niedziela, 26 stycznia 2014

Sen niemowląt

Ze snem nie mamy problemu - Jaruś to śpioszek.
Jeżeli nie ma kolki to na nocki nie mam co narzekać.
Jedynie w ciągu dnia jest problem - gdy się przegapi sygnały senności.
Wtedy Lelek nie może się uspokoić i płacze tak, że człowiek
zaczyna się zastanawiać czy on aby na pewno chce spać,
czy czasem coś go nie boli? Ale nie. Przeważnie chodzi o sen.
Ale i na to mamy swoje sposoby - czasem jest lepiej, czasem gorzej,
ale źle nie jest. Nie narzekam.




Problem ze snem może się pojawić dopiero w przyszłości...
Gdy będę chciała żeby Mały spał w swoim łóżeczku, a nie w naszym wyrku.
I żeby sam zasypiał, a nie na piersiach lub w objęciach mamy albo taty.
Obawiam się że ukształtowałam złe nawyki, ale nie umiem (i nie chcę) inaczej.
Boję się że będzie ciężko z odzwyczajaniem (ale może się mylę?).
Na razie nie jestem gotowa na to, aby Synuś spał w swoim łóżeczku.
I mam dobry pretekst - Mały strasznie ulewa, także boję się go kłaść w łóżeczku,
gdy leży na mnie wszystko czuję i słyszę, w każdej chwili mogę go podnieść i odbić
(nie odbija zbyt łatwo) lub szybko działać jakby się zakrztusił.

(dowód na to że czasem jednak leży w łóżeczku - a właściwie koszu ;))

No i druga kwestia...
Kiedy niemowlę karmione piersią powinno przesypiać noc?

Jaruś miał swoje mniej więcej stałe pory - jadł ok 20,
później budził się na jedzenie dwa, góra trzy razy: ok 2 i ok 5.
[Z tym że to, że miał takie przerwy nie znaczy że i ja tyle spałam...
Odbijanie Lelka zajmuje sporo czasu].

Piszę "miał" bo od dwóch dni jest inaczej...
Przerwa między karmieniami wynosi 7 godzin !!! 7 !!!
Je ok 21 i śpi do ok 4! Wow!
Najpierw myślałam że pewnie ze zmęczenia nie zarejestrowałam jakiegoś karmienia,
że nie zapisałam, a było, ale drugiej nocy powtórka... Hmmm...
Zastanawiam się: co miało na to wpływ?
Czyżby jego organizm przyzwyczajał się już do przesypiania nocy?
O jedzenie się nie martwię przybiera tak dużo i tak szybko że nie trzeba go wybudzać na jedzenie.
A może to wszystko przez to że ostatnio w ciągu dnia spał trochę mniej niż zwykle?
Może to jest klucz do sukcesu?
Muszę obserwować sprawę bardzo dokładnie :)

A jak to jest/było u Waszych Maluszków ze snem i zasypianiem???


Ps. Już teraz czytam pewną książkę... "Uśnij wreszcie. Jak pomóc dziecku zasnąć" - może dowiem się czegoś ciekawego...

piątek, 24 stycznia 2014

Krzywa cukrowa

Wczoraj wybrałam się na badania.Chciałam zrobić krzywą cukrową.
Miniuś został z tatą. Tata miał chrzest bojowy ;)
Całą noc odciągałam mleko, żeby Miniuś miał co jeść.
Udało mi się odciągnąć dwie butelki po ok 100 ml.
Byłam przerażona - pierwszy raz bez Malucha...

Spieszyłam się, żeby być przed 8. Dojechałam na miejsce.
Wpadam do sekretariatu. Nie ma kolejki? Dziwne...
I co się okazało? Nie wykonają mi badania...
Nie ma pielęgniarek - pojechały na szkolenie.
"Proszę przyjechać w poniedziałek" - usłyszałam.
No ale jak to??? To ja wszystko ukartowałam...
Mąż ma akurat wolne, odciągałam mleko całą noc,
przygotowałam się psychicznie że opuszczę syna na parę godzin,
spieszyłam się, jechałam taksówką...
A tu nie ma mi kto pobrać krwi, badania nie będzie.
Byłam zdenerwowana, smutna, bezradna.
Pani z sekretariatu była miła, niestety nie miała mi jak pomóc.

Postanowiłam olać diabetologa... Zrobić badania na własną rękę i tyle.
W nosie z poradnią! Jak wynik będzie zły wtedy pomyśle co dalej.

Poszłam osobiście umówić się do endokrynologa (bo nie raczą odbierać telefonów).
Na szczęście ze względu na to że jestem po połogu Pani kazała przyjść na drugi dzień.
Zapytałam przy okazji o laboratorium gdzie mogę wykonać płatne badania.
Dwa budynki dalej. Super! Zrobiłam krzywą i hormony tarczycy.
Gdybym nie zrobiła badań tarczycy, to na wizycie popatrzyłabym na lekarza, on na mnie,
zleciłby mi badania i kazał przyjść na kolejną wizytę. I tyle. A tak zaoszczędziłam czas,
bo przyszłam do lekarza już z wynikami.

Co do krzywej cukrowej. Znów zaoszczędziłam czas, bo na glukometrze dokonałam pomiaru cukru (muszą sprawdzić czy cukier nie przekracza pewnej normy, inaczej nie można wykonać badania).
Pokazałam pomiar pani laborantce, dzięki czemu nie musiałam czekać na wynik poziomu cukru z krwi.
Podczas czekania na drugie pobranie do krzywej poznałam świetną kobitkę. Jest w 24 tygodniu ciąży.
Świetnie nam się rozmawiało, wymieniłyśmy się numerami, Marta podwiozła mnie też do domu.
Super! Na prawdę super! Nie dość że zrobiłam wszystkie badania, zaoszczędziłam sporo czasu,
to jeszcze poznałam świetną osobę dzięki której lepiej zniosłam rozłąkę z Synkiem (choć pod koniec przebierałam już nogami, tak bardzo chciałam wracać do Lelka).

A dziś odebrałam wyniki. Nie mam cukrzycy!!! Ufffff...
Byłam też u endokrynologa. Udało mi się wejść szybko mimo kolejki,
bo na szczęście Pani w rejestracji była bardzo wyrozumiała i życzliwa,
a Pan doktor zgodził się mnie przyjąć.
Oczywiście nie obyło się bez mohero-pitbulla.
Jakaś babeta okazywała swoje niezadowolenie mówiąc "młoda to może postać" [w kolejce].
A gdy Pani z rejestracji powiedziała że pójdzie po moją kartę to babeta zaczęła narzekać.
Wyjaśniłam, że mam 7 tygodniowego Malucha w domu, karmię piersią, nie wiem czy odciągnęłam wystarczającą ilość mleka bo Maluch ma duży apetyt [dzień wcześniej odciągnęłam dwie prawie pełne butelki, tymczasem mały wypił półtorej za jednym razem] i że chcę szybko wracać do domu (pominęłam fakt że gdybym została dłużej poza domem, to cycki chyba by mi wybuchły...).
No ale Pani z rejestracji zakończyła naszą wymianę zdań, zaprosiła mnie pod gabinet nr 3.
Przynosząc moją kartę powiedziała że z takimi nie należy dyskutować, bo nie ma sensu.
Poskarżyła też lekarzowi, że babety naskoczyły na mnie jak pitbulle.
A doktor zapytał czy to te przed jego gabinetem, bo jak tak to na nie nakrzyczy [ale to była inna kolejka].
Bardzo miło, że tak się zachowano. Miło że zaoszczędziłam czas i że zaledwie w dwie godz. załatwiłam wszystko.




wtorek, 21 stycznia 2014

Śmieszek

Nasz rozkład dnia jest już uregulowany.
Oczywiście jest to luźny harmonogram,
godziny są tylko orientacyjne, ale zawsze.
A to na prawdę duże ułatwienie.

Oczywiście nadal zdarzają się te gorsze dni,
gdy wszystko jest rozregulowane, poprzesuwane.
Wystarczy że Mały dużo uleje (i wcześniej będzie głodny),
lub gdy jest kolka i przegapimy jakąś drzemkę, później śpi przy cycu itd...
Albo gdy mamy coś do załatwienia i nasz harmonogram rozwala się totalnie.
Wczoraj był taki dzień. Byliśmy w przychodni.
Ja u ginekologa, Lelek na badaniu stawów biodrowych.
Nie chce mi się nawet opowiadać co i jak - chaos totalny!
Ale najważniejsze że badania za nami - wszystko w porządku.
Za 2 mies. Mały na kontrole, a ja muszę pomyśleć nad metodą antykoncepcji.
[I tu pytanie do Was - co wiecie o wkładkach domacicznych?
Miałyście? Polecacie? Zastanawiam się tylko czy nie uczulają - w końcu to metal, a ja mam uczulenie na nikiel... Co o Tym myślicie? Tabletek nie chcę - robią hormonalny armagedon...]

Dziś już plan dnia wrócił do normy :)
Niedługo karmienie, odbijanie, ubieranie i spacer...

A oto pokąpielowe zdjęcie Lelusia zrobione parę dni temu.
Tata turlał się na łóżku z synem, a mamie udało się złapać taki piękny uśmiech :)


sobota, 18 stycznia 2014

Karmienie piersią w praktyce

Pisałam już ten post parę dni temu, ale komputer mi się zawiesił i straciłam wszystko :-/ Muszę pisać od nowa. No nic...

W czasie ciąży znałam karmienie piersią - z teorii. Terminy - zator, nawał, siara itd były mi znane.
No i fajnie. Ale jak się to miało do rzeczywistości? A no nijak... Ale od początku...

Tuż po porodzie starałam się przystawić Jarusia do piersi, ale Leluś leżał wtedy na moim brzuchu, także nie była to zbyt komfortowa pozycja do karmienia. Próbowałam, ale tylko na próbach się skończyło. Z resztą nie mogłam się wtedy za bardzo skupić, ponieważ bolało mnie zszywane w tym samym momencie krocze (dostałam to znieczulenie, czy nie?!?!?!).
Na szczęście później moja położna pomogła mi przystawić Malucha do piersi. Zassał się ładnie, popił trochę. Sielanka.


Niestety jeszcze tego samego dnia po porodzie (rodziłam ok 1 w nocy) zostałam sama.
Miałam problem z przystawieniem Synka do piersi - Mały płakał w niebo głosy, a ja z tej całej bezsilności kliknęłam "magiczny" przycisk aby wezwać pielęgniarkę.
Przyszło babsko (inaczej się nie da... no dobra - da się, ale mniej cenzuralnie...), nakrzyczało na mnie że "co pani opatula tak to dziecko?" (a skąd niby miałam wiedzieć że do karmienia maleństwo nie lubi być opatulone?), wzięła mojego cyca dość mocno i brutalnie wcisnęła Jarusiowi do buzi. Wychodząc powiedziała jeszcze że "Do dziecka trzeba mówić!" (pierwszy raz mnie na oczy widziała - skąd wie że nie mówię do dziecka?). Stwierdziłam że będę miła - chociażby po to żeby zrobiło jej się głupio. Powiedziałam tylko "No widzi Pani... czasem takie proste rady są tak bardzo przydatne". Ale nie. To jej nie przełamało. Nadal zimna jak lud, w dodatku - muchy w nosie, kij w du... Wyszła.

Był też kryzys. Mleka nie było. Musiałam podać Małemu mleko modyfikowane (po którym bolał go brzuszek). Na szczęście dwie saszetki herbatki na laktacje, przystawianie dziecka do piersi oraz stymulowanie laktatorem przyniosło efekty - mleko się pojawiło.
Pierwsze dni karmienia były bolesne. Sutki nie były przyzwyczajone do ssania, Maluch nie potrafił jeszcze tak sprawnie ssać, także sutki bolały. Bolały jak jasna cholera. Dlaczego nikt mi nie powiedział że to boli aż tak? Ale to było nic... jak się później okazało, bo...

...Podczas pobytu w szpitalu gdy Leluś był na innym piętrze niż ja pod opieką pielęgniarek chodziłam karmić, oraz odciągałam pokarm, bo Jaruś jadł częściej niż co 3 godziny, a nie chciałam aby pielęgniarki podawały mu mm (nie byłam tam non stop, ponieważ jednak musiałam jeść i korzystać z łazienki, a co chwilę nie mogłam się kręcić, ponieważ oddział był zamknięty, musiałam dzwonić domofonem, a to wyraźnie nie podobało się pielęgniarką bo musiały otwierać). Pewnego razu odciągałam pokarm w nocy. Byłam tak zmęczona, tak wyczerpana, że robiłam to na wpół śpiąco, w ciemnościach. Nagle, po dłuższej chwili odciągania zauważyłam że mleko w butelce wygląda dziwnie. Jest takie ciemne, chyba czerwone. Zapaliłam światło. Krew, dużo krwi. Wyłączyłam laktator. Okazało się że pękł mi sutek, prawie na pół... Byłam tak padnięta, że chyba źle przystawiłam laktator. Nawet nie poczułam bólu... Ból przyszedł dopiero później...  Przez tą całą sytuację zaczęłam bać się laktatora. Panicznie. Gdy przystawiałam go do piersi, to mijało sporo czasu zanim zmusiłam się aby włączyć urządzenie. Aż w końcu zablokowałam się psychicznie i odciąganie laktatorem przestało być skuteczne. O wiele szybciej mi idzie odciąganie ręczne. Tak też robię gdy muszę...

A sutek? Sutek goił się długo, w końcu nadal musiałam karmić piersią. Powstający strupek prawdopodobnie zaczopował kanalik mleczny, no i... zrobił się zator. Pierś czerwona, gorąca, twarda, no i gorączka idąca w górę. Paracetamol poszedł w ruch. Do tego: odciąganie (ręczne), masowanie, okłady, przykładanie kapusty (już chyba nigdy nie tknę gołąbków... przez ten smród kapusty), ciepły prysznic na pierś przed karmieniem i zimny po karmieniu. Niestety wszystko trwało zbyt długo i konieczne było podanie antybiotyku. Ale nadal karmiłam. Nadal twardo karmiłam piersią.

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze to, że... należę do tych kobiet, które odczuwają gromadzenie się pokarmu. Odczuwają w mało przyjemny sposób. Czuję wtedy mrowienie, swędzenie, sama nie wiem co... Ciężko to opisać. Tak jakby do kanalików wlewał się wrzątek lub lodowata woda, a nie mleko... Ciężko to opisać. Na szczęście chyba to uczucie powoli zanika.

A niedawno piersi miały nową przygodę. Pleśniawki. Piersi zaraziły się pleśniawkami, a właściwie bakteriami tworzącymi pleśniawki. Wokół sutków powstała czerwona, swędząca, bolesna otoczka. No i znowu antybiotyk - ten sam co dla Małego. Jarusiowi pleśniawki już zniknęły, ale ja nadal walczę z piersiami... To zakażenie było dla mnie przypomnieniem bólu z pierwszych dni karmienia...

No... Także tyle przeszły moje piersi. Było ciężko. Na prawdę rozumiem osoby, które wybrały karmienie mm. Dużo łatwiej, wygodniej, no i ... nie oszukujmy się - bez wyrzeczeń. Rozumiem, ale nie pochwalam. Nadal zamierzam karmić piersią - to się nie zmieniło. Karmię i karmić będę. O!

A jak było u Was? Jaka jest Wasza 'piersiowa' historia? Czy tylko ja miałam takie "przygody"? 


piątek, 17 stycznia 2014

Drzemka

Na mojej piersi lezy Synuś - drzemie lekko pochrapujac.
Na moich nogach lezy kot i chyba cos mu sie sni bo sie wierci.
Obok mnie lezy laptop, obok, bo nogi zajmuje kot.
Takze pisze jedna reka - stad brak polskich znakow.
Taka sytuacja :-)

Tak wiele mam Wam do napisania...
A tak niewiele czasu.
Ale znajde czas, napisze - spokojnie ;)

A co u nas?
Infekcja jest nadal mimo tygodnia z antybiotykiem. Echhh...
Ze mnie znów leci - drugi okres? Nie ogarniam.
No i jestem obolała.
Ale goraczki nie mam....
W poniedzialek do lekarza z Małym i soba.
Mam nadzieje ze wszystko sie wyjasni...

Na dzis koncze, bo wzrok mi sie rozjezdza...
Poloze sie poki Lelus spi.
Dobre i 15 min...
Branoc ;)

Przypominam o rozdaniu :)

piątek, 10 stycznia 2014

ROZDANIE URODZINOWE

ROZDANIE... Z okazji moich 24 urodzin. A co?! :-)

Wylosuje jedną osobę, która wygra zestaw.
Nagrodami są:

 - Etui na książeczkę zdrowia dziecka, oraz liczne poradniki
- Naklejka na auto
- Skarpetki Soxo z kotkami (0-24 mies)
- próbki Ziajki
- Próbka kremu na brodawki Maltan
- próbka pieluszki Dada (1)
- czapeczka Oilatum (bardzo dobra jakościowo)
- bielizna jednorazowa rozmiar L (uniwersalna)
- kołysanki dla dzieci
- dwa kremy przeciwko odparzeniom Nivea 
(próbki które starczają na bardzo długo, świetne w podróży)
- Próbka preparatu przeciw kolkom Bobotic
- Dermatologiczna baza z tlenkiem cynku Nivea
- Dezodorant Nivea Sensitive dla mamy
- Nie wykluczone, że do zestawu dorzucę prezent niespodziankę ;-)


Aby wziąć udział w rozdaniu należy:
  •  być obserwatorem mojego bloga
  • dodać na swoim blogu notkę z informacją oraz linkiem do tego rozdania
(dopuszczam też umieszczenie informacji z linkiem lub odnośnikiem w pasku bocznym :))
  • dodać komentarz pod tym wpisem z danymi:
- obserwuję jako:
- link do notki na moim blogu:
- mój mail to:


Rozdanie trwa:
 od 10.01 do 10.02.2014 r.
11.02 ogłoszenie wyniku :)

PS. Jeżeli w rozdaniu wygra mama która swojego Maluszka ma już przy sobie (a nie w brzuchu) i nie potrzebuje bielizny do szpitala oraz pieluchy 1, to niech napisze, wtedy rzeczy te trafią do następnego rozdania.


A tak abstrahując:
Nie lubię swoich urodzin. No dobra - nie przepadam za nimi... W 99% jest to kiepski dzień dla mnie. Zazwyczaj dzieje się COŚ co mi ten dzień skutecznie psuje :-( Dlatego nie lubię ich i już. 
A wiek...? A tam...  Z biegiem lat kobiety stają się jeszcze piękniejsze - bardziej świadome siebie, pewniejsze, no po prostu lepsze... Także tym się nie martwię.

wtorek, 7 stycznia 2014

Tatko, tatuś, tatulek...

Oto cały mój świat przedstawiony na dwóch fotografiach.


 16.12.2013 
Tatuś i synuś.
Kąpiele z tatusiem są super!
(Widzicie TEN uśmiech Jarusia? <3)


Czy ja już pisałam że baaaardzo kocham tych moich mężczyzn? ;-)


PS. Nadal walczymy z infekcją. A dodatkowo Jarusia męczą "miętkie" kupy i gazy po antybiotyku, także... nie sypiam zbyt dobrze. 

PS1. Urodzinowe rozdanie tuż tuż... Już w piątek! :)

PS.2 Na pierwszym zdjęciu widać jaki Jaruś był żółty :-(



piątek, 3 stycznia 2014

Infekcja dróg moczowych

Przepraszam, że pojawiam się tak rzadko.
Po prostu ostatnio znów mamy mały koszmar...
Kolek ciąg dalszy. Pojawiają się co drugi dzień.
Jaruś płacze, ja płacze i tak wygląda sytuacja...
Dodatkowo Myszolek nie śpi za dobrze - ani w dzień, ani w nocy.
Marudzi nawet na spacerze, a zazwyczaj spał jak suseł.
W nocy budzi się co dwie godziny, w dzień śpi maksymalnie 30 min.
Czyli jestem zombie. Chodzące zombie.
Mhm, pewnie ktoś by powiedział: "uroki macierzyństwa",
ale nie - ja wiem, że mój Synek się tak nie zachowuje.
Coś jest nie tak. Czułam. I wyczułam... 

Dziś było badanie krwi.
Morfologia ok, crp i inne badania ok,
badanie ogólne moczu ok, ale posiew...
No i mamy winowajcę.
Infekcja dróg moczowych. Antybiotyk.
Bilirubina 8, no, prawie 9. Czyli dużo. Mniej, ale nadal dużo.
Ale już przynajmniej wiadomo dlaczego - przez infekcje.
Wątroba w porządku, czyli jak zwalczymy infekcje,
to i żółtaczkę wtedy zwalczymy.
Szczęście w nieszczęściu?

PS. Z pozytywnych rzeczy - Jaruś dorobił się nowej ksywy: Jaszczurka lub Pan Jaszczur :-) A to dlatego, że nauczył się ode mnie wystawiać język. Wystawia i chowa. Jak jaszczurka :)

PS1. Szykujcie się na ROZDANIE. Już niedługo... W przyszły piątek... Rozdanie z okazji moich urodzin :-) Będę miała baaardzo fajne rzeczy  do rozdania.