Na blogu Marny puch przeczytałam, że Ania (autorka bloga) wybiera się na spotkanie z koleżankami. I jakoś tak jej pozazdrościłam (oczywiście w takim pozytywnym sensie, nie jestem zawistną socjopatką jak co poniektóre...). No i oczywiście włączyły mi się przemyślenia. Otóż: niby wszyscy pytają jak się czuję (np. na fb), niby mówią że koniecznie musimy się spotkać, ale później albo "jakoś się zgadamy", a później cisza, albo zapominają, albo nie mają czasu, albo "nagle coś im wypada". Czuję się czasem jak jakaś trędowata.
Może koleżanki boją się, że ciąża jest zaraźliwa?! Dotkną mnie, albo wystarczy że mnie zobaczą i BACH też będą w ciąży, a nie za koniecznie chcą.
A może to tylko kolejne z moich "ciążowych trzasków", koleżanki są jeszcze np. na wakacjach, albo na prawdę na razie nie mają czasu, a ja tylko wymyślam i robię z igły widły? Może... Jak myślicie?
No ale oczywiście zaproszenia na imprezy dostaję i to w dużych ilościach (co by zapłacić za wstęp i dać zarobić albo żeby po prostu być i robić tłum pt. 'że niby fajna impreza'). Tak, dostaję zaproszenia, szczególnie na takie imprezy, na które wiadomo że się nie wybiorę, bo albo tłum (no jakoś nie chcę zostać staranowana), albo głośna muzyka (a na tym etapie ciąży dziecko wszystko słyszy, także na pewno Maluch dałby mi popalić w brzuchu), albo papierochy (tu wiadoma sprawa - zdrowie najważniejsze!). No kurza twarz! Toć ja bardzo chętnie gdzieś wyjdę, w końcu całe dnie siedzę w domu, ale w jakieś bardziej spokojne miejsca: do kina, do parku, na kawę/piwo (lub w moim przypadku raczej na bobofruta, czy jakiś inny sok). Moją największą rozrywką dnia codziennego (gdy M. jest w pracy) jest wyjście do lekarza, do Rossmana, do Pepco, do sklepu spożywczego, warzywniaka, lub sklepu zoologicznego (żeby kupić drogą puchę dla kota i mieć możliwość porozmawiania z kobitką ze sklepu - Olą). Nawet się ostatnio śmiałyśmy z tą Olą...(i tu przyszedł czas na scenkę rodzajową):
Nie wiem jakie zdjęcie Wam tutaj wrzucić, żeby było jakoś tak milej, weselej i bardziej kolorowo, dlatego wrzucę tu zdjęcie pozującego kota Zenona :) Profesjonalny model współpracujący z agencją Daj_mi_ puszkę_bo_jestem_głodny sp. z o o :)
Rozmawiam sobie z Olą (już jesteśmy na "Ty") o kotach, starszych paniach i ich perfumach i takie tam, aż tu nagle telefon - dzwoni moja mama w jakiejś mało istotnej sprawie, a gdy dowiaduje się że jestem w zoologicznym i kupuję puchy jedzenia dla kota (oczywiście na zakupy idę z babcinym wózeczkiem, co by nie dźwigać!) mówi do mnie:
- A nie możecie zamawiać karmy dla kota przez Internet? Renata (kto to jest do cholery Renata?!) tak robi i mówi że jest o wiele taniej i nawet dostaje czasem jakieś prezenty, gratisy.
Ja na to:
- No ale mamo! Po pierwsze gdzie ten zapas roczny puszek trzymać? A jak się popsują/przeterminują? Z resztą jak jeszcze puchy będę kupowała przez Internet to już chyba w ogóle nie będę wychodziła z domu! A tak? Gdzieś wyjdę, zobaczę ludzi, porozmawiam sobie sympatycznie z Panią z zoologicznego...
- A, no dobra, to sobie rozmawiaj - powiedziała mama (albo jakoś tak, w każdym razie nie brzmiało to tak sarkastycznie, tylko tak po prostu, normalnie).
No i koniec rozmowy.
Wtedy z Olką wybuchnęłyśmy śmiechem, że "no tak - można wyjść do sklepu, lepiej się ubrać, uszykować, pokazać". Do tej pory mam z tej naszej rozmowy niezły ubaw :) Ale jest w tym też coś smutnego, otóż... to poniekąd prawda. Ale myślę że to nie dotyczy tylko mnie, w końcu nie jestem jedyną ciężarówką na tym świecie. No i tak na prawdę nie narzekam na nudę, nie jestem jedną z tych osób które się w swoim towarzystwie nudzą :) Zawsze jest coś do zrobienia!
No ale dobra, scenka rodzajowa była, zostawiam ten temat. Nieważne... Teraz to Wy napiszcie w komentarzach jak to jest u Was z koleżankami, wyjściami, atrakcjami podczas ciąży :)
A jak już wspomniałam o "ciążowych trzaskach" to może o nich troszeczkę opowiem... Chodzi mi tu o wymysły, dziwne zachowania, no po prostu "fazy", które włączyły mi się w czasie ciąży (i podobno nie tylko ja tak mam). To pewnie z powodu hormonów (tak, zwalmy to na hormony!). Zauważam kilka takich u siebie i przyznaję się do nich bez bicia :)
Mianowicie:
- Już od jakiegoś czasu mam tzw syndrom 'wicia gniazda' - przygotowuję kącik dla Malucha: komódka z misiem (oczywiście to M. mi ją złożył i przeniósł, na szczęście nie walczy z moimi trzaskami, tylko mi pomaga), na komódce przewijak, w przewijaku niebieski wkład ze statkami (marynarski styl, a co?!), obok przewijaka koszyczki z Pepco (bo w Pepco taniej, po co mi takie same koszyczki tylko że droższe i ewentualnie z napisem "home & you"?), w koszyczkach kosmetyki, pieluszki i inne przybory. No i oczywiście szufladki komódki zapełnione: ubrankami, ręcznikami, kocykami, rożkami, oraz kolejnymi koszyczkami np. ze skarpetkami, czapeczkami, pierdółkami typu gruszka Frida itd... Ale oczywiście na tym moje trzaski się nie kończą, bo dochodzi do tego: przekładanie, układanie, rozkładanie, rozplanowywanie tego wszystkiego, czasem robienie tego na nowo, żeby było "jeszcze lepiej"... Nie wiem, ja po prostu uwielbiam przekładać, układać, rozkładać tak żeby było ładnie, logistycznie, funkcjonalnie. Czasem się śmieje, że chyba powinnam znaleźć pracę polegającą właśnie na takich czynnościach, ale jedyny fach jaki przychodzi mi do głowy to rozkładanie towaru w sklepach, a to już nie jest takie śmieszne... Może znacie jakiś taki zawód tylko lepiej płatny? :D To się przebranżowię.
O, dodam Wam kilka zdjęć komódki. Może komuś spodoba się komódka i kupi podobną dla swojego dzidziucha, a może spodoba się pomysł z koszyczkami, czy coś... Nie wiem, w każdym razie u mnie jest tak:
- A co do ubranek: oczywiście już praktycznie wszystkie skompletowane, uciułane, zgromadzone i oczywiście wyprane, wyprasowane, poskładane. Dodatkowo część tych większych posegregowana rozmiarowo i schowana w innym miejscu niż komódka.
Koleżanka która ma dwie córeczki ostrzegała mnie (często wisimy na telefonie) że taki syndrom może mi się włączyć. No i wykrakała! Z tym że ona opowiadała, że potrafiła wyprane, wyprasowane i poskładane ciuszki prać i prasować na nowo. Czy mnie też to czeka? O zgrozo...
I tu kolejne zdjęcie, teraz szufladka nr 1:
- No właśnie. Dochodzi jeszcze gromadzenie, znaczy przygotowywanie się na przyjście Małego na świat. I tu zapewne wiele z Was pomyśli o mnie jak o jakiejś wariatce. Aktualnie jestem w 28 tc i mam już... wszystko! Komódkę, ubranka, ogólnie rzecz biorąc kosmetyki, kocyki, rożki, ręczniki, matę edukacyjną, łóżeczko (a właściwie kołyskę), pieluszki (i to zarówno jedynki jak i dwójki), chusteczki, woreczki na brudne pieluchy, wózek (zarówno z gondolą jak i spacerówkę), nosidełko, pieluchy tetrowe, zabawki i milion innych rzeczy.
I kolejno: szufladka nr 2 - napis na spodenkach: "Jestem szefem piaskownicy" :D
i 3
- Mam też już chyba wszystko co potrzebne dla mnie do szpitala: szlafrok, koszule do porodu i karmienia, ręcznik, kapcie, klapki pod prysznic, kosmetyki (tylko nie myślcie że skoro zajmuję się strefą beauty, to zabrałam kuferek do makijażu, kremiki, sriki itd, nie, nie - same najpotrzebniejsze rzeczy), podkłady (nie do makijażu tylko takie na łóżko czy przewijak, "antysiuśkowe"), wkładki Bella, biustonosze do karmienia, wkładki latacyjne, ręcznik papierowy i parę innych rzeczy. A co najgorsze: wszystko jest już spakowane i gotowe... Rzeczy dla Małego do szpitala też! Ufff... aż mnie samą to czasem przeraża!!! Kobieto, toć jeszcze 12 tygodni przed Tobą! No dobra, może Mały będzie chciał wyjść odrobinę wcześniej, no ale TAK CZY INACZEJ! Gdy rozmawiałam z żoną mojego kuzyna (czasem wisimy na tel.) i rozmawiałyśmy o tym co już mamy, czego nie, to szybko skończyłyśmy ten temat, bo okazało się że Ola (znowu Ola) nie ma jeszcze prawie nic, a ja mam już prawie wszystko. Nie wiem czy to mi się bardziej głupio zrobiło, czy jej. Świruska ze mnie i już!
(A tutaj dodam zdjęcie które zrobiłam tuż po tym, jak przy okazji "focenia" komódki do akcji wkroczył mój brzuch i wbił się w kadr. Także zdjęcie pt. "Gdy stoję, to już nie widzę własnych stóp")
No ale muszę się trochę usprawiedliwić. Otóż: moja teściowa jest położną i to trochę z jej "winy" mam już wszystko, bo po pierwsze ma dojście do wieeeelu rzeczy dla niemowląt, po drugie to jej pierwszy wnuk (na którego parę lat już czekała), także dosłownie ZWARIOWAŁA na punkcie Małego i wszystkiego co z nim związane i wiele rzeczy to ona kupiła (cytuję: "Marzyłam żeby mój wnuk to miał, więc kupiłam, no chyba mogę?"). Jeszcze większa "krejzolka" niż ja (chyba)! Wiele rzeczy to ona załatwiła, albo po prostu kupiła. Oczywiście wszelkie zakupy, a przynajmniej większość pod moją kontolą, żeby nie było że teściowa wybiera albo się wtrąca i kupuje rzeczy których nie chcę. Hmmm... ja chyba na prawdę mam najlepszą teściową na świecie!!! Oczywiście zdarza się, że teściowa mnie zdenerwuje np. gdy da mi pod nos coś, czego przecież nie mogę jeść ze względu na cukrzycę (a chętnie bym zjadła, wiadomo). No i prowadzimy małą (ale oczywiście spokojną, tak na śmiesznie) wojnę o to, żeby nie kupowała już więcej ubranek, bo już na prawdę wystarczy! No ale już, już nie narzekam, bo na prawdę mam z nią dobrze. Koniec narzekania!
Dużo tych wszystkich rzeczy, wszystko już praktycznie gotowe, tylko Malucha brak. Mam czasem myśli, że może to wszystko za wcześnie, że może... Nie, nie opowiem Wam o tych myślach, schowam je głęboko w sobie, albo najchętniej je gdzieś wyrzucę. No ale w każdym razie chyba nie ma takiej ustalonej daty w której należy zacząć przygotowania, co? A już na pewno nie ma przepisów które by mi w jakiś sposób zabraniały tak wczesnego przygotowania wszystkiego. A to że ktoś sobie może pomyśli że przesadzam, wariuję, to już jego problem. Najważniejsze że mam już po prostu taki spokój, nie muszę się martwić że czegoś nie mam, że coś jest nie gotowe itd. Komfort psychiczny, o! To jest chyba najważniejsze!
Ten cały zakupowy szał dopiero przede mną. Ale wiem co czujesz, bo również siedzę całymi dniami sama w domu. Nie jest za ciekawie. A Twojego bloga będę wiernie odwiedzała.
OdpowiedzUsuńPisz dalej :).
Dziękuję za miłe słowa, one na prawdę wiele dla mnie znaczą, bo codziennie przychodzi taka myśl żeby usunąć tego bloga i się nie wygłupiać, bo przecież i tak nikt go nie czyta. A gdy widzę taki komentarz jak Twój to czuję że warto :)
UsuńMój mąż pracuje do późna, ma nienormowany czas pracy, także dosłownie siedzę sama. Echh, dobrze że jest kot Zenon :) Przynajmniej mam do kogo pogadać :)
Jak to czytałam to cały czas miałam szeroki uśmiech na ustach :D Pamiętam te moje przygotowania, też mi się wszystko wydawało za wcześnie, ale jak się brzuch robi coraz większy to ciężko, ciężko potem coś działać :) Mój Ł. ma tylko pierwsze zmiany więc pracuje do 15 - wychodziliśmy prawie codziennie, bo jesteśmy typem ludzi którym ciężko w miejscu usiedzieć, dlatego na brak rozrywki w czasie ciąży narzekac nie mogę. Za to teraz to łoh. Jak pojadę do Tesco czy Biedronki sama to potrafię 2 albo 3 godziny przechodzić bo mi tak dobrze :D Taki relax ma mamusia :P Zamiast do kina to po mleko do Tesco :) I Ty też korzystaj bo uwierz mi potem czasu będzie mniej. jak amsz ochotę wybierz się do kina, nawet sama! :) A jak urodzi się Twój synuś to na brak gości nie będziesz narzekać, przynajmniej przez pierwszy miesiąc, albo półtorej :) Gorzej poźniej :( O mnie już nawet najlepsze przyjaciółki zapomniały, bo stwierdziły, że się zmieniłam i o niczym innym jak o dziecku rozmawiać nie potrafię
OdpowiedzUsuńHehe, czyli jednak nie jestem sama w tych moich wcześniejszych przygotowaniach? :D Ufff...
UsuńNo widzisz - a ja już teraz jestem więźniem własnego domu. Ale jakoś nie narzekam. W końcu poród tuż tuż, a ja przecież jeszcze nie przeczytałam wszystkich ciekawych blogów ;) Więc siedzę jak ten nerd przed komputerem :D Ale masz rację! Muszę gdzieś wyjść... Tylko ta pogoda za oknem w ogóle nie sprzyja :( Muszę namówić M. na wyjście do kina. A te odwiedziny po urodzeniu Małego trochę mnie przerażają właśnie... No ale trzeba będzie spiąć poślady i jakoś to przetrwać. Ja już teraz słyszę że się zmieniłam, sama też to czuję, ale żeby aż tak, że o niczym innym? Ech... najlepiej by było gdybym miała jakąś bliską koleżankę w ciąży, a tak? :(
W odwiedzinach jest tyle przyjemności, że mnóstwo prezentów się dostaje :P
UsuńSporo się naczytałam u różnych dziewczyn o odwiedzinach. I z tego co wiem jest mnóstwo, ale raczej "dobrych" rad... Prezenty też są, tylko że w większości niepotrzebne :/ Chyba będę musiała zrobić listę co się przyda i tyle :D
UsuńKomódka mi się podoba :) też ją oglądałam, ale kolor muszę mieć inny kiedyś ;) super pomysł z koszyczkami.
OdpowiedzUsuńhttp://rodzice-plus-dziecko.blogspot.com/
O, a gdzie ta komódka jest teraz dostępna? Moja czekała na strychu ze dwa lata, nigdzie już takich nie widzę, a chciałabym dokupić szafę jeśli taka w ogóle gdzieś jeszcze istnieje... Koszyczki? Oj tak! Polecam!!! :)
Usuń