wtorek, 2 kwietnia 2013

ja i M.

Romantyczna historia, przygotujcie chusteczki ;)
Znam M. jakieś 10 lat (a może nawet dłużej? ech, ta skleroza), jesteśmy razem od ok. 6 lat. W naszym związku bywało różnie. Na samym początku było ciężko przez pewne zawiłości nie zależne od nas - ale to opowieść godna telenoweli brazylijskiej także Wam tego oszczędzę. Przez pół roku spotykaliśmy się jako przyjaciele, aż w końcu (mimo wielu obaw) zdecydowaliśmy się na związek. Pierwsze dwa lata były istną sielanką. Nie potrafię tego nawet opisać!!! Zakochani po uszy, praktycznie nierozłączni - wspólne spacery, imprezy, długie rozmowy, wyjazdy, dyspozycyjność 24h/dobę, pełne oddanie, zrozumienie... MIŁOŚĆ! Niestety w każdym związku następuje dziwny moment załamania - pierwsza kłótnia która decyduje o dalszych losach związku. Wtedy ludzie albo się rozstają, albo są razem na długo. Wytrwaliśmy. Nie pamiętam nawet czego dotyczyła pierwsza kłótnia, pewnie o jakąś bzdurę ;) Pojawiały się inne małe kłótnie które uważam - są czymś zupełnie normalnym, oznaczają że są emocje między parą, oczyszczają atmosferę i pozwalają poznać myśli tej drugiej połówki. Były też problemy ogólnie mówiąc - materialne, ale stawiliśmy im czoła i mimo wszystko jesteśmy dalej razem. Myślę że nasz związek ma na prawdę silne fundamenty, dlatego mimo licznych trudnych sytuacji przetrwaliśmy to wszystko. Mocno się kochamy i to się chyba nigdy nie zmieni. W trudnych chwilach przypominam sobie słowa koleżanki, która podczas pewnej imprezy gdy M. odszedł od stolika powiedziała do mnie głosem który na prawdę ciężko opisać - stanowczym i pewnym tonem, pełnym fascynacji  -  " K... (tutaj słowo niecenzuralne) jak on Cię kocha!!!!". Nigdy nie zapomnę tych słów! Wiem, że to jest prawda i wiem, że i ja jego bardzo mocno kocham. Najmocniej na świecie! Dosyć szybko myślałam o Nim jako o przyszłym mężu i ojcu mojego dziecka.

 (To my w 2008 albo 2009 roku. Och, jaka ja byłam chuda i tego wtedy nie doceniałam... ;))

Ja, M. i może jeszcze ktoś?
Jakieś dwa lata temu odstawiłam tabletki antykoncepcyjne.
[Baj de łej - coś dla starających się: moja teściowa która jest położną zaleca, aby przed staraniem się o dziecko minęło co najmniej pół roku od odstawienia hormonów. No i coś w tym zapewne jest. Z paru źródeł wiem, że tuż po odstawieniu "tabsów" jest większe prawdopodobieństwo zajścia w ciążę mnogą.]
Ja co prawda z początku odstawiłam tabletki ponieważ podwyższały mi ciśnienie i ogólnie rzecz biorąc tworzyły chaos w moim organizmie. Ale o dziecku też już wtedy powolutku myśleliśmy :)

A teraz trochę o hiperprolaktynemii czyli problemach z prolaktyną
Na początku tego roku (2013) zdecydowaliśmy że zaczniemy się starać o dziecko. Ustaliliśmy, że rozpoczniemy starania na wiosnę. Uznałam, że już wcześniej powinnam być w sumie w ciąży,  w końcu nie brałam tabletek, a jakoś specjalnie nie uważaliśmy - chyba już w tamtym czasie po cichutku liczyliśmy na ciążę. No ale nic się nie działo. Czułam że coś jest nie tak. Znalazłam najwspanialszego lekarza na świecie (nie przesadzam) - dr. Jarosława Pękałę ze Szczecina. Wykrył podwyższony poziom prolaktyny, coś na co inni lekarze przez tak długi czas nie mogli wpaść. Poszłam na badanie "prolaktyny po obciążeniu" które pisząc w skrócie polegało na pobraniu krwi, przyjęciu tabletki, odczekaniu (na siedząco, bez spacerowania) godzinę, oraz ponownym pobraniu krwi. Norma (przynajmniej w tamtym laboratorium, bo wiadomo jak to z tymi normami...) po godzinie to podwyższenie poziomu prolaktyny maksymalnie 6-krotnie w porównaniu do poziomu "na czczo", u mnie poziom wzrósł ponad 20 - krotnie. No i masz! Ewidentnie hiperprolaktynemia! Okazało się, że moja owulacja jest zatrzymana i że na dzień dzisiejszy nie możemy mieć dziecka. Byłam załamana, myślę że dla większości kobiet byłby to powód do rozpaczania, w końcu płodność to dla nas - kobiet bardzo ważna rzecz. W ramach kuracji miałam przyjmować bromergon (są jeszcze inne leki tego typu, ale tylko przy tym można zachodzić w ciążę) czyli bromokryptynę - 0,5 tabketki. Tabletkę brałam na noc, żeby zmniejszyć skutki uboczne. Ta, jasne... Po leku bardzo źle się czułam, chodziłam dosłownie jak pijana albo i gorzej, któregoś razu gdy byliśmy na zakupach powiedziałam do M. rozleniwionym, dziwnym, no co tu dużo mówić - naćpanym głosem: "Wiesz Kochanie, dobrze że tym razem to nie ja prowadzę bo normalnie nie chciałoby mi się hamować". Taka była prawda - chodziłam jak po przyjęciu narkotyków, była to niestety większość skutków ubocznych wypisanych na ulotce - nudności, zaburzenia zdolności psycho-fizycznych, zaburzenia równowagi i wiele innych. Ale złe objawy na szczęście minęły. Po 3 miesiącach przerwałam kurację, mieliśmy zacząć się starać, a co dalej to zobaczymy. No i okazało się że było warto znieść te wszystkie skutki uboczne bromergonu...Ale o tym w następnej notce!!!


7 komentarzy:

  1. Brałam 7 lat Bromergon, bo leczę się na makrogruczolaka przysadki ale mimo wysokiej prolaktyny udało mi się zajść w ciążę. Gratuluję Ci dwóch kreseczek i życzę spokojnej, nudnej ciąży. :-))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz i miłe słowa! Bardzo się cieszę że mimo przeciwności udało Ci się zajść w ciążę :) Za moment zajrzę na Twojego bloga bo widzę że prowadzisz :) Mi po tych trzech miesiącach z bromergonem wynik prolaktyny nadal wydawał się wysoki. Ale już wtedy podejrzewałam że może jestem w ciąży. Powiedziałam nawet lekarzowi że tak myślałam, ale zrobiłam test który był negatywny. Wtedy lekarz powiedział czułym głosem "Nie Pani Paulino, to nie tak szybko". Na drugi dzień miałam dostać @, nie dostałam więc po 4 dniach zrobiłam test i BACH dwie kreski :) Oj chyba do końca życia będę się śmiała z tych słów pana doktora :)

      Usuń
  2. No to miałaś przeprawę. ja gdybym usłyszała cos takiego to chyba bym się załamała! Dobrze, że się nie poddałaś :) i skoto już przeczytałam następną notkę to wiem, że się udało :) Gratulacje! Spóźnione ale są :)

    http://gabrysiowamama.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Załamałam się, pewnie że się załamałam. Ale nie dałam za wygraną i się udało. I to za pierwszym razem! Także albo nie było aż tak źle, albo byliśmy mocno zawzięci i zdeterminowani, albo dopisało nam szczęście. Nieważne. Ważne że już niedługo przyjdzie na świat nasz Dziedzic ;) Dziękuję za miły komentarz i gratulacje! Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  3. Faktycznie podjęcie decyzji to pierwszy krok, ja przeżywam jakieś wizyty, badania a jak widać problemy mogą być spore poza jakimiś badaniami kontrolnymi.. A to dopiero początek drogi u mnie i na razie wszystko "w normie".

    http://rodzice-plus-dziecko.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A powiedz mi - już zaczęliście się starać, czy na razie tylko się przygotowujecie? Nam z rok czasu zajęły same przygotowania. Choć w sumie już na tym etapie nie przywiązywaliśmy wagi do zabezpieczania się, także wyczułam że coś jest nie tak. W tym wpisie zapomniałam napisać wieelu rzeczy - dopiero teraz do widzę. Pan Doktor kontrolował moje jajeczka, chodziłam do niego czasem nawet dwa razy w miesiącu. U mnie wszystko się unormowało, także podejrzenie padło na męża - jeszcze trochę i M. trafiłby na badania. Ale w końcu nie musiał. W końcu go nie wysłałam na badania... Mieliśmy zacząć tak na serio na wiosnę i zaczęliśmy. Myślę że po prostu przerwaliśmy jakąś blokadę psychiczną, na prawdę tego zapragnęliśmy, poczuliśmy że jesteśmy gotowi. No i się udało! Tego samego Tobie Kochana życzę!!!

      Usuń
  4. Hej, u mnie stwierdzono Zespół Policystycznych Jajników nie bardzo mi dawali szansę za zajście w ciąże ale udało się wcale się długo nie staraliśmy, dwie kreseczki zobaczyłam 21.03.2012 r piękny prezent na 1-szy dzień wiosny:)
    Pozdrawiam cieplutko i zapraszam do mnie zaczynam dopiero blogowanie
    swiatadrianka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń