poniedziałek, 30 września 2013

Liebster Blog award!

Zostałam nominowana!!! Nominowana przez Anie (blog marny-puch) do Libster Blog Award.

Nie przepadam za TAGami. Wolę je czytać u kogoś, niż sama brać w nich udział. Ale chyba się jednak przełamię... W końcu ten TAG to wyróżnienie. No i TAGom bardzo często przyświecają szczytne cele, także...
Aniu - dziękuję Ci Kochana! Cieszę się że mój blog został doceniony. No i to słowo - "nominowana"! Poczułam się na prawdę wspaniale, jakby mianowano mnie co najmniej do otrzymania oskara :)

Dobra, przejdźmy do rzeczy.

Zasady:  "Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

No to teraz się odniosę do zasad:
Bardzo fajny sposób na docenienie i rozpowszechnienie innych blogów. Zastanawiam się tylko, czy można zadać pytania osobie, która już dostała nominację od innej osoby. No ale myślę że tak, bo wpis zawsze można edytować i dodać kolejne pytania. A odpowiadanie na nie jest raczej przyjemne, a już na pewno bardzo ciekawe. Hehe, muszę tylko pomyśleć nad ciekawymi pytaniami ;) No i szkoda że nie można nominować osoby przez którą zostało się nominowanym... ;)
Zastanawiam się też dlaczego wszystkiego jest akurat po 11... 

No nic. Przechodzę dalej...

Moje odpowiedzi na pytania od Ani:

1. Dokończ zdanie: gdybym nie była mamą/w ciąży/bezdzietna (w zależności od statusu wybrać) to teraz...
Gdybym nie była w ciąży to teraz... zapewne nie miałabym cukrzycy i najchętniej zjadłabym coś czekoladowego :)
2. Daj przepis na najprostsze, ale odkrywcze danie.
Oj, już jest parę takich przepisów na moim blogu. Ale już mam pomysł! Placki z jabłkami: starte jabłka wymieszane z miodem i cynamonem (jak ktoś nie lubi to można ominąć cynamon), ciasto na naleśniki (mąka, jajka, mleko - proporcje na oko, tak aby masa była gęsta, gęstsza niż przy zwykłych naleśnikach). Mieszamy masę z jabłkami, smażymy i pyszne placuchy gotowe :)
3. Gdybyś mogła poddać się operacji plastyczne, co byś w sobie zmieniła?
Hehe, raczej gdybym chciała poddać się operacji plastycznej, bo wcale nie chcę. To poważna operacja, narkoza, duże ryzyko... Myślę że nie warto. Z resztą piękno ma różne oblicza. Najlepszym sposobem, receptą na bycie piękną jest dobry humor, pewność siebie i dobra samoocena. Wystarczy nauczyć się kochać siebie! ...   
4. Co irytuje cię najbardziej, gdy idziesz na spacer lub spacerujesz?
Najbardziej irytuje mnie pogoda. Zazwyczaj jest tak, że w tygodniu jest pięknie, a w weekendy, kiedy możemy i bardzo chcemy wyjść z mężem na spacer to pada deszcz lub jest po prostu brzydko i nieprzyjemnie. Ale już się przyzwyczailiśmy, śmiejemy się wtedy, że oczywiście jest nasza "spacerowa pogoda" i mimo wszystko wychodzimy.
5. Czy masz jakieś dziwaczne przyzwyczajenie? Napisz jakie. 
Ooo pewnie jest ich wiele... Ale nie ze wszystkich zdaję sobie sprawę ;) Większość to przyzwyczajenia na pograniczu pedantyzmu, niestety. Wiem, że muszę z tym walczyć, w końcu przy Maluchu który niedługo wyjdzie na świat nie będzie mowy o pedantyzmie i absolutnym porządku. No ale niestety niektóre przyzwyczajenia są silniejsze... Mam na przykład tak, że gdy otwieram nową kawę (mąż pija), to staram się oderwać wieczko z papieru tak, aby odeszło całe. Nie lubię z kolei gdy ktoś zrobi tylko dziurkę i zostawi postrzępiony papierek dookoła. Dziwne, nie? :D   
6. Jaką najmniejszą rzecz trzeba zrobić, aby wyprowadzić Cię z równowagi?
Hmmm... W ciąży stałam się jakaś taka ugodowa, także na prawdę ciężko powiedzieć... Zapewne wszystko co w jakikolwiek sposób zagraża bezpieczeństwu mojemu i mojego Malucha wyprowadza mnie z równowagi. Np. palenie w moim pobliżu itd.
7. Pierwsza miłość - zardzewiała czy wiecznie żywa?
I znów będę filozofować... Pierwsze zauroczenie czy miłość? Pierwsze zauroczenie z pewnością zardzewiałe. Ale pierwsza prawdziwa miłość moim zdaniem wiecznie żywa (oby) ;)  
8. Największa gafa, jaką udało Ci się popełnić. 
Ojej, szczerze - nie pamiętam... A to wcale nie znaczy że takich nie było, bo były na pewno. Zapewne mój umysł chce jak najszybciej wyprzeć takie wydarzenia z pamięci i to stąd ta skleroza...  
9. Dlaczego piszesz bloga?
Ponieważ uwielbiam pisać! Od zawsze... Z początku miał to być blog taki tylko dla mnie - zbiór wspomnień. Później jakoś tak wyszło że zaczęłam też pisać pod kątem innych. Lubię się dzielić radami, swoimi odkryciami, prowadzić dyskusje...   
10. Zima czy lato?
Wiosna :P A tak na poważnie: nie lubię ani upałów, ani mrozów. Ale lato chyba jednak lepiej wypada w porównaniu z zimą. Zimy nienawidzę ze względu na niskie temperatury, brak zieleni, długie, ciemne noce i lód na chodnikach. W lecie nie lubię tylko zbyt wysokich temperatur.  
11. Najlepszy sposób na dobry humor przez cały dzień to...
Jeden z ulubionych utworów muzycznych przy których mordka sama się cieszy, a nogi jakoś tak nie mogą ustać w miejscu :) 

Moje odpowiedzi na pytania od Beaty B :

1. Góry czy mazury?
Chyba wolę morze ;) 
2.Ognisko czy grill?
Trudne pytanie... Chyba ognisko.

3. Jaki jest dla Ciebie niezbędny w życiu gadżet?
Kalendarz... Szczególnie ten w telefonie.
4. Pierwsza ugotowana w życiu potrawa?
Ojej.. nie pamiętam... 
5. Kosmetyk z którym się nie rozstajesz?
Pomadka do ust/błyszczyk, ewentualnie mini paletka z błyszczykiem, cieniami, różem i lusterkiem.
6. Pierwsza robiona po przebudzeniu rzecz, to...?
Aktualnie? Przyjęcie tabletki na tarczycę...
7. W domu preferujesz wygodę czy elegancję?
Chyba raczej wygodę.
8. Słodycz któremu nie możesz się oprzeć?
Wydaje mi się że żelki ;)

9. Czym jest dla Ciebie rodzina?
Wszystkim co najwspanialsze i najważniejsze!
10. Czy wierzysz w przeznaczenie?
Od kiedy jestem z M. - wierzę...
11.  Jak wyobrażasz sobie siebie za 20 lat?
Hmm... Wygadana, sympatyczna, pewna siebie babka, nadal posiadająca wiele zainteresowań i pasji, dla której Rodzina to coś najważniejszego na świecie...


A oto blogi które ja nominuję i które osobiście uważam, że są godne polecenia:
1. http://by-paulaa.blogspot.com/
2.http://mamanakaruzeli.blogspot.com/
3. http://dziennik-mamuski.blogspot.com/
4. http://misja-fajna-mama.blogspot.com/
5. http://xweetlie.blogspot.com/
6. http://zgroszkiem.blox.pl/html
7. http://zawodkobieta.blogspot.com/
8. http://www.rozkosznepiekielko.blogspot.com/
9. http://gabrysiowamama.blogspot.com/
10. http://malyszkrab.blog.pl/
11. http://nitkababiegolata.blogspot.co.uk/

I oczywiście moje pytania kierowane do autorek powyższych blogów:

1. Jakie jest Twoje najwspanialsze wspomnienie z dzieciństwa?
2. Czy masz zwierze/zwierzęta. Jak tak to jakie? Napisz coś o nim/nich :)
3. Wymień trzy rzeczy bez których nie wyobrażasz sobie życia (pamiętaj że dziecko i mąż to nie rzecz), pytam o przedmioty ;)
4. Jaką książkę dotyczącą ciąży/wychowania dziecka polecasz? Napisz dlaczego właśnie tą :)
5. Pieluchy jednorazowe czy wielorazowe?
6. Podaj swoją receptę na szczęście :)
7. Gdybyś mogła zmienić coś w swoim życiu, to co być zmieniła?
8. Kim chciałaś zostać gdy byłaś mała?
9. Przytocz proszę najlepszą radę jaką w życiu usłyszałaś.
10. Masz/będziesz miała córeczkę czy synka? Podaj proszę imię i w kilku zdaniach opisz swojego Malucha :)
11. Napisz proszę jakie przydatne gadżety dla dziecka poleciłabyś przyszłej mamie. Takie które myślisz że mogą się przydać, lub które przydały się w Twoim (i Twojego Maleństwa) przypadku.



Przesyłam uściski (buziaków nie, bo może zarażam...).

piątek, 27 września 2013

Przeziębienie w ciąży

Cześć..
Czuję się jak kupa... 
I mnie choróbsko w końcu dopadło, ech!
Męczyło, męczyło, dzielnie walczyłam, ale niestety dopadło.
Gardło boli, samopoczucie jakbym dostała tępym narzędziem w tył głowy,
co najmniej.
Albo jakby mnie walec rozjechał.
Brak apetytu, katar, kichanie, apatia,
dziwne zawirowania w żołądku. Bleee!
No tak, w końcu dawno nie było mojej 'ukochanej' anginy.
A przecież kiedyś dopadała mnie 2 - 3 razy w roku.
Rok się niedługo kończy, więc trzeba wyrobić normę, nie?
Co z tego że ciąża... Niech się kobita męczy. Ech.
I jak ja mam z tym choróbskiem walczyć?
Tabletek nie wolno, nawet herbaty z miodem nie wolno,
bo cukrzyca, o mleku z masłem i miodem też mogę zapomnieć.
To co mi pozostaje z naturalnych metod leczenia?
Czosnek, herbata i leżenie w łóżku.
Z tym że ja taki trochę wampir jestem - nienawidzę czosnku.
Małe ilości do potraw - "zniesę", ale tak sam czosnek? FUJ!
A herbata podobno wypłukuje żelazo.
Jednym słowem: KASZANA...


Na wczorajszej konferencji: "Brzuszek, maluszek i co dalej?" zorganizowanej przez Fundacje Zdroje było WSPANIALE!!! O wiele lepiej niż na tej wtorkowej... Wykłady ciekawe, bardzo ważne i rzadko omawiane tematy takie jak: rejestrowanie noworodka, gdzie i jak ubiegać się o becikowe i inne zapomogi, pierwsza pomoc dla noworodka (mega ważne dla mnie!), sex i antykoncepcja po ciąży itd. Czas bardzo mile spędzony, nowe znajomości, miła atmosfera - SUPER! No i przede wszystkim nie zalewano i nie męczono nas reklamami zupełnie nie potrzebnych produktów - jak ktoś chciał, to podchodził do stoiska i oglądał, dowiadywał się i tyle. Rozdawano produkty Gerbera. Był też bardzo ciekawy wywiad z Moniką Pyrek. W międzyczasie można było sięgnąć po mały poczęstunek - ciacha (mhm, kocham Cię cukrzyco!), herbata i chyba także kawa. No i najważniejsze - kibelek ładny, schludny, ze sporą liczbą kabin :) Na koniec konferencji każdy, podkreślam każdy otrzymywał podarunek! Mi się udało wylosować to co bardzo chciałam - ekologiczne pieluszki wielorazowe 2 sztuki. W końcu szczęście się do mnie troszeczkę uśmiechnęło! Super, super, super!


PS. Dla przeziębionych "ciężarówek" i nie tylko ;-) mam coś ciekawego... stronę Droga do siebie
Domowe sposoby na przeziębienie, ciekawe artykuły, cała wiedza jaką należy posiadać, aby szybko stanąć na nogi. Polecam !!!!



środa, 25 września 2013

Wielbię!

Dwie godziny przy garach! Dwie bite godziny!
Wśród oparów, składników, wywarów.
Jak czarownica! No i mam! Wyczarowałam!
Drugie danie dla siebie. Dwa obiady dla męża - na dziś i jutro.
Sałatkę z tortellini (tortellini, ogórek, szynka, pomidor,
kukurydza, majonez, sól, pieprz - dziękuję Kobitki za przepis!).
I co najważniejsze: gar zupy!

Od początku ciąży coś mi się poprzestawiało.
Oj, mocno się poprzestawiało w moim prywatnym garze ;)
Kiedyś nie lubiłam zup, teraz je lubię i to bardzo!
Szczególne zupę pomidorową! Uwielbiam, ubóstwiam, kocham!
Potrafiłam ją wyczuć ze sporej odległości ;) Ech, ten węch psa tropiącego.
Drugie danie mogłoby nie istnieć.
I istotnie - jak była zupa to nie istniało.
Na jednym talerzu się nie kończyło...
No i dzisiaj jest! Moja królowa zup: pomidorówka.
Achh uwielbiam, kocham, wielbię!!!
A jak się zmieniły Wasze upodobania kulinarne? :)
Macie jakieś swoje kulinarne wybryki?

Na wczorajszej konferencji było dobrze. Jak by to pewna osoba powiedziała "dupy nie urwało", ale źle też nie było. Parę wykładów na prawdę ciekawych, parę kompletnie nudnych lub zbędnych. No ale nic. Trochę upominków - próbek i reklam. Pamiątkowe zdjęcie, które może za jakiś czas dostanę na maila. Dziwiło mnie tylko to, że po skończonym wykładzie NIKT nie bił braw. Dziwnie jakoś. Ręce same rwały się do klaskania, w końcu wykładowcy się przygotowali, też są ludźmi więc na pewno się stresowali, no i w ogóle się pofatygowali i przyszli. Wypadało zaklaskać! A tu nic - cisza. Nawet gdy ktoś zaczynał nieśmiało, to zaraz szybko kończył bo nikt mu nie wtórował. Dziwnie i głupio... No ale nic! Krzesła też niezbyt wygodne. Po tylu godzinach kręgosłup dawał o sobie znać. A i Mały mnie niestety nie oszczędzał - ruszał się jak nie wiem co. Może się cieszył że mama się tak edukuje specjalnie dla niego? :) Wracając do konferencji - jak dla mnie, generalnie rzecz biorąc więcej plusów niż minusów. Bez zastanowienia wybrałabym się ponownie na taką konferencję! No i idę.. Na podobną! Już jutro! A co?!

A dziś z kolei byłam na badaniach z samego rana. Och, jak bym chciała już znać wyniki! Przede wszystkim toksoplazmozy! Już niedługo, już za tydzień w czwartek wizyta i wszystkiego się dowiem. Będzie dobrze, musi...

Miłego popołudnia !!!

AAAAAAAAAA jeszcze jedno! Wiadomość która odmieniła moje życie!!! Żona mojego kuzyna - Ola - też jest w ciąży, jesteśmy mniej więcej na tym samym etapie. Gadamy sobie czasem, narzekamy, wymieniamy się informacji. I właśnie od Oli się dowiedziałam, że: w ciąży MOŻNA JEŚĆ SERY PLEŚNIOWE!!! Ola zapytała się swojego lekarza czy można. Dowiedziała się że tylko z niepasteryzowanymi jest problem - bezwzględnie nie można, za to pasteryzowane TAK! A na szczęście większość serów dostępnych w Polsce jest pasteryzowana! Odkrycie roku!!! Dlaczego dowiedziałyśmy się o tym dopiero w siódmym miesiącu?!?! Nieważne, ważne że już wiemy, że już wiemy że możemy! Strzeżcie się sery śmierdziuchy - nadchodzę!!!! I tutaj nagnę moją cukrzycową dietę... Pozwolę sobie na plasterek serka dziennie. To i tak lepsze niż 7 miesięcy bez pleśniaków. Och, spełni się moje marzenie na temat czosnkowego camember'a... Chyba zacznę rzygać tęczą!!! 

wtorek, 24 września 2013

Mama na pełen etat

Dziś będzie trochę o pracy. A właściwie o jej braku.
Bo jak już wspomniałam - tuż przed ciążą straciłam pracę.
Właściwie to były pierwsze dni po zapłodnieniu, ale nieważneee.
W sumie - nawet nie rozpaczałam.
Jeżeli ktoś ma niepoważne podejście do mnie
i robi sobie za przeproszeniem 'jaja', to ja dziękuję bardzo.
Nie będę się zagłębiać w szczegóły, nie warto.
A i tak "śmieciowa" umowa nic by mi tak na prawdę nie dała.
No, niestety - w mojej branży otrzymuje się głównie śmieciówki.
Przez chwilę myślałam o założeniu działalności.
Ale to wcale nie jest takie łatwe jak się wydaje...
Bez sensu robić coś na szybko, na odwal się, na krzywy ryj.
Nie umiem tak...
Tym bardziej że w przyszłości chciałabym się tym poważnie zająć.
Także jestem bez pracy. 
Ale to nic - uznaliśmy z mężem że sobie poradzimy!
I tak właśnie stałam się mamą na pełen etat :)


(źródełko to kwejk jak widać)






Dziś wieczorem wyruszamy na konferencję.  
Wyruszamy w sensie - ja = dwupak :)
Konferencje "mamo to ja" na temat ciąży i niemowląt :)
Maluch dzisiaj bardzo intensywnie się rusza,
aż musiałam włączyć pozytywkę - zadziałało, zasnął.
Pewnie Synek czuje moje podekscytowanie!
W końcu mama gdzieś wyjdzie, pozwiedza...
Weźmiemy ważny ekwipunek:
prowiant i glukometr i wyruszymy w drogę.
I to nie byle gdzie - na konferencje.
Hehehe, zwykłe szkolenie, zwykły 'wykład',
ale pięknie nazwany, dostojnie, poważnie.
Nieważne! Zawsze to jakieś wyjście,
spotkanie, atrakcja, zebranie.
A po wszystkim Tata nas odbierze.
No i rodzi się odwieczne, kobiece pytanie:
"W co ja mam się ubrać?", ech...

Miłego dnia Wam życzę!

PS. Sprawdźcie w Internecie czy czasem u Was w mieście nie ma konferencji na temat ciąży, porodu, dzieci... Nie musi to być koniecznie mamo to ja, jest wiele różnych konferencji. Myślę że warto :)

piątek, 20 września 2013

Postanowienie.

Mam nowe - blogowe postanowienie.

Postaram się nie pisać tak długich felietonów jak dotychczas.
W 'realu' jestem gadułą, pewnie stąd te długie wpisy.
No i widocznie za dużo myślę, a później swe myśli staram się uporządkować przelewając je tutaj.
Koniec z tym! Koniec z tasiemcami! Koniec z notkami długimi jak Moda na Sukces!
Koniec z wątkami przepełnionymi informacjami!
Od teraz będzie w miarę krótko i rzeczowo.
No i trochę mniej suchych informacji, więcej wydarzeń z życia.
Będzie bardziej szczerze, intymnie, osobiście, po prostu bardziej ciepło...
A jak w końcu naprawię Panicza Canona, to i więcej zdjęć będzie :)
Aj promis!

---

Kiepsko dzisiaj spałam. Kotuch jest chory :( Podejrzewam że zaszkodziła mu karma.
Nie chciał jej jeść, siedział tylko przed miską, a durna Pańcia wyśmiewała się,
że kot - filozof się pewnie zastanawia: "Czy ta miska jest do połowy pełna, czy do połowy pusta?".
I Pańcia nie chciała dać innego żarcia.
Nie chciała bo myślała że kot wybrzydza - "wybredny Panicz",
a przecież mieliśmy uskuteczniać Tryb Oszczędnościowy.
 ...
Także najpierw nie mogłam zasnąć, później sprzątałam przedpokój,
następnie głaskałam kota i znów nie mogłam zasnąć.
Jaki mój kot jest mądry - pohaftował się w przedpokoju,
na podłodze, a nie w pokoju lub co gorsza na łóżku.
I za to go m.in w nocy głaskałam.
I nikt mi nie powie że kota się nie da wytresować... Bo się da!
Tresowałam psy, a teraz i kota dałam radę. Mądra ja.
...
Główny podejrzany: żarcie dla kotów
Dalsze działanie: głodówka.
Tryb: postanowione!
Ale później...
Zenuch mnie błagał.
Patrzył na miskę i "miau", patrzył na mnie i " miau".
Wlepiał te wielkie ślepia i "miau".
Mlaskał i się oblizywał i "miau".
Nie wytrzymałam: dałam karmę (tym razem inną) z nadzieją że mu przeszło.
Nie przeszło.
Żygosław na całego.
Biedny Kocurro...
A teraz siedzę przy komputerze, pod kocem
i piję pyszną karmelową Inkę.
A pod kocem, u mych stóp kot.
Czarno - biała kulka z kota.
Nie odstępuje mnie na krok.
A mi się serce kraja.
Biedny, kochany Kocurro.
Ech, to chyba swego rodzaju rozgrzewka przed macierzyństwem...
Jak tak dalej pójdzie to niestety - "Weteryniarz" (jak to moja babcia mówi).
Ech.
 


środa, 18 września 2013

Kołysko-łóżeczko czyli "Lulka"

Pozwolę sobie przedstawić Wam "Lulkę" którą ostatnio w końcu rozłożyliśmy.
Ale chwila, co to jest właściwie ta "Lulka"?  Nie wiem do końca jak to nazwać i opisać. Jest to łóżeczko na kółkach - z gondolą, pozytywką oraz daszkiem. Na opakowaniu: "3 in 1 close sleeper" firmy Simplicity. Nie no, bez sensu. Najlepiej będzie jak po prostu dodam zdjęcie.


Niestety słabe zdjęcie, bo pogoda nieciekawa, a oświetlenie pozostawia wiele do życzenia. No, ale jak na telefon - nie jest źle. Tak czy inaczej: muszę naprawić Canona... Tylko czy go da radę naprawić?

Lulkę dostaliśmy od teściowej, pozwoliłam jej na ten prezent, ponieważ na prawdę uważałam Lulkę za świetny pomysł, poza tym to nie jest "nówka sztuka", tylko rzecz odkupiona. Na nową bym się nie zgodziła, w końcu Lulka posłuży tylko przez kilka miesięcy, później przyjdzie czas na normalne łóżeczko. Dobra, wracam do samej Lulki. Dzięki kółeczkom będę nią jeździła np. do łazienki, dzięki temu będę mogła się spokojnie wykąpać i mieć Synka na oku :) No i pozytywka, nie mogę o niej nie wspomnieć! Ma kilka melodyjek, do tego małą lampeczkę (super sprawa przy nocnym karmieniu) oraz obrotowe zwierzątka :) A przy tym bardzo ładnie wygląda! Cudeńko! Już teraz puszczam Małemu melodyjki z pozytywki, żeby je kojarzył. Na prawdę się przy nich uspokaja.
Pod spodem przymocowałam rzecz która chyba nie była w zestawie, a która bardzo ułatwia życie. Mianowicie - organizer. Dodatkowe miejsce na pieluszki, kocyki i inne gadżety zawsze się przyda.
Jestem super zadowolona! A Wy, co myślicie? :) 



wtorek, 17 września 2013

Opowieść o świętych krowach...

Ostatnio, przy okazji czytania wpisów pod artykułem o karmieniu piersią spotkałam się z wypowiedzią prawdopodobnie młodej kobiety mówiącą m.in o tym, że ciężarne terroryzują wszystkich dookoła i zachowują się jak "święte krowy", ponieważ proszą o ustępowanie miejsca, przepuszczanie w kolejce itd.
Znów moje ciśnienie mocno podskoczyło, ba, aż się zagotowałam!!!
Jestem oburzona, zszokowana. Czuję się bezsilna, bezsilna wobec ludzkiej głupoty.

Przecież ciężarna nosi w sobie dziecko, małego, bezbronnego człowieka!!!
Nie zachodzimy w ciąże, żeby mieć specjalne przywileje. Te przywileje nam się należą, tak po prostu!
Kobieta ciężarna musi przecież zrobić zakupy, wykonać badania w laboratorium, iść na pocztę lub załatwić inne ważne sprawy na mieście. Oczywiście zaraz pojawią się głosy, że przecież nie musi tego robić sama, że najlepiej jakby w ogóle nigdzie nie wychodziła, tylko siedziała w domu zabitym dechami. Ciężarna nie zawsze może liczyć na pomoc bliskich, w końcu mąż jest w pracy, często do późna, bo "ktoś przecież musi na to wszystko zarabiać", reszta rodziny też w pracy, albo zajęta czymś 'ważnym', a znajomi wiadomo - to tylko znajomi, także chowają głowę w piasek i aktualnie nie mogą pomóc.
No i przeciętna ciężarna nie zawsze może sobie pozwolić na podróż samochodem lub taksówką, prywatnego szofera raczej też niestety nie ma. No i rzadko kiedy ma swój własny, prywatny helikopter. A teleportu jeszcze nie wymyślili, niestety. Nawet w przypadku ciąży zagrożonej trzeba się czasem wyłonić z mieszkania i wybrać na badania lub do lekarza.
I tu pojawia się problem!!! Problem w postaci braku życzliwości, zrozumienia, empatii i dobrego wychowania wśród ludzi!!!

Jakiś rok temu, gdy nie byłam jeszcze w ciąży ciężarna koleżanka opowiedziała mi o swojej 'przygodzie' w tramwaju (czyli czas na scenkę).
Była wtedy w siódmym, albo ósmym miesiącu ciąży - chudziutka, z bardzo widocznym ciążowym brzuszkiem. Musiała załatwić parę pilnych spraw w urzędzie do którego musiała dojechać tramwajem. Wsiadła do pojazdu i w obawie o upadek lub uderzenie w brzuch w normalny, kulturalny sposób poprosiła pewnego mężczyznę o ustąpienie miejsca. W odpowiedzi usłyszała:
- Przecież ja Pani nie zrobiłem tego dziecka!!! - powiedziane surowym, chamskim, stanowczym głosem.
Koleżanka z jednej strony oburzona, z drugiej strony ze łzami w oczach odpowiedziała:
- Ale ja Pana nie proszę o alimenty!!!
Nie pamiętam jak ta historia się dalej potoczyła, byłam za bardzo przejęta i roztrzęsiona. Na początku byłam w szoku, nie wiedziałam co powiedzieć, czułam, jakby moja szczęka poturlała się właśnie po podłodze. Gdy oprzytomniałam byłam wściekła. Na prawdę wściekła! Myślę że gdybym była z moją koleżanką w tamtej chwili, to chyba bym rozszarpała tamtego faceta, normalnie "ręka, noga, mózg na ścianie". A już na pewno zabiłabym go wzrokiem!
No jak można? JAK MOŻNA, się pytam? Kim trzeba być, żeby tak odpowiedzieć ciężarnej kobiecie?!?

Pamiętam, że gdy moja mama była w ciąży (mam znaaacznie młodszą siostrę) wtedy to ja jej broniłam, prosiłam o ustępowanie miejsca, zwracałam ludziom uwagę, głośno narzekałam na brak życzliwości dla ciężarnych, a jak trzeba było to pyskowałam i broniłam swoich przekonań.
Od kiedy sama jestem w ciąży jakoś dziwnie się uspokoiłam, nie wiem nawet jak to opisać. Złagodniałam... Nie walczę już tak o swoje. Nie wiem czy nie mam siły, czy zmiękczyły mnie ciążowe hormony, czy po prostu nie chcę siebie (i Małego) narażać na stresowe sytuacje.
Tylko parę razy, w wyjątkowych sytuacjach zdarzyło mi się o coś kogoś prosić.
- Raz poprosiłam o ustąpienie miejsca na przystanku, ponieważ bardzo źle się czułam, upał dawał mi się we znaki - byłam opuchnięta, obolała, no i targałam torbę z zakupami (no niestety, wtedy jeszcze nie miałam koszyczka na kółkach). Młody chłopak odskoczył jak oparzony i ustąpił mi miejsca. Może robił później oczy do nieba i dziwne miny do koleżanki, nie wiem, mało mnie to w tamtej chwili obchodziło. Liczyłam się tylko ja i dobro mojego Synka. Dodam tylko, że nie dźwigałam specjalnie, staram się tego unikać. Po prostu musiałam kupić "to, to i to", niby same lekkie rzeczy, same pierdoły, które niestety gdy się uzbierały ważyły swoje.
- Innym razem poprosiłam o ustąpienie miejsca w kolejce do laboratorium. Zazwyczaj robię tak, że mąż zawozi mnie po drodze do pracy. Jestem wtedy w laboratorium ok 6:30, czyli na pół godziny przed otwarciem. Na szczęście poczekalnia jest wtedy otwarta, więc biorę pierwszy numerek, siadam i czekam te trzydzieści minut. Ważne, że jestem wtedy pierwsza w kolejce, więc nie muszę nikogo o nic prosić, no i unikam w ten sposób złego samopoczucia z powodu bycia na czczo przez dłuższy czas (w końcu Mały się domaga). Niestety raz musiałam jechać do laboratorium trochę później. Pech chciał, że była długa kolejka. Wiedziałam, że w takim razie będę musiała czekać jak nic ze 2 godziny na swoją kolej. Tego dnia czułam się bardzo słabo, czułam, że nie wytrzymam dwóch godzin w kolejce. Normalnie pewnie wróciłabym się do domu, ale musiałam wykonać te badania właśnie tamtego dnia, inaczej moja Pani doktor nie dostałaby ich na czas wizyty, a były to bardzo ważne wyniki, na których mi bardzo zależało. I wtedy poprosiłam o przepuszczenie w kolejce. Oczywiście ludzie byli oburzeni, nie chcieli powiedzieć jaki numerek aktualnie wchodzi czy coś takiego, nie mogłam dociec kto właśnie ma swoją kolej. W końcu trafiłam na odpowiednią panią. Powiedziałam, że bardzo przepraszam, ale jestem w ciąży i bardzo źle się czuję, a muszę wykonać to badanie więc czy mogłaby mnie wpuścić przed sobą. Pani się zgodziła, mimo że nie była zachwycona. "Wpuściła mnie pewnie tylko dlatego, że jest zabobonna i boi się że ją zjedzą myszy" - pomyślałam, no ale weszłam na pobranie krwi, a wychodząc pięknie podziękowałam owej Pani.
- Kolejnym razem byłam na badaniach krzywej cukrzycowej. Ale oczywiście przyjechałam do laboratorium przed otwarciem, żeby zająć sobie kolejkę. Z tym że po dwóch godzinach od pobrania krwi i wypicia glukozy znów musiałam wejść, na tym to badanie polega. Na szczęście tym razem nie było żadnego problemu, obracania oczami oraz wzroku do nieba. Pan nie dał mi nawet dokończyć (strasznie się motałam z tym moim pytaniem o możliwość wejścia do gabinetu), wydukałam niezrozumiale coś w stylu "Czy mogłabym wejść, bo ja tu na krzywą cukrzycową, byłam już na pobraniu i muszę wejść i w ciąży jestem". No nie dał mi facet dokończyć ;) Nie było problemu! Inni pacjenci możliwe że nie byli zachwyceni, ale w końcu w poczekalni wisi napisana czytelnymi, drukowanymi literami karteczka "Bez kolejki wchodzą tylko ciężarne ze zleconą krzywą cukrzycową". Co prawda moim zdaniem ciężarne powinny wchodzić bez kolejki w przypadku wszystkich badań. W końcu często muszą być na czczo, a wiadomo że organizm kobiety ciężarnej bardzo szybko i bardzo mocno domaga się pożywienia. W takich sytuacjach kobietę mogą dopaść mdłości, a nawet wymioty. Znam to niestety z autopsji. No ale cóż... nie jestem kierownikiem laboratorium czy kim tam trzeba być, aby mieć wpływ na obowiązujące zasady.
 - Ostatnim razem z kolei musiałam poprosić o ustąpienie miejsca w kolejce do publicznej toalety. Koniecznie musiałam do wc, dodatkowo Mały naciskał mi wtedy właśnie na pęcherz więc myślałam że zaraz oszaleję, albo po prostu się zmoczę. "Przepraszam, czy ciężarówka może do toalety?" - zapytałam zgromadzonych pociesznym, miłym, serdecznym głosem. Pani której przysługiwało pierwsze miejsce w kolejce ustąpiła mi miejsca z uśmiechem na twarzy. To było bardzo miłe. Zapamiętałam ten moment bardzo dobrze, ponieważ to była jedyna sytuacja w której ustąpiono mi miejsce w tak miły i życzliwy sposób. A dodam, że nie tylko w tej sytuacji zwróciłam się miło, kulturalnie i pociesznie. Wszędzie gdzie jestem staram się być miła, używam takich zwrotów jak: proszę, dziękuję ślicznie, do widzenia, życzę miłego dnia itd. Wychodzę z założenia, że energia jaką emanujemy powinna do nas wracać. W większości przypadków tak właśnie jest. Niestety nie zawsze, ale to mnie wcale nie zniechęca.

Hmmm... Tak teraz myślę i dochodzę do wniosku, że właściwie to bardzo smutne jest to, że ciężarna musi w ogóle prosić. Oczywiście nie chodzi mi tu o przypadki takie jak w laboratorium przy krzywej cukrzycowej, w końcu nie oczekuję że ktoś się będzie domyślał, że właśnie moja kolej na to drugie pobranie krwi i wyskoczy z: "proszę niech Pani wejdzie przede mną". Myślę tu raczej o sytuacjach w środkach komunikacji miejskiej lub na przystankach autobusowych. Jeszcze NIKT nie zapytał mnie "Może zechce Pani usiąść?", ani nie powiedział "Proszę" ustępując miejsce widząc ewidentnie ciążowy brzuchol. I myślę że tak było i jest nie tylko w moim przypadku. Z tego co widzę w naszym społeczeństwie nie ma prawie w ogóle zrozumienia i życzliwości dla ciężarnych. Ludzie udają że nie widzą! Gdy ciężarna wchodzi do autobusu lub tramwaju, to wszyscy nagle albo piszą SMSa i uważnie wpatrują się w ekran telefonu, albo odwracają wzrok do szyby i udają że właśnie bardzo ich zaciekawił czerwony hydrant stojący przy drodze...

Oczywiście ciąża to nie choroba, tylko stan fizjologiczny. Odmienny stan organizmu, wcale nie łatwy, nie zawsze przyjemny i usłany różami, jak się chyba niektórym wydaje. Kobiecie ciężarnej dokuczają nudności, wymioty, osłabienie, bóle kręgosłupa, nadwrażliwość na zapachy, opuchlizna, konieczność częstego oddawania moczu, zaburzenia równowagi, oraz wiele, wiele innych dolegliwości.
Ponadto należy pamiętać, że istnieją sytuacje, które realnie zagrażają życiu i zdrowiu matki i dziecka. Weźmy na przykład środki lokomocji. W Polskich autobusach i tramwajach, na Polskich drogach trzęsie niesamowicie. Dodajmy do tego fakt, że ciężarne mają zmieniony środek ciężkości czyli bardzo ciężko jest im utrzymać równowagę. Kierowca z kolei praktycznie nigdy nie czeka, aby pasażerowie spokojnie skasowali bilety i zajęli odpowiednie miejsca - rusza od razu. Na prawdę nie trudno o to, aby kobieta ciężarna straciła równowagę i uderzyła np. o siedzenie lub poręcz. A na prawdę nie potrzeba specjalistycznej wiedzy, ani zbyt dużej błyskotliwości aby wpaść na to, że takie uderzenie może stanowić zagrożenie dla Malucha który mieszka w brzuchu owej kobiety.

W dalszym ciągu komentarza o świętych krowach młoda kobieta dalej krytykuje ciężarne 'terrorystki', które proszą o ustąpienie miejsca np. w autobusie i dodaje, że przecież ona wraca po iluś_tam godzinach pracy, jest zmęczona i należy jej się miejsce siedzące. Co za brak empatii, uczuć i... człowieczeństwa!!! Gdybym spotkała tą kobietę osobiście, to chyba dałabym jej w twarz, tak żeby się ogarnęła, a następnie wyjaśniłabym: "Kobieto! Ale Ty aktualnie nie nosisz w sobie DZIECKA, zajmując miejsce stojące nie ryzykujesz utratą tak cennego skarbu jak Maluch totalnie zależny od Ciebie".
Nie wiem co takimi ludźmi kieruje. Takie komentarze może napisać chyba tylko osoba bez mózgu, skrupułów, sumienia i serca... 

Ech, no i kto tu jest "ŚWIĘTĄ KROWĄ"? No kto?

 

Halo, zrób coś dla siebie!!! Czyli akcja "Zadbana mama" :)

Wiele razy słyszałam od znajomych i rodziny takie słowa jak "Dobrze się teraz wyśpij, no i naciesz się chwilą dla siebie, póki możesz, po porodzie nie będzie na to czasu". Może jest w tym trochę prawdy? Może to jest najlepsza rada jaką jak dotąd usłyszałam?

No i tak się zastanawiam...

Wszystkie te ciążowe hormony często działają na nas pobudzająco: chcemy urządzić kącik dla potomka, wysprzątać mieszkanie przed przyjściem na świat Maleństwa, poprzeglądać, poprać, poprasować i poukładać wszystkie ubranka, skompletować wyprawkę dla Malucha, skręcić łóżeczko... U mnie na przykład tak właśnie jest. Mąż często prosi żebym położyła się już spać, a ja nadal, mimo późnej godziny chcę przekładać pieluszki, układać ubranka, sprawdzać co już mam dla mojego synka.
Dodatkowo oczywiście zajmuję się domem, bo bałagan okropnie mnie męczy psychicznie.
Dlatego od rana piorę, prasuję, sprzątam, gotuję...  STOP! Może w końcu czas zrobić coś dla SIEBIE?

Od kiedy jestem w ciąży moja osobowość bardzo się zmieniła. Przyznaję że wcześniej, pewnie jak prawie każda kobieta byłam po części materialistką. Kochałam wszystko co piękne, świecące, błyszczące - jak sroka. "Nowa, ładna torebka? Muszę ją mieć!",  "Kolejna para butów? Tak, przyda się!". Byłam też pyskata, wygadana, uparta jak osioł...  
Ciąża zmieniła mnie o 180 stopni! Teraz żałuję kasy na torebkę, sukienkę albo buty, bo każdą złotówkę przeliczam na ubranka, akcesoria i inne rzeczy dla Małego. Oszczędność tak, też, swoją drogą. Ale chodzi mi tu bardziej o to, że "ładne rzeczy" przestały mi się aż tak bardzo podobać. Zmieniło się też całe dotychczasowe myślenie. Kiedyś nie zastanawiałabym się nad kupnem kolejnej szminki, po prostu bym ją kupiła. Teraz myślę bardziej trzeźwo - "Kobieto, toć masz już tyle szminek, że nie mieszczą Ci się w kufrze, po co Ci następna w bardzo podobnym kolorze?". Ale to nie wszystko. Zmieniła się też moja osobowość. Stałam się bardziej uległa, spokojna i mniej pyskata. Nadal bywam uparta, nadal staram się twardo stąpać po Ziemi, nadal nie dam sobie w kaszę dmuchać, ale COŚ się zmieniło. Nie jestem już taka sama jak przedtem...
Część tych zmian to pewnie wynik działania hormonów, niestety nie znam się na tym na tyle, aby to wszystko naukowo wytłumaczyć. Ale czuję, że jednak większa ich część to zmiany stałe, całe szczęście głównie zmiany na dobre. Jednak teraz, gdy tak się głębiej zastanawiam widzę że to chyba zbyt wielka i mało zdrowa zmiana. Otóż teraz stawiam siebie i swoje potrzeby na ostatnim miejscu!
Może śmieszny, ale dosyć obrazowy przykład, to moja wieczorna rutyna, która wygląda tak: Najpierw robię kolację i kanapki do pracy dla męża, później karmię kota, a na samym końcu zajmuję się kolacją dla siebie.
A przecież troszeczkę egoizmu to rzecz zupełnie normalna, a nawet wręcz zdrowa!

(niestety nie mam pojęcia skąd wzięłam to zdjęcie, bo mieszka sobie ono na moim dysku - dlatego niestety nie podaję źródła)


Co zamierzam z tym zrobić?

Po 1. Przynajmniej raz w tygodniu zrobić sobie taki "dzień dla siebie": kąpiel przy świecach, masaż, balsamowanie, pielęgnacja całego ciała, manicure, pedicure i malowanie paznokci (oczywiście najmniej toksycznymi lakierami), regulacja brwi, czyli takie małe, domowe SPA, oraz doprowadzenie siebie do porządku czyli dbanie o komfort psychiczny i dobre samopoczucie przez dbanie o urodę

Po 2. Pozwalać sobie na małe przyjemności - kostka czekolady, ciasteczko, oczywiście wszystko w granicach rozsądku (moim rozsądkiem jest m.in cukrzyca ciążowa)

Po 3. Wyznawać nową teorię: więcej snu, mniej sprzątania - oczywiście, że samo się nie posprząta, ale jeden dzień sprzątanie może zaczekać :) Z resztą należy pamiętać, że to dom jest dla nas, a nie my dla domu

Po 4. Robić obiad na dwa dni, żeby co drugi dzień nie było stania przy garach - nie będzie łatwo, ale postaram się robić ilości hurtowe ;)

Po 5. Od czasu do czasu pozwalać sobie na jakiś, chociażby drobny zakup dla siebie - bo chyba już zapomniałam jakie to przyjemne... Nie chodzi mi tu oczywiście o buty za 600 zł, "a co dalej to zobaczymy", tylko na prawdę drobny zakup, lub odkładanie przez jakiś czas na coś większego (to pozwoli przemyśleć czy tak na prawdę potrzebuję tej rzeczy). Także: kupujesz coś dla siebie, ale nie trwonisz bezmyślnie pieniędzy. Mąż na pewno będzie zadowolony z takiego rozwiązania :)

Po 6. Zamierzam dbać nie tylko o swoje ciało, ale też o duszę: dobra muzyka i dobra książka dadzą psychiczne odprężenie
Po 7. Zamierzam pielęgnować swój dobry nastrój, walczyć z humorkami, narzekaniem i ogólnie pojętym złym dniem stosując się właśnie do powyższych punktów :)

Was też serdecznie zapraszam do sporządzenia takiej listy. Pomyślcie co możecie zrobić dla siebie.
 Napiszcie koniecznie co znajdzie się na Waszej liście rzeczy do zrobienia dla siebie :)

No ale dobra, to tak na teraz, a co będzie po porodzie?
Zapewne żadna kobieta nie planuje transformacji w zapuszczoną, zaniedbaną, wymęczoną matkę polkę.
Ja osobiście okrutnie się boję przemiany w kurę domową chodzącą cały dzień w dresie albo w piżamie, wychodzącą tylko wtedy gdy na prawdę trzeba i to bez makijażu, z chaosem na głowie i odrostem po pachy...  
Dlatego postanawiam sobie, że po porodzie także postaram się znaleźć choć odrobinę czasu dla siebie. 
Jak to będzie tak na prawdę? Zobaczymy... 

 


poniedziałek, 16 września 2013

Kosmetyki dla Malucha czyli drogie nie znaczy dobre, tanie nie znaczy złe...

Mam problemy z Internetem, chodzi jakby chciał, a nie mógł, a przecież obiecałam że napiszę tę notkę! Wrrr... Zdenerwowałam się tak, że aż mi cukier podskoczył do 145 po godzinie od posiłku :( No ale nic - wdech, wydech... Mam nadzieję że uda mi się napisać ten post.

Zbierając wyprawkę dla Malucha nie możemy zapomnieć o kosmetykach.

Potrzebne nam będą takie produkty jak: płyn do mycia ciałka i włosków, krem/emulsja, preparaty zapobiegające odparzeniom oraz takie, które pomogą w przypadku wystąpienia odparzeń, no i ewentualnie oliwka.
 
Ale które kosmetyki wybrać? Przecież na dziale dla małych dzieci pułki sklepowe pękają w szwach. 
Na co zwrócić uwagę? Postaram się odpowiedzieć na te pytania.

Aktualnie w świecie kosmetycznym istnieje moda na wszystko co jak najbardziej naturalne i ekologiczne. Nie jestem w stanie powiedzieć czy jest to stała moda, czy tylko chwilowe "WOW". Z jednej strony cieszy mnie ten w jakimś sensie 'powrót do natury', ale z drugiej strony śmieszy mnie to wszystko, bo widzę, że to po prostu jeden wielki marketing, a firmy bardzo często robią konsumentów w balona (ale ciii bo nie o tym miała być ta notka!). Ja w każdym razie od zawsze interesuję się naturalnymi sposobami pielęgnacji, dzięki mamie. Jednocześnie fascynuje mnie świat kosmetyków, preparatów do pielęgnacji, zabiegów... stąd mój zawód: ogólnie rzecz biorąc kosmetyczka (nieogólnie rzecz biorąc: wizażystka, kosmetyczka, stylistka paznokci, stylistka rzęs...).
Ale dobra, koniec o mnie, wracamy do kosmetyków.

Nie chcę Was tutaj zamęczać długą i nudną analizą poszczególnych składów, krytyką niektórych składników itd. w końcu to nie jest żadna praca naukowa, tylko notka na blogu. Postaram się wyjaśnić wszystko w jak najprostszy sposób, tak, aby każdy zrozumiał. 

Wybierając kosmetyki dla maleństwa chyba najbardziej obawiamy się wystąpienia u niego reakcji alergicznej. Niestety alergie mogą wywołać zarówno składniki chemiczne, jak i te naturalne - nie ma na to reguły. Możemy oczywiście wybrać produkty, które zawierają jak najmniejszą ilość potencjalnych alergenów. A co z konserwantami? Kosmetyki muszą zawierać określoną ilość konserwantów, tak na chłopski rozum - żeby się nie psuły. Oczywiście istnieją takie naturalne_naturalne, niestety ich cena zazwyczaj nie jest niska, a data ważności jest bardzo krótka. Co robić w takim razie?

Najlepiej wybierać kosmetyki o jak najkrótszym, mało skomplikowanym składzie. Co do składu warto też dodać, że najlepiej, aby konserwanty i perfumy znajdowały się na końcu składu. Początek powinien być zarezerwowany dla delikatnych substancji myjących oraz nawilżających, a także składników naturalnych.
Ja osobiście każdy kosmetyk którym będę chciała pielęgnować ciałko mojego synka sama testuję, na własnej skórze. Jestem do tego celu świetnym egzemplarzem, ponieważ jestem alergikiem, mam tendencję do atopowego zapalenia skóry, zapalenia okołomieszkowego i innych takich, niestety. Jeżeli coś mnie uczuli, to takiego Malucha tym bardziej, czyli kosmetyk trafia na moją czarną listę. Przy okazji sprawdzam też zapach, konsystencję, łatwość w nakładaniu, szybkość wchłaniania itd. BTW na mojej czarnej liście znajdują się np. produkty Johnson & Johnson (Johnsons Baby), ponieważ przeokrutnie mnie kiedyś uczuliły. Oczywiście znajdą się osoby które będą broniły firmy Johnson, mówiąc że są zadowolone, kosmetyki nie uczulają itd. Nie zamierzam się kłócić - mają mocno kiepski skład, no i u mnie się nie sprawdziły i już.

Teraz przejdę może do prezentacji kosmetyków które na dzień dzisiejszy mam przygotowane dla mojego synka. Tak będzie mi łatwiej wyłapać konkretne uwagi i wskazówki.

Na początek płyny/emulsje do kąpieli, bo wiadomo że od tego zaczynamy pielęgnację Maluszka. . 


 Cetaphil ma dość dobry skład, miłą konsystencję, niestety posiada parę mankamentów. Jednym z nich jest... ZAPACH! Nie zawiera substancji zapachowych - "i wszystko jasne". Na początku próbując go na sobie nie mogłam znieść tego smrodu, po jakimś czasie troszeczkę mi przeszło. W końcu brak substancji zapachowych to tak na prawdę duży plus, no i muszę pamiętać że przez ciążę stałam się istnym "psem tropiącym", mam bardzo wyczulony węch, ale o tym może w następnej notce... Już wracam do tematu! Kolejnym minusem jest to, że jednak zawiera substancje drażniące. Nie nadaje się do stosowania na zranioną, mocno podrażnioną skórę. Można to łatwo sprawdzić stosując go na świeżo ogolone części ciała - szczypie jak jasny pierun... Ostatni minus: wysoka cena - ok 40 zł/295 ml. Z tym że wydaje mi się, że starcza na dość długo, w końcu do umycia małego ciałka nie potrzebujemy dużej ilości produktu. Także ogólnie rzecz biorąc: produkt ma swoje plusy i minusy.
Oilatum Baby -  odrobinę oleista konsystencja, skład tak na prawdę kiepski (słabe emolienty, PEG w składzie), mało wygodna zakrętka. Zawiera parafinę, na temat której prowadzono wiele dyskusji. To jest w końcu dobra, czy nie dobra? Parafina tworzy na skórze szczelną powłokę, która zapobiega utracie wody, oraz chroni ją w pewien sposób przed czynnikami zewnętrznymi. W przypadku dorosłych, szczególnie ze skórą mieszaną, tłustą, skłonną do wyprysków może to być duży problem, ponieważ parafina może zatykać pory i pogłębiać problem niedoskonałości. U Malucha natomiast może się bardzo dobrze sprawdzać - nawilży i zabezpieczy skórę. No i oczywiście znów: zapach nie jest oszałamiający, ale nie jest też tak przykry jak w przypadku Cetaphilu. No ale nie oszukujmy się - rzadko który kosmetyk dziecięcy ma ładny zapach, ale to przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Cena zdecydowanie za wysoka jak za tak słaby skład: ok 40 zł/250 ml. Mam co do niego mieszane uczucia. Dostałam ten kosmetyk, także będę go używała przez jakiś czas, ponieważ nie ma szkodliwych substancji, podoba mi się jego konsystencja i to jak się zachowuje podczas kąpieli, ale wiem że na pewno sama bym go nie kupiła!


I przychodzi kolej na BabyDream "Kopf bis Fuss": Ostatni produkt, ale wcale nie najgorszy! Mogłabym wręcz powiedzieć że NAJLEPSZY! Miła konsystencja, dobry skład, śmiesznie niska cena (ok 9,90 zł/500 ml), dozownik z pompką - czego chcieć więcej? Zawiera perfumy, ale na szczęście na końcu składu (czyli jest ich najmniej ze wszystkich składników), co prawda nie pachnie "różami", ale zapach jest dość przyjemny, a już na pewno nie tak odrzucający jak w przypadku powyższych produktów. Podczas testu na sobie zauważyłam że produkt nie podrażnia, dość dobrze nawilża, nadaje się także do mycia włosków. Cudo! Zakochałam się w nim do tego stopnia, że sama go stosuję już od dłuższego czasu i jestem bardzo zadowolona! Nie jestem wróżką Mariolą, także nie mogę powiedzieć czy ten płyn sprawdzi się u każdego (no kurcze, chyba nie ma kosmetyku który by wszystkich jednakowo zadowolił), ale znam wiele opinii na jego temat, ani jedna nie jest negatywna. 

TU COŚ WAŻNEGO: Niestety zauważam, że u wielu ludzi jest jakaś taka dziwna tendencja do myślenia, że tanie jest gorsze. Bo oczywiście każdy rodzic chce jak najlepiej dla swojego dziecka (choć to nie odnosi się tylko do produktów dla dzieci...), więc kupuje najdroższe produkty myśląc że takie będą najlepsze. Albo po prostu rodzice kupują te droższe rzeczy, żeby nie było "siary" przed znajomymi, coś na zasadzie "Kupuję dla mojego dziecka to co najdroższe czyli jestem lepszym rodzicem", albo "Patrzcie co mam, stać mnie!". I tak właśnie firmy zarabiają. Pamiętajmy jednak, że często znana firma jest "lepsza" (cudzysłów konieczny) tylko dlatego, że jest dobrze rozreklamowana. Firma wydała fortunę na reklamę, grafikę itd. stąd wysoka cena produktu. Dlatego uczulam: to że coś jest droższe wcale nie znaczy że jest lepsze, a to że coś jest tańsze nie znaczy że jest gorsze. Nie bójmy się tych tańszych produktów, one nie gryzą (i jakie są milutkie dla naszej kieszeni)!

Acha, dodam jeszcze, że BabyDream to zwykły płyn do kąpieli, z kolei Oilatum i Cetaphil to płyny emolientowe. Jeżeli Maleństwo nie ma tendencji do alergii wtedy nie ma konieczności stosowania emolientów - wystarczy zwykły płyn. Ja posiadam te emolientowe płyny ponieważ je dostałam, no i niestety ze względu na geny jest duże prawdopodobieństwo że Maluch będzie miał alergię. Planuję używać płyn zwykły i emolientowy na zmianę. Jeżeli nie będzie żadnych reakcji alergicznych, to emolienty odstawię.
Skórę Malucha trzeba nawilżać, ponieważ gruczoły łojowe często nie są wystarczająco rozwinięte, maluch nie ma zapewnionej wystarczającej warstwy ochronnej, przez co jego skóra bardzo szybko może ulegać odwodnieniu.
Czyli teraz czas na kremy:

 Jak widać na zdjęciu - mam próbkę kremu Oilatum, z czasem zapewne ją wypróbuję - najpierw na sobie, później może na Maluchu, choć skład mnie wcale nie zachwyca. Chyba skłonię się raczej ku mleczku pielęgnacyjnemu firmy Hipp, albo emulsji z BabyDream. Słyszałam także wiele dobrego o firmie Ziaja i ich nowej serii dla niemowląt. Na pewno wezmę je kiedyś 'pod lupę' i jak coś, to napiszę tutaj co o nich sądzę :)
 Krem do buzi aktualnie mi się gdzieś zapodział, dlatego nie ma zdjęcia, ale wybrałam BabyDream ze względu na skład. Jest to krem na każdą pogodę. Z tego co pamiętam równie dobry skład ma krem z Hipp, ale ciężko go zdobyć.

 No i chyba najważniejsza rzecz: kosmetyki przeciw odparzeniom.
Tutaj niestety nie jestem w stanie powiedzieć jak dany kosmetyk zadziała (właściwie to nigdy nie da się wszystkiego przewidzieć). W każdym razie posiadam takie trio: Nivea Baby krem przeciwko odparzeniom, Linomag oraz Sudocrem. Domyślam się też, że lepiej odparzeniom zapobiegać niż je później leczyć. O Nivea słyszałam różne rzeczy - albo się go kocha, albo nienawidzi. Posiadam wiele małych próbek Nivea (od teściowej). Na początek jednak wolę nie ryzykować i stawiam na Linomag lub wazelinę z lanoliną (dostępną w aptece na receptę). Nie wiem tylko czy konsystencja wazeliny z lanoliną nie będzie mi przeszkadzała. Zapewne na bieżąco będę udoskonalała pielęgnacje mojego Maluszka. Po jakimś czasie może wypróbuję Nivea, jak się sprawdzi, to małe tubeczki będą ze mną chodziły np. na spacery. A w razie jakby odparzenia jednak się pojawiły mam Sudocrem, który podobno świetnie sobie radzi z takimi zadaniami specjalnymi. Jego skład mnie co prawda nie powala, o wiele lepszy skład ma Hipp, ale myślę że musi być jakiś powód dla którego tak wiele osób wychwala Sudocrem pod niebiosa. Na razie mam małe opakowanko i raczej nie zamierzam kupować większego. Używa się go tylko od czasu do czasu, w razie konieczności. No i nie należy przesadzać z ilością produktu jaką się nakłada na skórę, ponieważ cynk może mocno wysuszać.
 No, zobaczymy jak to będzie. 

Na końcu: oliwka
Nie jest to rzecz niezbędna, ponieważ oliwka tak na prawdę nie da efektu nawilżenia, a przynajmniej nie na długo. Z tym że kto powiedział że trzeba ją stosować do nawilżania? Mi i synkowi (a właściwie synkowi i mężowi, bo to męża chcę w to wciągnąć) ma posłużyć jako olejek do masażu. Dość dużo czytałam o masażu niemowląt, korzyści są ogromne, dlatego zamierzam wdrożyć swój plan w życie :) Oczywiście wdrożę ten plan po jakimś czasie, gdy Maluch przyzwyczai się już do kąpieli, dopiero wtedy rozszerzę pokąpielowy rytuał o masaż :) Dodam tylko, że chcę w tę akcję zaangażować męża, ponieważ ja się już w życiu sporo namasowałam (ach te zabiegi na twarz). Chcę też, aby mąż i synek mieli taką chwilę tylko dla siebie :)
Niestety pod wpływem presji kupiłam oliwkę Nivea. Presji = długie zakupy z coraz bardziej zniecierpliwionym mężem. Nie mogę narzekać na męża, bo na prawdę długo łaziliśmy tego dnia po sklepach, kupiliśmy bardzo wiele produktów dla Małego oraz dla mnie do szpitala. Niestety pod koniec naszego tourne zakupowego, w Rossmanie M. zaczął się niecierpliwić. Ech, mężczyźni nie rozumieją, że to, że my kobiety (a szczególnie my kosmetyczki) potrafimy stać godzinami przy pułkach sklepowych nie musi wcale znaczyć że nie możemy się zdecydować. My po prostu porównujemy kosmetyki, analizujemy składy, oraz stosunek ceny do jakości :) No ale już wracam do oliwki Nivea. Skład krótki - fajnie, ale... znowu parafina, za dużo tej parafiny. Dodatkowo perfumy, także nic ciekawego tak na prawdę. A jak patrzę na skład oliwki Hipp to aż chce mi się płakać, że poniekąd zostałam zmuszona do kupienia tej z Nivea. Otóż oliwka Hipp nie zawiera olejków eterycznych, barwników i innych zbędnych badziewi. Posiada substancję zapachową, ale nie uważaną za alergizującą. Zawiera natomiast wiele naturalnych olejków m.in. olejek migdałowy z ekologicznej uprawy. Także kupię Hipp jak tylko zużyję Nivea (możliwe że dostanie ją mąż do smarowania tatuażu, a pewnie i ja z niej w tym celu skorzystam). 

Przy okazji kosmetyków wypadałoby jeszcze wspomnieć o mokrych chusteczkach. Tutaj sprawa jest podobna: im więcej substancji zapachowych, sztucznych składników, tym gorzej. Dobrze, żeby chusteczki były mocno nawilżone i niedrażniące. Ale słyszałam, że w przypadku chusteczek jest tak, że jak się nie spróbuje, to nie wiadomo za bardzo które najlepsze. Czyli tak jak z pieluchami: trzeba będzie wypróbować i te droższe i te tańsze, a później ocenić i oczywiście wybrać te lepsze. Jak będę miała chwilkę czasu to zajmę się analiza składu chusteczek i wytypuję swoich faworytów no i oczywiście się nimi z Wami podzielę.

Na koniec małe podsumowanie:
- wybierajmy produkty o jak najlepszym składzie, posiadające jak najmniej substancji potencjalnie uczulających
- przed zastosowaniem kosmetyku na dziecku warto wypróbować go na sobie
- prośmy o próbki: należą nam się, powinny być dostępne w każdym sklepie (a jak nie w tym, to w innym),
-  im więcej sztucznych składników, oraz substancji zapachowych, tym gorzej
- drogie nie zawsze znaczy lepsze
- tanie wcale nie znaczy gorsze
- warto testować: po co od razu kupować drogi produkt i ryzykować stratę pieniędzy, skoro najpierw możemy wypróbować tańszy odpowiednik (a nóż widelec będzie to strzał w dziesiątkę i nie będzie trzeba testować innych produktów)
- nie należy całkowicie eliminować kosmetyków zawierających niektóre substancje (ważne jest stężenie danego składniku, czyli jego miejsce w składzie), ponieważ wiadomo że przez całe życie dziecko nie będzie żyło w sterylnej "bańce", izolacja od wszystkiego co złe i niedobre nie prowadzi do niczego dobrego (to właśnie takie zachowanie może powodować alergie w późniejszym wieku).  Czyli: zwracajmy uwagę na składy, ale też nie dajmy się zwariować!
- nie bójmy się tańszych produktów 
- zbierajmy opinie na temat danego produktu, ale miejmy też swój rozum - to że u synka/córeczki naszej koleżanki coś się sprawdziło wcale nie znaczy że w naszym (i naszego dziecka) przypadku też się sprawdzi. Pamiętajmy, że to jakie ktoś ma zdanie na dany temat w dużej mierze zależy od jego oczekiwań względem danego produktu, oraz od potrzeb danej osoby, a wiadomo: oczekiwania i potrzeby są różne. Opinie mogą nas jedynie naprowadzić na dany produkt, sprawić że zwrócimy na niego uwagę, jednak później musimy kierować się rozsądkiem oraz ewentualnie metodą prób i błędów.

UWAGA: jeżeli macie jakieś pytania lub chcecie coś dodać, to piszcie w komentarzach. Nie jestem w stanie napisać wszystkiego, nie znam także składów i działania wszystkich kosmetyków świata. A może macie jakieś "swoje" kosmetyki godne polecenia? :) Jeżeli odnajdziecie jakiś błąd w mojej wypowiedzi to proszę poprawcie mnie, w końcu jestem tylko człowiekiem, no i wiadomo że co jakiś czas firmy zmieniają składy swoich kosmetyków.

Dobra, koniec o tych kosmetykach, bo chciałam napisać krótką notkę, a jak zwykle wyszedł tasiemiec :( No ale cóż, tak to jest jak człowiek pisze o tym czym się interesuje. Mam nadzieję że jakoś przebrnęłyście przez ten długi wpis ;)

Pozdrawiam cieplutko :)

sobota, 14 września 2013

Karmienie piersią w miejscach publicznych....

Ostatnio, na jednym z blogów znalazłam notkę o karmieniu piersią w miejscach publicznych. "O, pewnie jakieś gadżety i porady dla karmiących mam, fajnie" - pomyślałam.
A tu SZOK! Na prawdę nie wiedziałam że karmienie piersią to tak kontrowersyjny temat!
Nawet nie wiem od czego zacząć...

Gdy przeczytałam komentarze pod artykułem na portalu mamdziecko pt "Chcę bez skrępowania karmić piersią" aż oniemiałam! Najpierw zrobiło mi się słabo, później ciśnienie podniosło mi się tak, że musiałam iść połazić po ogrodzie żeby się trochę uspokoić.

W większości są to negatywne komentarze mówiące o tym, że karmienie piersią w miejscach publicznych jest odrażające, nieestetyczne, deprawujące, że od widoku matki karmiącej np. w restauracji robi się niedobrze i odechciewa się jeść.. Słucham??? Co proszę??? Ja się chyba przesłyszałam (albo przeczytałam!). No ludzie!!!! Co się z Wami do cholery dzieje???!!! Przecież to zupełnie naturalna rzecz! 

 

Odnoszę wrażenie że chyba mało która, wypowiadająca się tam osoba przeczytała ze zrozumieniem ten artykuł mówiący o tym jak w szybki i dyskretny sposób karmić dziecko w miejscu publicznym. Nie było mowy o obnoszeniu się z nagością i ostentacyjnym karmieniu tak, żeby każdy widział! Hejterzy chyba po prostu przeczytali sam tytuł i od razu zabrali się do komentowania pewnie tylko po to, żeby po prostu połechtać swoje chore ego mieszając z błotem matkę_polkę, ponarzekać, wyżyć się z powodu nieudanego dnia albo życia... Innego wyjaśnienia nie widzę.

No i oczywiście pojawiły się także osoby których nie lubię najbardziej, czyli takie, które (za przeproszeniem) "w d... były i g... widziały"!!!! Ludzie, którzy na pewno nie mają dzieci, nie wiedzą nic o karmieniu wypowiadali się mówiąc np. że "Mleko można przecież nosić w butelce i po co tyle szumu? A nie by młodzież oglądała zboczone cycki". No to wyjaśnię. Po pierwsze mleko w butelce musiałoby być podgrzane, a wiadomo że w parku, sklepie czy nawet restauracji nie zawsze jest taka możliwość (lub chęć personelu do pomocy). Z kolei mleko z piersi ma odpowiednią konsystencję, temperaturę, skład, pierś jest czysta, więc mleko jest gotowe do podania. Po drugie: ZBOCZONE CYCKI??? Czyli dyskretne podanie dziecku piersi, gdzie nagiego ciała praktycznie nie widać, bo albo jest ukryte pod pieluchą, albo pod specjalną chustą lub po prostu zasłonięte przez dziecko jest ZBOCZONE, a gołe cyce na pierwszej stronie gazet (ostatnio były, jakieś dwa dni temu!), pół nagie modelki w czasopismach, na bilbordach i wszędzie gdzie się spojrzy, wielkie dekolty kobiet na ulicach oraz prostytutki stojące przy drogach są OK????? No ratunku... Opadają mi ręce, nogi, uszy...
I tu oczywiście znajdują się też komentarze mówiące o tym, że na bilbordach piersi są chociaż ładne, a te wymiona matki dojnej nie są eleganckim widokiem. Niektórzy piszą też że nigdy nie widzieli atrakcyjnej baby karmiącej piersią. No tej osobie która to napisała to bym zafundowała okulary... Wielokrotnie widziałam atrakcyjne karmiące mamy.

No to przyszedł czas na scenkę...
 Któregoś razu moja znajoma siedząc tuż obok mnie szybkim ruchem wyjęła ze stanika jedną pierś i nakarmiła synka. Zrobiła to tak naturalnie, zwinnie, sprytnie i szybko, że aż zaniemówiłam. Bardzo mi się to spodobało!!! Wokoło nas był na prawdę tłum ludzi, ale chyba nikt prócz mnie nie zauważył tego zjawiska. Zamierzam brać z tej koleżanki przykład! Muszę też dodać, że przez dosłownie ułamek sekundy w którym było widać kawałek nagiej piersi zdążyłam (ledwie, ale zdążyłam) zauważyć, że pierś była jędrna, pełna, na prawdę piękna! Także o co chodziło z tym nieeleganckim widokiem? Na prawdę nie wiem...

Są też komentarze że przecież można nakarmić dziecko przed wyjściem i po problemie. No tak, tylko że dzieci nie jedzą trzech posiłków dziennie tak jak my - dorośli, tylko przeważnie potrzebują jedzenia co 2,5 - 3 godziny, a nawet częściej, w zależności od wieku. A wiadomo że baardzo rzadko udaje się załatwić sprawę na mieście w tak krótkim czasie.

Znajdują się także tacy mądralińscy, którzy mówią, że przecież w miejscach publicznych są czasem specjalne pomieszczenia przeznaczone dla matek karmiących. No i znowu w d... byli. Owszem, takie pomieszczenia CZASEM są, a czasem ich nie ma. A nawet jak już są, to z reguły są zamknięte na klucz, klucz jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzie, także zanim taka mama dotrze do klucza, następnie do takiego pomieszczenia, to minie tak wiele czasu że dziecko już dawno rozpłacze się na amen, także wiadomo że każda matka wolałaby tego uniknąć (bo przecież płacz dziecka także może rozzłościć takie chamskie bufony jak te które burzą się na widok matki karmiącej piersią).

Przecież oczywistą sprawą jest fakt, że dla kobiet karmiących piersią w miejscu publicznym to też nie jest komfortowa sytuacja. Dlatego zakrywają się czym tylko mogą, ubierają specjalne bluzki aby w razie karmienia nie świecić nagością, odwracają się tyłem od ludzi, uciekają w jak najbardziej ustronne miejsce.
Mleko można nosić przecież w butelce i po co tyle szumu?A nie by młodzież oglądała zboczone cycki.

Czytaj więcej na http://mamdziecko.interia.pl/pierwsze-miesiace/karmienie-piersia/news-chce-bez-skrepowania-karmic-piersia,nId,625953#commentsZoneList?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefo
Mleko można nosić przecież w butelce i po co tyle szumu?A nie by młodzież oglądała zboczone cycki.

Czytaj więcej na http://mamdziecko.interia.pl/pierwsze-miesiace/karmienie-piersia/news-chce-bez-skrepowania-karmic-piersia,nId,625953#commentsZoneList?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Mleko można nosić przecież w butelce i po co tyle szumu?A nie by młodzież oglądała zboczone cycki.

Czytaj więcej na http://mamdziecko.interia.pl/pierwsze-miesiace/karmienie-piersia/news-chce-bez-skrepowania-karmic-piersia,nId,625953#commentsZoneList?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Mleko można nosić przecież w butelce i po co tyle szumu?A nie by młodzież oglądała zboczone cycki.

Czytaj więcej na http://mamdziecko.interia.pl/pierwsze-miesiace/karmienie-piersia/news-chce-bez-skrepowania-karmic-piersia,nId,625953#commentsZoneList?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Mleko można nosić przecież w butelce i po co tyle szumu?A nie by młodzież oglądała zboczone cycki.

Czytaj więcej na http://mamdziecko.interia.pl/pierwsze-miesiace/karmienie-piersia/news-chce-bez-skrepowania-karmic-piersia,nId,625953#commentsZoneList?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Także jeżeli komuś zdarzy się natrafić na taką zestresowaną, schowaną w kąciku kobietę karmiącą piersią to przecież można się odwrócić, szybko przejść, albo po prostu odejść, przecież NIKT NIE KAŻE SIĘ GAPIĆ.

...
Dobra, na tym etapie zakończę temat, bo już nie mam siły czytać kolejnych bezmózgich wpisów.

Dodam tylko że na szczęście zdarzały się wspaniałe komentarze, pod którymi w 100% mogłam się podpisać. Jeden pod względem ilości kciuków w górę wysunął się nawet na prowadzenie, co mnie bardzo cieszy. Także... chyba jeszcze tak do końca nie stracę wiary w ludzi. Jeszcze...

Dajcie znać co Wy sądzicie na ten temat... Dyskusje w komentarzach mile widziane :)
Dodam też skromnie że i subskrypcje by się przydały ;) Wiedziałabym wtedy że na prawdę warto pisać tego bloga, bo ktoś go obserwuje...

Przykro mi czytać komentarze mówiące o tym że jest coś złego w karmieniu piersią publicznie. Karmienie piersią jest najzdrowsze dla rozwoju dziecka, jeśli dziecko zaczyna nam płakać w parku czy w innym miejscu publicznym, nie widzę przeciwskazań żeby je nakarmić. Ci którzy piszą że wyciągnięty cyc to tylko podtekst erotyczny dla mężczyzn, albo nie są prawdziwymi mężczyznami tyljko zboczeńcami, albo nigdy nie widzieli jak się karmi dziecko. Mam troje dzieci, moja żona karmiła piersią a robi to tak dyskretnie, nawet w miejscu publicznym, że uwierzcie - ŻADNEJ PIERSI NIE WIDAĆ! Są do tego specjalne bluzeczki i chusty. Wiemy wszyscy że wygodnie jest nakarmić dziecko butelką, ale czy to jest zdrowe? Koncerny produkujące kaszki i mleczka będą nam wmawiać że tak, ale my powinniśmy wiedzieć swoje MLEKO MATKI JEST NAJZDROWSZE. Nasze Matki, nasze Babcie karmiły nas piersią dlatego jesteśmy tacy zdrowi, nikomu nigdy nie przeszkadzało karmienie w miejscu publicznym. Panie które wstydzą się karmić w miejscu publicznym, pewnie też wstydzą się że są mamami w takim razie. Macierzyństwo rządzi się swoimi prawami, nie pozwólmy żeby w Polsce był drugi Mediolan w którym obecnie żyje więcej psów niż dzieci. Mój apel - rodzimy dzieci i karmimy je piersią, jeśli komuś to przeszkadza, niech odwróci wzrok - proste, dziecko jest głodne i musi zjeść, nie pójdzie na hamburgera czy kebaba. Ono musi jeść! Pozdrawiam wszystkie mamy myślące podobnie do mnie. Paweł - ojciec trójki dzieci.

Czytaj więcej na http://mamdziecko.interia.pl/pierwsze-miesiace/karmienie-piersia/news-chce-bez-skrepowania-karmic-piersia,nId,625953#commentsZoneList?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Przykro mi czytać komentarze mówiące o tym że jest coś złego w karmieniu piersią publicznie. Karmienie piersią jest najzdrowsze dla rozwoju dziecka, jeśli dziecko zaczyna nam płakać w parku czy w innym miejscu publicznym, nie widzę przeciwskazań żeby je nakarmić. Ci którzy piszą że wyciągnięty cyc to tylko podtekst erotyczny dla mężczyzn, albo nie są prawdziwymi mężczyznami tyljko zboczeńcami, albo nigdy nie widzieli jak się karmi dziecko. Mam troje dzieci, moja żona karmiła piersią a robi to tak dyskretnie, nawet w miejscu publicznym, że uwierzcie - ŻADNEJ PIERSI NIE WIDAĆ! Są do tego specjalne bluzeczki i chusty. Wiemy wszyscy że wygodnie jest nakarmić dziecko butelką, ale czy to jest zdrowe? Koncerny produkujące kaszki i mleczka będą nam wmawiać że tak, ale my powinniśmy wiedzieć swoje MLEKO MATKI JEST NAJZDROWSZE. Nasze Matki, nasze Babcie karmiły nas piersią dlatego jesteśmy tacy zdrowi, nikomu nigdy nie przeszkadzało karmienie w miejscu publicznym. Panie które wstydzą się karmić w miejscu publicznym, pewnie też wstydzą się że są mamami w takim razie. Macierzyństwo rządzi się swoimi prawami, nie pozwólmy żeby w Polsce był drugi Mediolan w którym obecnie żyje więcej psów niż dzieci. Mój apel - rodzimy dzieci i karmimy je piersią, jeśli komuś to przeszkadza, niech odwróci wzrok - proste, dziecko jest głodne i musi zjeść, nie pójdzie na hamburgera czy kebaba. Ono musi jeść! Pozdrawiam wszystkie mamy myślące podobnie do mnie. Paweł - ojciec trójki dzieci.

Czytaj więcej na http://mamdziecko.interia.pl/pierwsze-miesiace/karmienie-piersia/news-chce-bez-skrepowania-karmic-piersia,nId,625953#commentsZoneList?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Przykro mi czytać komentarze mówiące o tym że jest coś złego w karmieniu piersią publicznie. Karmienie piersią jest najzdrowsze dla rozwoju dziecka, jeśli dziecko zaczyna nam płakać w parku czy w innym miejscu publicznym, nie widzę przeciwskazań żeby je nakarmić. Ci którzy piszą że wyciągnięty cyc to tylko podtekst erotyczny dla mężczyzn, albo nie są prawdziwymi mężczyznami tyljko zboczeńcami, albo nigdy nie widzieli jak się karmi dziecko. Mam troje dzieci, moja żona karmiła piersią a robi to tak dyskretnie, nawet w miejscu publicznym, że uwierzcie - ŻADNEJ PIERSI NIE WIDAĆ! Są do tego specjalne bluzeczki i chusty. Wiemy wszyscy że wygodnie jest nakarmić dziecko butelką, ale czy to jest zdrowe? Koncerny produkujące kaszki i mleczka będą nam wmawiać że tak, ale my powinniśmy wiedzieć swoje MLEKO MATKI JEST NAJZDROWSZE. Nasze Matki, nasze Babcie karmiły nas piersią dlatego jesteśmy tacy zdrowi, nikomu nigdy nie przeszkadzało karmienie w miejscu publicznym. Panie które wstydzą się karmić w miejscu publicznym, pewnie też wstydzą się że są mamami w takim razie. Macierzyństwo rządzi się swoimi prawami, nie pozwólmy żeby w Polsce był drugi Mediolan w którym obecnie żyje więcej psów niż dzieci. Mój apel - rodzimy dzieci i karmimy je piersią, jeśli komuś to przeszkadza, niech odwróci wzrok - proste, dziecko jest głodne i musi zjeść, nie pójdzie na hamburgera czy kebaba. Ono musi jeść! Pozdrawiam wszystkie mamy myślące podobnie do mnie. Paweł - ojciec trójki dzieci.

Czytaj więcej na http://mamdziecko.interia.pl/pierwsze-miesiace/karmienie-piersia/news-chce-bez-skrepowania-karmic-piersia,nId,625953#commentsZoneList?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

O nie! A jednak nie wytrzymałam i przeczytałam parę kolejnych komentarzy na temat karmienia piersią w miejscach publicznych. W jednym z nich napisano mniej więcej tak: no co sobie te ciężarne baby wyobrażają? Ciągle robią afery i terroryzują innych! Zachowują się jak święte krowy!

No i tutaj wpadam na pomysł odnośnie tematu następnego wpisu. Będzie to wpis o świętych krowach!!!

Do przeczytania!

piątek, 13 września 2013

Piersi w ciąży oraz "ach witaj siaro"

Znów piszę drugą notkę tego samego dnia. No ale mam Wam tyyyyyle do opowiadania, że chyba wybuchnę z tego nadmiaru pomysłów. Musiałam zmniejszyć to wewnętrzne ciśnienie, dlatego piszę :)

Tak sobie siedzimy właśnie z kotem Zenonem (i Maluchem w brzuchu oczywiście), słuchamy Edvarda Griega - In the hall of the mountain king (uwielbiam ten utwór :)) i czuję, że moje piersi znów coś knują...



 Piersi... To właśnie one jako pierwsze dawały mi znaki, że moje przeczucie co do ciąży jest słuszne. Były bardzo nabrzmiałe, tkliwe i bolesne. Wcześniej też im się to zdarzało, ale nie w takim stopniu. Posłuchałam ich i zrobiłam test, ale widocznie jeszcze było za wcześnie bo wyszedł negatywny. Ale o tym już wiecie z innej notki.
Po jakimś czasie piersi się uspokoiły, sutki bywały bolesne, ale wszystko w granicach normy.
Ale od jakiegoś czasu znów świrują. Któregoś poranka poczułam coś zimnego na bluzce - mokra plama. "A, pewnie zachlapałam się podczas mycia zębów" - pomyślałam i na tym się skończyło. Na drugi dzień znów ta sama historia. Tym razem w końcu odkryłam prawdę, bo plama była tuż pod sutkiem, a nie trochę w innym miejscu jak wcześniej (bluzka się przesunęła). Już wiem co i jak: z piersi wydobywa się płyn, a konkretniej tzw. siara czyli pierwsze mleko. Nie wiem od jak dawna tak się dzieje, ponieważ nie wychwyciłam początku tego zjawiska. Możliwe że dzieje się tak nawet od paru tygodni, a ja nic o tym nie wiem. Co prawda czasem "czułam" swoje sutki, takie dziwne mrowienie, ale się tym nie przejmowałam.

Co to jest siara? 

Jest to pierwsze mleko jakie wypływa z piersi, bogatsze od późniejszego, tzw dojrzałego mleka (dlatego pierwsze karmienie jest takie ważne!). Mleko to jest gęstawe o żółtym zabarwieniu, czemu zawdzięcza swoją nazwę.

Czas na mały przerywnik:
Aktualnie znów słuchamy Edzia G. tym razem "Morning mood" :) Polecam serdecznie, świetny utwór, co prawda jest wieczór, a nie poranek, ale co mi tam, rano też go posłucham, myślę że Maluch bardzo szybko go polubi! :)




Dlaczego z piersi leci siara i czy to normalne, a może jest to w jakiś sposób groźne?

Leci zapewne dlatego, że piersi przygotowują się do ważnej roli jaką jest wydawanie pokarmu dla Malucha, a konkretniej, w przypadku siary tego pierwszego karmienia. A czy jest groźne? Nie, to coś zupełnie normalnego. Co prawda wypływanie siary w czasie ciąży nie zdarza się każdej kobiecie - ani wtedy gdy występuje, ani wtedy gdy nie występuje nie należy się przejmować.
Jest tylko jedno ALE:
Nie należy wyciskać mleka z piersi, naciskać na sutki, ani za bardzo ich masować itd. Dlaczego? Ponieważ taka stymulacja może wywołać skurcze porodowe, co może prowadzić do przedwczesnego porodu!!!

Ostatnio moje piersi, a właściwie pierś (bo tylko ta lewa) bije swoje własne rekordy w ilości siary. Dlatego jestem zmuszona do używania wkładek laktacyjnych już teraz. Noszę je w ciągu dnia, na noc zakładam delikatny, nieuciskający biustonosz sportowy.
Najzabawniejsze jest to, że ja chyba czuję ten moment w którym mleko wypływa. Takie łaskotanie sutka. Nie umiem tego opisać. I właśnie teraz tak mam.


No i już mam w głowie pomysł na kolejny wpis. Będzie o karmieniu piersią w miejscach publicznych. Drażliwy, kontrowersyjny temat... 

Czy ciążą można się zarazić? Oraz trochę o "ciążowych trzaskach"

Na blogu Marny puch przeczytałam, że Ania (autorka bloga) wybiera się na spotkanie z koleżankami. I jakoś tak jej pozazdrościłam (oczywiście w takim pozytywnym sensie, nie jestem zawistną socjopatką jak co poniektóre...). No i oczywiście włączyły mi się przemyślenia. Otóż: niby wszyscy pytają jak się czuję (np. na fb), niby mówią że koniecznie musimy się spotkać, ale później albo "jakoś się zgadamy", a później cisza, albo zapominają, albo nie mają czasu, albo "nagle coś im wypada". Czuję się czasem jak jakaś trędowata.
Może koleżanki boją się, że ciąża jest zaraźliwa?! Dotkną mnie, albo wystarczy że mnie zobaczą i BACH też będą w ciąży, a nie za koniecznie chcą.
A może to tylko kolejne z moich "ciążowych trzasków", koleżanki są jeszcze np. na wakacjach, albo na prawdę na razie nie mają czasu, a ja tylko wymyślam i robię z igły widły? Może... Jak myślicie? 
No ale oczywiście zaproszenia na imprezy dostaję i to w dużych ilościach (co by zapłacić za wstęp i dać zarobić albo żeby po prostu być i robić tłum pt. 'że niby fajna impreza'). Tak, dostaję zaproszenia, szczególnie na takie imprezy, na które wiadomo że się nie wybiorę, bo albo tłum (no jakoś nie chcę zostać staranowana), albo głośna muzyka (a na tym etapie ciąży dziecko wszystko słyszy, także na pewno Maluch dałby mi popalić w brzuchu), albo papierochy (tu wiadoma sprawa - zdrowie najważniejsze!). No kurza twarz! Toć ja bardzo chętnie gdzieś wyjdę, w końcu całe dnie siedzę w domu, ale w jakieś bardziej spokojne miejsca: do kina, do parku, na kawę/piwo (lub w moim przypadku raczej na bobofruta, czy jakiś inny sok). Moją największą rozrywką dnia codziennego (gdy M. jest w pracy) jest wyjście do lekarza, do Rossmana, do Pepco, do sklepu spożywczego, warzywniaka, lub sklepu zoologicznego (żeby kupić drogą puchę dla kota i mieć możliwość porozmawiania z kobitką ze sklepu - Olą). Nawet się ostatnio śmiałyśmy z tą Olą...(i tu przyszedł czas na scenkę rodzajową):

Nie wiem jakie zdjęcie Wam tutaj wrzucić, żeby było jakoś tak milej, weselej i bardziej kolorowo, dlatego wrzucę tu zdjęcie pozującego kota Zenona :) Profesjonalny model współpracujący z agencją Daj_mi_ puszkę_bo_jestem_głodny sp. z o o :)

 

Rozmawiam sobie z Olą (już jesteśmy na "Ty") o kotach, starszych paniach i ich perfumach i takie tam, aż tu nagle telefon - dzwoni moja mama w jakiejś mało istotnej sprawie, a gdy dowiaduje się że jestem w zoologicznym i kupuję puchy jedzenia dla kota (oczywiście na zakupy idę z babcinym wózeczkiem, co by nie dźwigać!) mówi do mnie:
- A nie możecie zamawiać karmy dla kota przez Internet? Renata (kto to jest do cholery Renata?!) tak robi i mówi że jest o wiele taniej i nawet dostaje czasem jakieś prezenty, gratisy.
Ja na to:
- No ale mamo! Po pierwsze gdzie ten zapas roczny puszek trzymać? A jak się popsują/przeterminują? Z resztą jak jeszcze puchy będę kupowała przez Internet to już chyba w ogóle nie będę wychodziła z domu! A tak? Gdzieś wyjdę, zobaczę ludzi, porozmawiam sobie sympatycznie z Panią z zoologicznego...
- A, no dobra, to sobie rozmawiaj - powiedziała mama (albo jakoś tak, w każdym razie nie brzmiało to tak sarkastycznie, tylko tak po prostu, normalnie).
 No i koniec rozmowy.
Wtedy z Olką wybuchnęłyśmy śmiechem, że "no tak - można wyjść do sklepu, lepiej się ubrać, uszykować, pokazać". Do tej pory mam z tej naszej rozmowy niezły ubaw :) Ale jest w tym też coś smutnego, otóż... to poniekąd prawda. Ale myślę że to nie dotyczy tylko mnie, w końcu nie jestem jedyną ciężarówką na tym świecie. No i tak na prawdę nie narzekam na nudę, nie jestem jedną z tych osób które się w swoim towarzystwie nudzą :) Zawsze jest coś do zrobienia! 

No ale dobra, scenka rodzajowa była, zostawiam ten temat. Nieważne... Teraz to Wy napiszcie w komentarzach jak to jest u Was z koleżankami, wyjściami, atrakcjami podczas ciąży :)


A jak już wspomniałam o "ciążowych trzaskach" to może o nich troszeczkę opowiem... Chodzi mi tu o wymysły, dziwne zachowania, no po prostu "fazy", które włączyły mi się w czasie ciąży (i podobno nie tylko ja tak mam). To pewnie z powodu hormonów (tak, zwalmy to na hormony!). Zauważam kilka takich u siebie i przyznaję się do nich bez bicia :)
Mianowicie:
- Już od jakiegoś czasu mam tzw syndrom 'wicia gniazda' - przygotowuję kącik dla Malucha: komódka z misiem (oczywiście to M. mi ją złożył i przeniósł, na szczęście nie walczy z moimi trzaskami, tylko mi pomaga), na komódce przewijak, w przewijaku niebieski wkład ze statkami (marynarski styl, a co?!), obok przewijaka koszyczki z Pepco (bo w Pepco taniej, po co mi takie same koszyczki tylko że droższe i ewentualnie z napisem "home & you"?), w koszyczkach kosmetyki, pieluszki i inne przybory. No i oczywiście szufladki komódki zapełnione: ubrankami, ręcznikami, kocykami, rożkami, oraz kolejnymi koszyczkami np. ze skarpetkami, czapeczkami, pierdółkami typu gruszka Frida itd... Ale oczywiście na tym moje trzaski się nie kończą, bo dochodzi do tego: przekładanie, układanie, rozkładanie, rozplanowywanie tego wszystkiego, czasem robienie tego na nowo, żeby było "jeszcze lepiej"...  Nie wiem, ja po prostu uwielbiam przekładać, układać, rozkładać tak żeby było ładnie, logistycznie, funkcjonalnie. Czasem się śmieje, że chyba powinnam znaleźć pracę polegającą właśnie na takich czynnościach, ale jedyny fach jaki przychodzi mi do głowy to rozkładanie towaru w sklepach, a to już nie jest takie śmieszne... Może znacie jakiś taki zawód tylko lepiej płatny? :D To się przebranżowię.

O, dodam Wam kilka zdjęć komódki. Może komuś spodoba się komódka i kupi podobną dla swojego dzidziucha, a może spodoba się pomysł z koszyczkami, czy coś... Nie wiem, w każdym razie u mnie jest tak:


- A co do ubranek: oczywiście już praktycznie wszystkie skompletowane, uciułane, zgromadzone i oczywiście wyprane, wyprasowane, poskładane. Dodatkowo część tych większych posegregowana rozmiarowo i schowana w innym miejscu niż komódka.
Koleżanka która ma dwie córeczki ostrzegała mnie (często wisimy na telefonie) że taki syndrom może mi się włączyć. No i wykrakała! Z tym że ona opowiadała, że potrafiła wyprane, wyprasowane i poskładane ciuszki prać i prasować na nowo. Czy mnie też to czeka?  O zgrozo...
I tu kolejne zdjęcie, teraz szufladka nr 1:

-  No właśnie. Dochodzi jeszcze gromadzenie, znaczy przygotowywanie się na przyjście Małego na świat. I tu zapewne wiele z Was pomyśli o mnie jak o jakiejś wariatce. Aktualnie jestem w 28 tc i mam już... wszystko! Komódkę, ubranka, ogólnie rzecz biorąc kosmetyki, kocyki, rożki, ręczniki, matę edukacyjną, łóżeczko (a właściwie kołyskę), pieluszki (i to zarówno jedynki jak i dwójki), chusteczki, woreczki na brudne pieluchy, wózek (zarówno z gondolą jak i spacerówkę), nosidełko, pieluchy tetrowe, zabawki i milion innych rzeczy.
I kolejno: szufladka nr 2 - napis na spodenkach: "Jestem szefem piaskownicy" :D
 i 3


- Mam też już chyba wszystko co potrzebne dla mnie do szpitala: szlafrok, koszule do porodu i karmienia, ręcznik, kapcie, klapki pod prysznic, kosmetyki (tylko nie myślcie że skoro zajmuję się strefą beauty, to zabrałam kuferek do makijażu, kremiki, sriki itd, nie, nie - same najpotrzebniejsze rzeczy), podkłady (nie do makijażu tylko takie na łóżko czy przewijak, "antysiuśkowe"), wkładki Bella, biustonosze do karmienia, wkładki latacyjne, ręcznik papierowy i parę innych rzeczy. A co najgorsze: wszystko jest już spakowane i gotowe... Rzeczy dla Małego do szpitala też! Ufff... aż mnie samą to czasem przeraża!!!  Kobieto, toć jeszcze 12 tygodni przed Tobą! No dobra, może Mały będzie chciał wyjść odrobinę wcześniej, no ale TAK CZY INACZEJ! Gdy rozmawiałam z żoną mojego kuzyna (czasem wisimy na tel.) i rozmawiałyśmy o tym co już mamy, czego nie, to szybko skończyłyśmy ten temat, bo okazało się że Ola (znowu Ola) nie ma jeszcze prawie nic, a ja mam już prawie wszystko. Nie wiem czy to mi się bardziej głupio zrobiło, czy jej. Świruska ze mnie i już!

(A tutaj dodam zdjęcie które zrobiłam tuż po tym, jak przy okazji "focenia" komódki do akcji wkroczył mój brzuch i wbił się w kadr. Także zdjęcie pt. "Gdy stoję, to już nie widzę własnych stóp")


No ale muszę się trochę usprawiedliwić. Otóż: moja teściowa jest położną i to trochę z jej "winy" mam już wszystko, bo po pierwsze ma dojście do wieeeelu rzeczy dla niemowląt, po drugie to jej pierwszy wnuk (na którego parę lat już czekała), także dosłownie ZWARIOWAŁA na punkcie Małego i wszystkiego co z nim związane i wiele rzeczy to ona kupiła (cytuję: "Marzyłam żeby mój wnuk to miał, więc kupiłam, no chyba mogę?"). Jeszcze większa "krejzolka" niż ja (chyba)! Wiele rzeczy to ona załatwiła, albo po prostu kupiła. Oczywiście wszelkie zakupy, a przynajmniej większość pod moją kontolą, żeby nie było że teściowa wybiera albo się wtrąca i kupuje rzeczy których nie chcę. Hmmm... ja chyba na prawdę mam najlepszą teściową na świecie!!! Oczywiście zdarza się, że teściowa mnie zdenerwuje np. gdy da mi pod nos coś, czego przecież nie mogę jeść ze względu na cukrzycę (a chętnie bym zjadła, wiadomo). No i prowadzimy małą (ale oczywiście spokojną, tak na śmiesznie) wojnę o to, żeby nie kupowała już więcej ubranek, bo już na prawdę wystarczy! No ale już, już nie narzekam, bo na prawdę mam z nią dobrze. Koniec narzekania!

Dużo tych wszystkich rzeczy, wszystko już praktycznie gotowe, tylko Malucha brak. Mam czasem myśli, że może to wszystko za wcześnie, że może... Nie, nie opowiem Wam o tych myślach, schowam je głęboko w sobie, albo najchętniej je gdzieś wyrzucę. No ale w każdym razie chyba nie ma takiej ustalonej daty w której należy zacząć przygotowania, co? A już na pewno nie ma przepisów które by mi w jakiś sposób zabraniały tak wczesnego przygotowania wszystkiego. A to że ktoś sobie może pomyśli że przesadzam, wariuję, to już jego problem. Najważniejsze że mam już po prostu taki spokój, nie muszę się martwić że czegoś nie mam, że coś jest nie gotowe itd. Komfort psychiczny, o! To jest chyba najważniejsze!