Nie było nas bo chorowaliśmy.
Zaczęło się tak....
Siedzimy z Jarusiem i z moją koleżanką w kawiarni.
Pijemy z koleżanką kawkę. Takie pożegnalne spotkanie.
Jaruś zaczął marudzić, więc patrzę na zegarek - "tak, pora jedzenia" - myślę.
Karmię Jarusia drugim śniadankiem. Wszystko jest normalnie, jak zawsze.
Nagle CHLUST i CHLUST. Ilości takie co zjadł, albo i więcej.
Ale stwierdziłam, że nie będę mamą panikarą, nie będę gnała od razu do szpitala, tylko jeszcze go poobserwuję.
Później pojechaliśmy odwieźć koleżankę, spotkałam wtedy dawnego przyjaciela.
Chwila rozmowy. Trzymałam Jarusia na rękach.
Był mocno przytulasty, jeszcze bardziej niż zwykle.
Stwierdziłam że może się wstydzi czy coś.
Ale nie... bo znowu było CHLUST, CHLUST, CHLUST.
Ja cała mokra, on cały mokry, a i jeszcze chodnikowi się dostało.
"Jedziemy do szpitala!" - stwierdziłam.
Dowiedziałam się od naszego doktora Housa w dziedzinie pediatrii gdzie jechać (bo niestety on był daleko na dyżurze w szpitalu w innym mieście).
Pojechaliśmy. No i rotawirus...
Jaruś dostał leki przeciwwymiotne, kupiłam też napoje z elektrolitami.
Podawałam płyny, karmiłam piersią (lekarz zalecił żeby odstawić na dobę pokarmy stałe).
Wydawało się że jest dobrze, ale... Rano zaczęła się biegunka. I to ostra.
Nie nadążałam z przewijaniem. Stwierdziłam że nie będę czekać aż dziecko się mocno odwodni -
pojechaliśmy do drugiego szpitala (do którego z poprzedniego nas odesłali w razie W).
Jaruś był w na tyle dobrym stanie ogólnym, że dostaliśmy wybór - albo próba uporania się z rota w domu, albo szpital. Nie ma co kłaść się do szpitala na siłę, bo można złapać jeszcze coś innego, także pojechaliśmy do domu bogatsi o nowe wskazówki, nową receptę na drogi lek, no i spokojni, że w razie czego zawsze możemy jechać do szpitala i nas przyjmą bo miejsca są.
Jaruś czuł się coraz lepiej i lepiej. Za to ok 16 mnie złapało...
Po wspólnej niedzielnej drzemce gnałam do toalety.
Podobno od zawsze byłam "rzygaczką"... Każda choroba to wymioty.
W nocy nie było mi już do śmiechu, bo co godzinę leciałam do wc.
Straciłam siły na tyle, że moja mama dzwoniła na pogotowie, ale zapewne stwierdzili, że
do wymiotów i biegunki nie będą jechać. Na szczęście ojczym zawiózł mnie do szpitala, a M. został z Lelkiem.
Dostałam cudowny zastrzyk przeciwwymiotny (bo leki Jarusia na mnie nie działały), ale na drugi dzień nadal umierałam z osłabienia.
M. stanął na wysokości zadania, bo został z Nami w domku, zajmował się Jarusiem, a ja nabierałam sił i się nawadniałam.
No i oczywiście w poniedziałek wieczorem stało się to czego się obawiałam.
M. też się załapał na rotawirusa. Na szczęście w jego przypadku nie było aż tak źle - przespał prawie wszystko.
A później zachorowała jeszcze moja mama, mimo że zachowywaliśmy środki ostrożności, żeby nikogo więcej nie zarazić :-/
Także... tak to było u Nas z rotawirusem.
Wiem, że niektóre dzieci przechodzą tę chorobę o wiele, wiele ciężej.
Nie wiem tylko czy mam dziękować naturalnej odporności, czy temu że Jaruś był zaszczepiony.
Był zaszczepiony, bo pamiętałam słowa koleżanki która powiedziała, że jej córka tak ciężko przeszła rota, że gdyby mogła cofnąć czas to na pewno by zaszczepiła.
Czy szczepionka pomaga? Nie wiem, specjalistą nie jestem.
Ale wiem, że nie szczepienie też jest ciężkie....
A co tam u Was?
Też macie za sobą walkę z rotawirusem?
Jak u Was to wyglądało?
Cieplutkie pozdrowienia, jak zawsze !!!
A to się porobiło... Dobrze że już u Was lepiej.
OdpowiedzUsuńNo to poważnie się pochorowaliście, najważniejsze że to już za Wami i że Jaruś w miarę dobrze przeszedł.. trzymam kciuki za zdrówko :*
OdpowiedzUsuńJuż jest dobrze, już zapomnieliśmy. Ale to źle że zapomnieliśmy. Trzeba pamiętać, cieszyć się każdym dniem zdrowia, bo jednego dnia człowiek zdrowy, a drugiego chory i chodzący po suficie z bólu lub odlatujący ze zmęczenia i wycieńczenia...
UsuńDobrze, że tacy dzielni jesteście i już jest dobrze. Wczoraj Jaga dostała 3 dawkę szczepionki na rota wirusy. Mam nadzieje, że nie będziemy w sytuacji , kiedy będziemy s i e zastanawiać czy dobrze ,że mała jest zaszczepiona czy nie.
OdpowiedzUsuńJa niestety ciągle się zastanawiam... Ostatnio czytałam coś, co jeszcze bardziej wzbudziło we mnie wątpliwości. Nie wiadomo w co wierzyć :(
UsuńOj moje biedactwa kochane :( my też szczepieni i na szczęście nic nas nie złapało i mam nadzieję, że już nie złapie! Za to zęby mamy w natarciu. Wszystkie czwórki naraz... Ech jak nie urok to... Hihihi :D trzymajcie się i ucałować Jarusia od cioci :)
OdpowiedzUsuńA ile zębolów już za Wami? U Nas lada chwila wyjdą kolejne, czuję to... Syn nie chce być gorszy niż tata w jego wieku, także goni do 12 sztuk na roczek ;) Aaaaaa ROCZEK! Już za 2 miesiące!!! MASAKRAAAAA!!!
Usuńpodobno po szczepieniu właśnie tak delikatnie się przechodzi, my też szczepiliśmy bo nie widzi mi się leżenie w szpitalu w razie co :(
OdpowiedzUsuńJa i tak staram się przygotowywać na to, że jak Jaruś pójdzie do żłobka (o ile pójdzie...) to będzie jedna wielka masakra...
UsuńRany! Nie zazdroszczę Wam! Ja się strasznie boję tych rota, bo nie szczepiłam Kamilka. Mam nadzieje, że go to nie złapie...
OdpowiedzUsuńOj mam nadzieję że Was to paskudztwo nie złapie!!!
UsuńA jak złapie to od razu biegiem do szpitala, nie ma co czekać na moment w którym dziecko jest tak osłabione że nie ma siły na nic i przelewa się przez ręce... No ale życzę Wam żeby Was ominęło, trzymam mocno kciuki.