nikt nie ma prawa oceniać kobiet karmiących mm.  

Na podsumowanie napiszę, że:
Nie potępiam karmienia mm, nie uważam aby karmienie mm miało wpływ na siłę więzi między mamą, a Maleństwem. Ale jeżeli moja ostatnia notka mogła być w taki sposób odebrana, to mój błąd. Bardzo za to przepraszam! Muszę bardziej uważać na to co i w jaki sposób piszę. Niestety nie zawsze jestem w stanie wyłapać wszystko... I tutaj Wasza pomoc jest nieoceniona! Dlatego dziękuję Ewo za zwrócenie uwagi na tą ważną kwestię!!!


PS. Na zajęciach w szkole rodzenia otrzymaliśmy pytanie - "Jak Państwo myślicie, ile kosztuje karmienie mlekiem modyfikowanym?". Strzeliłam że 8 tysięcy. Podobno byłam blisko bo coś około 10 tysięcy. Zastanawiam się czy to prawda. Zastanawiam się ile tak na prawdę kosztuje karmienie dziecka mm - miesięcznie oraz przez okres całego karmienia piersią. Tak mniej więcej, bo wiadomo że dzieci mają różne potrzeby i różny apetyt.
Czytałam gdzieś, że miesięcznie jest to wydatek rzędu 200 zł. Do tego akcesoria takie jak butelki, smoczki, urządzenia do wyparzania sprzętu, podgrzewacze...
Domyślam się, że pytanie jakie usłyszałam w szkole rodzenia, a raczej odpowiedź do niego miała zniechęcić przyszłych rodziców do karmienia mlekiem modyfikowanym.
Mi tutaj zupełnie nie o to chodzi. Zwyczajnie w świecie się zastanawiam... Z czystej, babskiej ciekawości.


Baj de łej.
Byłam dzisiaj na wizycie u ginekologa.
Iiiiiiii... (chwila napięcia i niepewności :D)

Wyniki mam SUPER!
Morfologia, mocz, hemoglobina glikowana...
wszystkoooo...
Pani Doktor była zachwycona!
Stwierdziła że są wręcz podejrzanie dobre,
bo niewiele kobiet ma tak wspaniałe wyniki na początku ciąży,
a co dopiero na jej końcu!!!
Także ŁAŁ.
Ginka zapytała mnie też czy przyjmuje żelazo,
albo jakieś inne suplementy.
Ale nie, nie przyjmuje.
Zdrowa dieta i to wszystko.
Wielkie ŁAŁ.

Jestem z siebie i z moich wyników bardzo dumna :)
Acha, posiew czy jak to tam (ten cały wymaz)
też w porządku. Wynik ujemy. Hurrra! :)
A badanie ginekologiczne...
Szyjka miękka i chyba osadzona trochę niżej niż ostatnio,
ale nadal zamknięta. 

Jedynie wynik tsh był wątpliwy.
Niestety Pani Doktor nie zna się na endokrynologii na tyle,
aby wiedzieć czy powinna mi zmniejszyć dawkę Euthyroxu,
czy też nie.
Może być też tak, że winowajcą są różne normy laboratoryjne.
A endokrynolog po ostatnich cudnych wynikach dał mi już spokój. 
Mam się stawić dopiero 6 tygodni po porodzie.
Nawet nie powiedział jaką dawkę mam dalej przyjmować,
jaką po porodzie - sama musiałam się dopytywać.
I jeszcze mam przypomnieć o tym aby po porodzie zlecił tsh.
No ratunku... Wkurza mnie ten lekarz...
Dlatego nie chciałabym go już oglądać.
Postaram się znaleźć do niego numer telefonu i załatwić sprawę telefonicznie.
No ale jak mi się nie uda, to będę musiała się do niego wybrać :(
Na szczęście wielkiego ciśnienia nie ma.
Wynik był w granicach normy,
a na tym etapie ciąży ze strony tarczycy Małemu nic już nie grozi.
Z tym że po porodzie nadal będę musiała być pod stałą opieką endo.
Mocno się zastanawiam nad zmianę lekarza...
Ale czy to jest możliwe?
W końcu moja dokumentacja jest u tego doktora.
Chociaż... są to tylko wyniki, które zawsze można zrobić na bieżąco.
Zatem: czy mogę sobie zmienić lekarza bo mam takie widzimisię?
W dodatku lekarza przyjmującego na NFZ...
Hmm...

środa, 6 listopada 2013

Karmienie piersią

W szkole rodzenia dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy.
Otrzymałam także potwierdzenie tego, że moja wiedza
na temat karmienia piersią nie jest błędna i wcale nie jest mała.
W końcu nie na marne pochłaniam wszystkie poradniki, książki i nowinki.

Postanowiłam podzielić się z Wami podstawowymi informacjami,
kilkoma ciekawostkami oraz  ważnymi pojęciami.


Dodam tylko, że Pani od której czerpałam wiedzę jest Międzynarodowym Doradcą Laktacyjnym, także informacje pochodzą z wiarygodnego, bardzo dobrego źródła.

No to zaczynamy:

Korzyści płynące z karmienia piersią.
Ojjj jest ich wiele. Zarówno dla dziecka, jak i dla mamy. Najważniejszym plusem karmienia piersią jest to, że karmienie piersią wzmacnia więź łączącą mamę i dziecko.
Ponadto mleko mamy to najwspanialszy możliwy pokarm, ponieważ jest to żywa tkanka, która zmienia się wraz ze zmianą potrzeb dziecka. To niezwykłe, ale jeżeli u dziecka wystąpi niedobór np. wapnia, wtedy mleko zmienia swój skład, wytwarza więcej wapnia, mimo że organizm matki i dziecka nie jest już fizycznie połączony.
Dodatkowo karmienie piersią dobrze wpływa na odporność oraz funkcjonowanie jelit, chroni przed wieloma chorobami w późniejszym wieku, zapobiega otyłości.... lista jest na prawdę długa.
Korzyści dla mamy, to: szybsze obkurczanie się macicy, a co za tym idzie mniejsze ryzyko krwotoku po porodzie, mniejsze ryzyko zachorowania na niektóre choroby m.in raka jajnika, oraz szybszy powrót do upragnionej wagi ponieważ produkcja mleka wiąże się ze sporym wydatkiem energetycznym.
Nie mogłabym też nie wspomnieć, że karmienie piersią jest najzwyczajniej w świecie wygodne i tanie. Pokarm nic nas nie kosztuje, karmienie piersią nie wymaga dużej ilości akcesoriów, pokarm jest zawsze na miejscu, zawsze pod ręką, zawsze gotowy do podania...
A to oczywiście nie wszystkie korzyści ;)

Początki karmienia.
Już kiedyś pisałam o pierwszym mleku czyli o siarze. Przypomnę tylko, że jest to pierwsze mleko jakie produkują piersi. Jest ono bogate w tłuszcz, oraz przeciwciała i bakterie pozytywnie wpływające na jelita noworodka. Bardzo ważne jest to, aby do pierwszego karmienia doszło podczas pierwszej godziny po porodzie - zapewnia to dobry start na drodze do karmienia piersią, ponadto zabezpiecza kobietę przed krwotokiem, pomaga obkurczyć macicę, no i w pewien sposób relaksuje.
Na początku dziecko potrzebuje niewielkie ilości pokarmu ze względu na niewielką pojemność żołądka (ok 5 ml). Następnie z każdym dniem pojemność żołądka Malucha się zwiększa.
Zazwyczaj w 5-6 dobie od porodu występuje nawał pokarmu. Rozpoczyna się produkcja tzw. mleka dojrzałego.
Jest to naturalny proces. Aby sobie z nim poradzić należy ogrzewać pierś przed każdym karmieniem (aby pokarm łatwiej wypływał), a po karmieniu używać zimnego okładu na piersi, który przyhamuje nadmierną produkcję mleka.
W razie opóźniającej się produkcji mleka należy sięgnąć po herbatki laktacyjne, oraz często przystawiać dziecko do piersi lub używać laktatora, w celu pobudzenia laktacji.
Należy pamiętać, że im częściej pierś jest opróżniana - tym produkcja mleka będzie większa.
W 3, 6 oraz 9 tygodniu po porodzie następuje pewien kryzys. Mamom wydaje się, że mają mniej pokarmu, tymczasem chodzi o zwiększoną pojemność żołądka Malucha. Mleka jest tyle samo, ale zapotrzebowanie dziecka się zwiększa. W takim przypadku najlepszym rozwiązaniem jest poświęcenie jednego dnia na częste przystawianie dziecka do piersi, nawet co godzinę (ewentualnie odciąganie pokarmu), aby stymulować większą produkcję mleka. Należy się wtedy skupić na karmieniu, zapominając o praniu, sprzątaniu, gotowaniu itd. Brudny nigdzie nam nie uciekną, a jedzenie można zamówić lub poprosić bliskich o przyrządzenie obiadu.

Dieta karmiącej 
Tutaj miałam najwięcej pytań i wątpliwości. W końcu otrzymałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
Dowiedziałam się że wprowadzanie diety eliminacyjnej od samego początku nie ma sensu. Wypiszę wszelkie wskazówki:
- Należy jeść wszystko ale w rozsądnych ilościach. Bo oczywistym jest, że nawet potrawa która teoretycznie nie powinna źle działać na dziecko może jednak zaszkodzić w przypadku zjedzenia ogromnych ilości.
- Należy odżywiać się zdrowo - 5/6 posiłków dziennie, ponieważ zbyt uboga lub monotonna dieta może skutkować obniżeniem wartości odżywczych mleka, to z kolei może prowadzić do nieprzybierania na wadze u Maleństwa.
- Najlepiej unikać smażonych, ciężkostrawnych potraw
- Powinno się uważać na potrawy i produkty wzdymające takie jak kapusta smażona, gruszki, śliwki, brokuły, kalafiory, fasola, chleb razowy itd. (w pierwszym miesiącu życia Malucha najlepiej je wykluczyć z diety). Po miesiącu lub w przypadku gdy w okresie ciąży kobieta często spożywała wyżej wymienione potrawy warto wprowadzać te produkty małymi krokami np. pierwszego dnia ćwierć gruszki, drugiego pół, trzeciego całą i uważnie obserwować dziecko. Jeżeli niepokojące objawy nie wystąpią, wtedy można wprowadzić dany produkt do diety.
- Z początku należy unikać produktów alergennych takich jak czekolada, kakao, orzechy, cytrusy, truskawki... Należy je wprowadzać ostrożnie, oddzielnie, uważnie obserwując niemowlę. W przypadku prawdopodobieństwa wystąpienia alergii u dziecka (jeżeli jedno lub oboje rodzice są alergikami) należy postępować szczególnie ostrożnie.
- Ważna kwestia czyli mleko krowie... Kobieta karmiąca powinna spożywać 0,5 l mleka dziennie lub produktów mlecznych w celu dostarczenia niezbędnej dawki wapnia. Zbyt małe spożycie wapnia może skutkować wystąpieniem osteoporozy w przyszłości. Jeżeli na ciele dziecka pojawi się wysypka tzw. kaszka wtedy należy odstawić mleko i jego przetwory na tydzień obserwując wysypkę. Następnie po tygodniu należy z premedytacją wypić 0,5 l mleka na dzień i ponownie obserwować zachowanie wysypki. Jeżeli zmiany skórne ustąpią po odstawieniu mleka, oraz powrócą po jego wprowadzeniu do diety wtedy należy się skontaktować z lekarzem. Prawdopodobnie zleci przyjmowanie wapnia w postaci tabletek.
- Intuicja odgrywa bardzo ważną rolę w karmieniu piersią. Jeżeli wiemy, że powinnyśmy wypijać 0,5 l mleka, ale mleko zupełnie nam nie smakuje, nie "wchodzi", wtedy nie należy się zmuszać. Warto natomiast wypróbować jogurty, kefiry lub inne przetwory, aż w końcu znajdzie się coś co akurat smakuje i odpowiada. Jeżeli natomiast mamy przeogromną ochotę na daną potrawę, wtedy też należy słuchać swojej intuicji. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku. Nie chodzi o obżeranie się i usprawiedliwianie "bo miałam ochotę", tylko o te prawdziwe zachcianki które mogą świadczyć o tym, że nasz organizm potrzebuje jakiegoś składnika danej potrawy/produktu.
- Dodam też, że moja teściowa poleca unikać kwaśnych potraw np. kwaśnych zup.

Butelki i smoczki
Pozyskiwanie mleka z piersi mamy jest dla noworodka dużym wysiłkiem. Jeżeli zdecydujemy się na dokarmianie dziecka butelką, wtedy należy wybierać butelki ze smoczkiem wyglądem przypominającym kobiece piersi. Należy uważać na butelki, z których mleko wypływa samoistnie. Dlaczego? Człowiek z natury jest leniwy, dlatego niemowlę może odrzucić pierś na rzecz butelki z której mleko łatwiej wypływa.
Co do smoczków... Najlepiej ich unikać, aby dziecko nie przyzwyczajało się do uspokajania się za pomocą smoczka. Może to prowadzić do mniej efektywnego pobierania pokarmu z piersi, lub ciągłego oczekiwania cyca ;)
Jest jednak pewien wyjątek. W przypadku nadwrażliwych niemowląt, które od samego początku wymagają stałej opieki, uwagi, ciągłego przystawiania do piersi i przytulania smoczek może być wielką ulgą dla rodziców. Takie dzieci czują się także bezpiecznie gdy czują się podobnie jak w brzuchu mamy np. gdy są opatulone.


Herbatki laktacyjne
Na naszym rynku istnieje wiele herbatek laktacyjnych. Wybierając herbatkę należy zwrócić uwagę na ilość ziół korzystnie wpływających na laktację takich jak: anyż, koper włoski, kozieradka itd. Im więcej ziół tym lepiej. Do herbat często dodaje się melisse która nie ma wpływu na laktację, ale ma właściwości uspokajające i odprężające.
Należy jednak uważać z ilością wypijanej herbaty. Jeżeli laktacja odbywa się prawidłowo, wtedy nie ma konieczności jej picia.
Picie herbaty laktacyjnej jest szczególnie polecane w przypadku problemów z laktacją np. gdy pokarm nie występuje w wyniku przebytego cięcia cesarskiego lub gdy pokarmu jest zbyt mało.

Herbaty hamujące laktację - mięta i szałwia
W okresie laktacji należy unikać naparu z mięty i szałwii, ponieważ mają one właściwości zmniejszające laktację. Jednak w przypadku zastojów lub zbyt dużej ilości mleka poleca się ich picie w celu zmniejszenia produkcji pokarmu.
Chociaż ja osobiście uważam, że nie należy wykonywać takich eksperymentów na własną rękę. Kobiety karmiące piersią mają często problemy we właściwym ocenianiu własnej laktacji. Często kobiety nietrafnie uznają, że mają za mało lub za dużo pokarmu. Dlatego przed stosowaniem ziół hamujących laktację najlepiej poradzić się lekarza, położnej lub doradcy laktacyjnego.

Prawidłowe przystawienie do piersi
Polega ono na przyjęciu odpowiedniej pozycji do karmienia, przystawieniu dziecka do piersi (a nie piersi do dziecka) w taki sposób, aby cała brodawka wraz z otoczką znajdowała się w ustach dziecka. Usta Maleństwa powinny być wywinięte, a nosek przyciśnięty do piersi mamy. Jeżeli nie mamy pewności czy dziecko dobrze pobiera pokarm, wtedy należy obserwować ruchy żuchwy, nasłuchiwać odgłosów połykania. Jeżeli żuchwa się porusza, dziecko delikatnie stęka i słyszymy że połyka pokarm wtedy nie ma powodu do obaw :)


Pozycje do karmienia
Pozycji jest wiele: podstawowa, krzyżowa, spod pachy (baseballowa :D), leżąc na boku, leżąc na plecach (szczególnie polecana po cięciu cesarskim). Najlepiej jest wypróbować każdej pozycji i wybrać najodpowiedniejszą dla siebie. Ważne żeby pozycja była wygodna zarówno dla mamy jak i dla Maleństwa.

Laktatory i inne akcesoria
Teoretycznie kupno laktatora ma sens tylko w przypadku gdy wiemy, że będziemy musiały odciągać pokarm ponieważ np. będziemy musiały pozostawiać dziecko pod opieką innych osób. Jednak według mnie jest to rzecz w którą mimo wszystko warto się zaopatrzyć. Jasne - zawsze można wypożyczyć laktator ze szpitala, ale to niezbyt wygodne i szybkie rozwiązanie. ALE zawsze można odkupić używane urządzenie lub pożyczyć od koleżanki (oczywiście takie z możliwością wyparzenia i zdezynfekowania oraz dokupienia wymiennych części). Według Pani ze szkoły rodzenia najlepszymi laktatorami są te firmy Medela. Zarówno ręczne jak i elektryczne. Mają największą siłę ssania, są poręczne, porządnie wykonane... Absolutnie się z tym wszystkim zgadzam! Sama mam Medele (cały czas mam ochotę mówić i pisać Menela :D) electrics. Myślę że będę z niej zadowolona...
Innymi akcesoriami są np. poduszki rożki albo rogale (jak zwał tak zwał), wkładki laktacyjne, kapturki na sutki, kremy na brodawki.


Popękane brodawki 
Pękanie brodawek to efekt uboczny złego przystawiania dziecka do piersi. Do uszkodzeń dochodzi wtedy, gdy dziecko zbyt płytko złapie brodawkę i uciska sutki twardymi dziąsłami. Aby zapobiegać uszkodzeniom wystarczy pilnować aby Maleństwo odpowiednio złapało pierś - razem z otoczką, tak aby usteczka układały się w kąt rozwarty (ok 160 stopni).
Ale jeżeli już dojdzie do popękania brodawek to na szczęście jest kilka rzeczy które pomagają w wygojeniu skaleczonej skóry.
- Jeżeli pęknięciu uległa tylko jedna brodawka, wtedy przez jakiś czas karmimy dziecko z drugiej piersi, a z chorej odciągamy pokarm laktatorem. Ale moim zdaniem to słaby pomysł... 
- Kupujemy silikonowe kapturki na sutki, zakładamy je przed karmieniem, dzięki temu dajemy sutkom możliwość zagojenia się. Z tym że pamiętamy że jest to dobra metoda na góra 3 dni, częstsze używanie nakładek może sprawić że dziecko mocno się do nich przyzwyczai. Jeżeli mam być szczera, to najlepsze są nakładki firmy Avent, ponieważ silikon z którego są wykonane jest cienki, ponadto kapturek posiada spore wycięcia, które umożliwiają dziecko większy kontakt z piersią - bródka i nosek dotykają ciała mamy, a nie silikonu.
- Aby odczuć ulgę poleca się smarowanie brodawek pokarmem i zostawienie go nawet na dwie godziny. Takie działanie przyspiesza gojenie, przynosi ulgę. Natura jest wspaniała!!!
- Na popękane brodawki używamy kremu z lanoliną. Choć moim zdaniem najlepszym i najtańszym rozwiązaniem jest nabycie czystej lanoliny w aptece. Niestety w większości aptek lanolina jest wydawana na receptę, ale są też takie które recepty nie wymagają. Najlepiej popytać w paru aptekach ;) Lub poprosić lekarza o receptę.
Kremu typu Bepanten itd nie polecam, ponieważ zawiera on liczne substancje pomocnicze. Przed każdym karmieniem musimy zmyć krem wodą z mydłem, a mydło okrutnie wysusza skórę także na pewno nie pomaga przy popękanych brodawkach - tworzy się błędne koło.


Wklęsłe, płaskie sutki
I na takie problemy są sposoby :)
Istnieje urządzenie wyciągające sutki, z tym że jest ono drogie (chyba 170 zł), bo opatentowane przez jakąś mądrą głowę ze Szwecji. Ale Polak potrafi... Wystarczy zwykła strzykawka z obciętym końcem. Należy przełożyć "dźwignię" na drugą stronę, nałożyć na sutek tą łagodną, nie ostrą stronę i zasysać, czynność powtarzać kilka razy dziennie najlepiej jeszcze w okresie ciąży.


Zastoje pokarmu
W przypadku tzw. zastoju pokarmu, gdy mleko nie chce lecieć z danej piersi, piersi są nabrzmiałe i bolesne należy ogrzać pierś np. ciepłą wodą aby pobudzić kanaliki mlekowe, następnie przystawić dziecko do piersi. Jeżeli dziecko jest już najedzone, a zastój nadal występuje, wtedy należy odciągnąć taką ilość pokarmu jaka pozwoli na odczucie ulgi. Nie należy opróżniać piersi do końca, ponieważ to daje sygnał do piersi o konieczności zwiększenia produkcji mleka.


Doradcy laktacyjni
W razie problemów z laktacją takich jak zastoje (z którymi ciężko sobie poradzić), zapalenie piersi, problemy z odpowiednim przystawieniem noworodka do piersi lub jakichkolwiek innych problemów warto się zgłosić do położnej lub doradcy laktacyjnego.
W razie problemów nie należy zwlekać, jeżeli pierwsza samodzielna próba uporania się z daną przeszkodą zakończy się fiaskiem, wtedy warto zasięgnąć szybkiej porady u wykwalifikowanej osoby. Im dłużej zwlekamy tym mamy mniejsze szanse na rozwiązanie problemu...
W większości przypadków rozwiązania są proste, wręcz banalne, niestety często sami nie jesteśmy w stanie wpaść na odpowiednie metody lub uświadomić sobie błędów jakie popełniliśmy.
W wielu krajach rozwiniętych usługi doradcy laktacyjnego są finansowane przez Państwo. Niestety nie w naszym kraju... Ale myślę że warto wydać tych parę groszy i umożliwić sobie dalsze karmienie piersią niż skazać siebie i dziecko na drogie karmienie sztuczne. 
Jak znaleźć doradce laktacyjnego? Najlepiej poradzić się znajomych mam, zapytać o doradcę laktacyjnego w szpitalu w którym odbył się poród (niektóre szpitale mają doradców, a w przypadku porodu w szpitalu w którym pracują ich porada może być darmowa). Warto też zapytać o doradce laktacyjnego w szkole rodzenia.

Oczywiście świetnym pomysłem jest też czytanie bloga synowej położnej (która swoją drogą jest Doradcą Laktacyjnym) ;) Taka tam autoreklama :D

Strona warta polecenia: http://mlekomamy.pl/



A tak poza tematem karmienia...
Ostatnio strasznie mnie boli wątroba, albo coś w prawym boku, pod żebrami.
Mały się chyba tam wygina, albo uciska.
Boli przy oddychaniu, boli przy poruszaniu się, boli przy stawianiu prawej nogi.
No ale to raczej nic strasznego :) A ból da się wytrzymać.
Ciekawe tylko czy Stworkowi jest tak wygodnie, pod żebrami mamy...
No i czemu upodobał sobie tylko tą prawą stronę?
Pomaga leżenie na przeciwnym boku - bo po jakimś czasie Maluch emigruje na drugą stronę.

No to czas narzekania... A Was co dzisiaj boli? :D

wtorek, 5 listopada 2013

Po weekendowo.

I po długim łikendzie...
Na cmentarzu nie byłam, bo zabobony...
Nie byłam dla spokojności teściowej.
No i dla swojej poniekąd też.
W końcu jak ktoś Ci ciągle coś wmawia,
powtarza i prosi żeby się nie szło,
to w końcu z tyłu głowy męczy Cię jakaś obawa.
Także na cmentarzu nie byliśmy.
Pojedziemy za jakiś czas, już z Małym.
Poodwiedzamy i pospacerujemy.
W końcu nasz Cmentarz to także ogród botaniczny.
Piękny, największy w Europie.

(zdjęcie mojego autorstwa - kaplica cmentarna)

Byliśmy za to na zakupach,
kupiliśmy ostatnie potrzebne pierdółki dla Stworka i dla mnie do szpitala.
Nakładki na wc, filtry do Fridy, herbatkę dla karmiących...
Posprzątaliśmy też trochę mieszkanie.
Głównie to M. posprzątał!!! (Dziękuję Kochanie!)
Dni mijały leniwie, ale bardzo, ale to baaardzo miło.
W końcu Mężu miał aż 3 dni (!!!) wolnego!
Trzy dni spędzone razem!
Było cudownie!!!
Spełnienie moich ciężarówkowych marzeń!

Dziś znów wybieram się do szkoły rodzenia.
Temat: karmienie piersią.
Start: godz 17.
Nie mogę się już doczekać :)
Już się nie denerwuje. Będzie dobrze!
Na późniejsze ćwiczenia nie idę,
bo po ostatnich przygodach z izbą przyjęć już mi nie wolno.
M. mnie tylko odbierze, nie wymagam żeby szedł ze mną
i słuchał o laktacji, zastojach i popękanych sutkach...
I tak mu wszystko później opowiem :P

A jak Wam minął długi weekend?
Mam nadzieję że spokojnie i bezpiecznie...

sobota, 2 listopada 2013

Sen o porodzie

Nie mogę Wam o tym nie napisać... No nie mogę!
Od kilku dni, może od tygodnia nie miałam żadnego snu.
A to u mnie coś na prawdę dziwnego, bo praktycznie zawsze mi się coś śni.
Dzisiaj miałam sen... właściwie to był zlepek paru różnych snów w jednym.
Widocznie umysł musiał nadrobić zaległości z kilku dni i stworzył
kilka snów w jedną noc.

Pierwsze co pamiętałam po przebudzeniu się, to poród.
Byłam na korytarzu szpitala. Siedziałam na piłce.
Po prawej stronie były drzwi. Korytarz był szary.
Rodziłam. Rodziłam w ekspresowym tempie.
Chwila moment i już wychodziła główka i reszta ciałka.
Łapałam małe ciałko własnymi rękami,
żeby przypadkiem nie upadło na podłogę.
Krzyczałam w stronę drzwi, aby ktoś mi pomógł,
aby ktoś wyszedł - pielęgniarka, lekarz, ktokolwiek.
Sama sobie odbierałam poród.
Personel szpitala przyszedł gdy miałam już synka na rękach.
Koniec części I.

We śnie widziałam też Synka.
O matko i córko JAKI BYŁ PIĘKNY!
Piękny, idealny w każdym swym małym szczególe.
A oczy... oczy miał niezwykłe!
Takie ani niebieskie, ani brązowe.
Takie jakby szarawo-niebieskie z nutą brązu.
WSPANIAŁE!!!
Koniec części II.

Później przypomniała mi się wędrówka wzdłuż rzeki.
Byłam w ciąży, szłam z wielgachnym brzuchem.
Pamiętam że podczas wędrówki zrobiło mi się niedobrze.
Była ze mną A. - moja najdroższa kuzynka.
Mdlałam, a ona mnie łapała, abym nie wpadła do rwącej rzeki.
Uratowała mnie. Dalszego ciągu snu nie pamiętam zbyt dobrze.
Koniec części III.

Dopiero po godzinie przypomniałam sobie kolejny kawałek snu.
Leżałam na sali. Sali operacyjnej.
Dostałam znieczulenie, a lekarz zabierał się do cięcia.
Ciął i pytał czy coś czuję. Czułam.
Zwiększono dawkę znieczulenia.
Podczas cięcia lekarskiego byłam całkowicie świadoma.
Widziałam jak z mojego brzucha jest wyjmowane dzieciątko.
Śliczna, różowiutka kupinka. Dziecko troszkę zapłakało.
A ja mówiłam do niego "Płacz, płacz!".
Po prostu chciałam żeby był zdrowy, żeby pokazał że jest zdrowy.
Więcej nie pamiętam.
Koniec części IV.

Największe wrażenie wywarł na mnie sen w którym sama odbierałam poród.
Nie mogę też zapomnieć wizji Synka. Jego ciałka, jego uśmiechu i  tych WSPANIAŁYCH oczu.
Achhhh!
Ja mam oczy brązowe, M. niebieskie. Często zastanawiamy się jakie będzie miał Mały.
I stąd też pewnie taka wizja we śnie... No ale nieważne jakie oczka będą, będziemy kochali tak samo!
Hmmm...
Niebieskie oczka mimo że tak różne od moich pokocham bez problemu. Kocham jedne duże, niebieskie oczy to i z łatwością pokocham te w mniejszym wydaniu. Z resztą sama bardzo długo marzyłam o niebieskich, dopóki nie pokochałam swoich własnych, osobistych, prywatnych brązowych.
Ale z drugiej strony... Brązowe oczka i jaśniutkie włoski? Też cudeńko!!!
O rany rany rany rany nie mogę się doczekać Naszego Synka!!!


Wracając do jeżowego tematu z poprzedniej notki... Muszę Wam dodać pewne zdjęcie. No muszę, bo inaczej chyba się uduszę ;)
Nie dość że kocham jeżyki, to jeszcze uwielbiam tatuaże.
Dlatego ta grafika znajduje się na pulpicie mojego laptopa (nie jako tapeta, bo na tapecie jest Mały Czkawkowiec, ale na pulpicie jako ikonka).
Jak jest mi smutno, to do oglądam tą grafikę i od razu mi troszkę lepiej.
Jak ten jeżyk się słodko gibie!!! :)

A co do tatuaży...
Mam kilka. Zaczęłam swoją tatuażową kolekcję w dniu 18stych urodzin, od tamtego czasu moja tatuażowa rodzinka systematycznie się powiększa. Mamy sprawdzonego, zaprzyjaźnionego tatuatora, któremu ufam bezgranicznie. Żadnego ze swoich tatuaży nie żałuje. Uwielbiam je, ubóstwiam, jest to coś dla mnie, a nie dla innych, dlatego krytyką się nie przejmuje. Choć tak na prawdę częściej słyszę słowa uwielbienia i zachwytu niż krytyki. No ale wiadomo - rodzina zachwycona nie jest. Nieważne jakie cudo, jakie dzieło by to nie było - rodzinie i tak się nie spodoba i tyle. No ale nic - to już ich problem. Już się jakoś przyzwyczaili do mojej odmienności...
No i wszystko byłoby ładnie, pięknie...
ALE... Mam m.in dwie gwiazdki tak jakby powyżej wzgórka łonowego, po bokach.
Kiedyś martwiłam się o to, czy aby na pewno są zrobione na tyle nisko, aby się nie rozciągnąć podczas ciąży. Śmiałam się, że jak coś, to zrobię z nich spadające gwiazdy z łuną. Albo dorobię cały gwiazdozbiór, żeby ukryć jakieś ewentualne zniekształcenia.
No ale wygląda na to, że rozciągnąć się nie rozciągną.
Z tym że... nie pomyślałam o cesarskim cięciu!!!!  No gdzie ja miałam głowę?!?!
Czy w razie konieczności cięcia nie natną mi gwiazdek? A jak będzie jednak długa, to czy w razie czego zszyją je odpowiednio? M. się już śmieje, że przed cesarką będę musiała powiedzieć "Proszę nie zniszczyć moich gwiazdek!".
I tu prośba do Was!!! Napiszcie mi proszę w którym miejscu jest umiejscowiona blizna po cesarce i jaką ma najczęściej długość!!!!

piątek, 1 listopada 2013

Stworek - Potworek

Noc spokojna, nic złego się nie działo.
Oprócz tego, że krocze to mi chyba pęka w poprzek, tak mnie boli...
No ale to nic nienormalnego, raczej. Miałam tak też na początku ciąży i żyję ;)

Dzień też raczej spokojny. Sprzątanie z wielką pomocą Męża, pieczenie pizzy (a konkretniej dwóch), no i trochę relaksu.
Byliśmy też u teściowej na godzinkę. Otrzymaliśmy obiecany leżaczek - bujaczek :)
Świetna sprawa! Jedynie wibracja jakoś do mnie nie przemawia, ale może się przekonam...
W drodze powrotnej widzieliśmy jeżyka. Eskortowaliśmy go aby bezpiecznie przeszedł przez jezdnie.
Uwielbiam jeże... W sekrecie Wam powiem, że marzy mi się aby jakiś jeżyk zamieszkał u nas w ogrodzie, tak żebym mogła go obserwować przez okno...

Wracając do dzisiejszego dnia...
Niestety po sprzątaniu i normalnych czynnościach domowych plecy dają o sobie znać...
A ja po prostu nie umiem zbyt długo leżeć i odpoczywać.
Leżę, a w tym czasie umysł myśli o tym co by tu jeszcze posprzątać, co by tu jeszcze zrobić, każda komórka ciała aż się rwie do roboty, ale organizm nie ma siły, odmawia posłuszeństwa. Coś strasznego!!!

A co do wczorajszych "przygód".
Widocznie Synu chciał nastraszyć rodziców, tak na Halloween. Stworek - Potworek jeden... :)
Nadal trzymamy się w dwupaku! I oby tak było dalej, jeszcze chociaż przez dwa tygodnie...
Co prawda M. już nie może się doczekać jego przyjścia na świat. Właśnie dotyka brzusia i mówi "Wypuszczaj mojego syna", a ja się śmieje i upieram że "jeszcze nieeee" ;)
 No ale niech Maluch jeszcze troszkę poczeka, jeszcze chociaż troszeczkę.

Dziękuję za wsparcie i słowa otuchy pod poprzednim wpisem!!! Każde słowo na prawdę wiele dla mnie znaczy!