piątek, 13 grudnia 2013

Poród

Akcja szpital odwołana.
Nie wiem kto namieszał:
pani dr. z przychodni, czy lekarka ze szpitala.
Nie wiem kto ma racje, ale na razie czekamy.
Jaruś dostał szanse na dojście do siebie w domu.
Lekarka uznała że jest silny, zdrowy, donoszony,
świetnie przybiera na wadze, żółty jest,
ale to nie jest na pewno taki wynik jak ten z laboratorium.
Zrobiła pomiar swoim aparatem i faktycznie wynik był niższy.
Uznała że wzrost może być wynikiem odstawienia od lamp
i za jakiś czas bilirubina sama powinna zacząć spadać.
We wtorek kolejne badanie i wtedy zobaczymy...
Trzymajcie we wtorek kciuki!!!

A teraz o porodzie...
W środę 27 listopada trafiłam do szpitala ponieważ powikłania jakie miałam czyli cukrzyca, niedoczynność tarczycy i nadciśnienie są wskazaniem do hospitalizacji i wcześniejszego rozwiązania ciąży.
Wykonano badania. Na wieczornym obchodzie uznano, że następnego dnia (był to akurat termin z usg) zostanie podjęta pierwsza próba wywołania porodu. Tak też się stało.
O 9:40 założono mi cewnik Foleya (tzw balonik), który ma za zadanie rozewrzeć szyjkę macicy. Zakładanie mnie nic nie bolało, dopiero później czułam lekki dyskomfort, ale szybko się przyzwyczaiłam. Dostałam instrukcję: mam dać znać gdy pojawią się regularne, odczuwalne skurcze lub gdy balonik wypadnie, bo to będzie oznaczało że mam rozwarcie ok 4 cm i prawdopodobnie wyląduje na porodówce.
Ok. południa pojawiły się skurcze. Co 7 minut. Już się cieszyłam i czekałam co będzie dalej. Niestety - ucichło.
O 16:30 poleciała mi krew. Bałam się, bo 9 miesięcy nie widziałam krwi. Ale nie było powodu do niepokoju - czop śluzowy, z tym że w asyście krwi.
Wieczorem przyjechał Pan Mąż. Tuż przed 21 siedzieliśmy na korytarzu i rozmawialiśmy gdy dostałam pewnego przeczucia... Nie czułam potrzeby pójścia do toalety, ale czułam taką konieczność. Oj, ciężko to opisać. Chciałam sprawdzić "co tam?", choć z pozoru nie działo się nic dziwnego. Toaleta zajęta więc wróciłam do M. Za jakiś czas znów wyruszyłam. I TRACH! Balonik wypadł. Ucieszyłam się. Coś się działo. "Może niedługo zobaczę synka?" - pomyślałam. Wyszłam na korytarz, ręką dałam znać mężowi że coś się dzieje i kaczym krokiem ruszyłam do dyżurki poinformować o tym co odkryłam. Miałam się przygotować do badania ginekologicznego. Nie zdążyłam, lekarz był na tyle szybko. Okazało się że mam 6 cm rozwarcia (a podobno balonik może powiększyć do 4 cm) i że w takim razie porodówka już na mnie czeka. Wtedy wpadłam w ekstazę. Spakowałam się, uszykowałam, powiadomiłam położną, chciałam powiadomić teściową ale przypomniałam sobie że jest na fitnessie :D Mąż też podekscytowany. Byliśmy bardzo szczęśliwi że tak się akurat złożyło, bo jeszcze pół godziny i mąż wyruszałby do domu, a tak był na miejscu, nie musiał się wracać :) Ruszyliśmy na porodówkę. Zadzwoniłam do mamy i powiedziałam wesołym głosem "cześć mamo, rodzę".
Wbijanie wenflonu (fuuu nienawidzę igieł, wenflonu tym bardziej!), papierologia i na salę porodową. Położna przyjechała w ekspresowym tempie. Wszystko było gotowe. Podano oksytocynę. No i się zaczęło...
Nie będę owijała w bawełnę - skurcze bolały. Bolały cholernie, ale żyje czyli do wytrzymania ;)
Z porodu tak na prawdę niewiele pamiętam... Same przebłyski... Dlatego moje relacje na pewno będą niepełne i trochę chaotyczne.
Pamiętam że ze dwa razy poszłam do toalety w asyście kroplówki (i męża który mnie pilnował). Na początku leżałam na plecach, później na boku, korzystałam też z piłki, trochę stałam, kręciłam kółka miednicą. Mąż mocno mnie wspierał, trzymał na piłce, masował plecy. Później zaczęły się bardzo bolesne skurcze. Nie pocieszał mnie fakt, że położna stwierdzała że to wcale nie są mocne skurcze, że muszą być mocniejsze. Więcej oksytocyny. I więcej. I więcej. W pewnym momencie straasznie ziewałam. Podobno oksytocyna może tak właśnie działać.
Później przyszedł najmocniejszy ból. Leżałam na boku. Ze dwa razy zadawałam na głos pytanie "Dlaczego ja nie chciałam cesarki?". Pamiętam też minę M. Siedział na krześle i widziałam w jego oczach że cierpi razem ze mną, że bardzo chciałby pomóc, ale nie może. Dostałam jakiś lek rozkurczowo - przeciwbólowy, ponieważ szyjka była bardzo twarda. Miałam lekki odjazd przez chwilę, zrobiłam się bardzo zmęczona, odleciałam nie wiem na ile. Ale ból wrócił. Ze zdwojoną siłą. W którymś momencie porodu przebito pęcherz płodowy. Wyglądało strasznie, ale nie bolało.
Słyszeliśmy krzyki z sali porodowej obok, później się okazało że to moja 'współlokatorka' z sali się tak darła.
Chyba był też taki moment w trakcie mojego porodu w którym rozwarcie się troszkę cofnęło, podobno to normalne w przypadku porodu wywoływanego "balonikiem". Na szczęście następne badanie wykazało że jest już chyba 8 czy 9 cm. Miałam dać znać gdy zacznę czuć parcie, gdy coś zacznie napierać na dół. Wydawało mi się że poczułam, ale to jeszcze nie było to. Później znów poczułam. Tym razem zaskoczenie: 9,5 cm. Szybkie rozkładanie łóżka, przygotowywanie wszystkiego. Był moment w którym nie mogłam przeć, ale bardzo mi się chciało. Pomógł mi wtedy zakaz położnej "Paulina nie przyj!!!". Stwierdziłam że nie mogę. Ale w końcu zaczęłam oddychać, pomogło. Nie mogłam się doczekać zezwolenia na parcie. W końcu się doczekałam. Miałam docisnąć głowę do klatki piersiowej, złapać się za nogi i przeć ile się da w czasie skurczu. Parłam. Parłam. Parłam. Nie pamiętam ile razy. Trzy, może pięć. Wyszła główka. Później położna nacięła krocze i wyciągnęła Synka. Przyszedł na świat 29 listopada 43 minuty po północy. Płakał. Położono mi go na brzuchu. Płakałam. I mówiłam do niego "krzycz Kochanie, krzycz jak najgłośniej żebym wiedziała że jesteś zdrowy". M. przeciął pępowinę. Później położono mi Jarusia na piersiach. W międzyczasie szyto krocze. Byłam przeszczęśliwa. Cały ból odszedł. Zalała mnie fala nieopisanej miłości. Synu został zbadany, nawet nie pamiętam co się wtedy działo dookoła. Po badaniach przystawiono mi synka do piersi, aż w końcu zostaliśmy tylko we troje: ja, M. i nasz Skarb. Mieliśmy dwie godziny dla siebie.



Nie wiem o której trafiłam na porodówkę. Nie potrafiłam też powiedzieć ile trwał poród. Dopiero w karcie zdrowia Małego przeczytałam że I faza trwała 4 godz 35 min, a druga 8 minut.
Myślałam że poród będzie mi się dłużył, tymczasem godziny odczuwałam jak kwadranse. Byłam w innym świecie...
Podobno poród przebiegł świetnie. No jakoś nie mam porównania ;) W każdym razie nasłuchałam się pochwał, że byłam dzielna, że szybko poszło, że urodziłam takiego dużego chłopca, że pięknie parłam... Podobno w szpitalu w którym rodziłam nie było wcześniej tak sprawnego porodu po wywoływaniu balonikiem. Rozmawiając ze swoją babcią śmiałam się że to po niej odziedziczyłam zdolność (o ile mogę to nazwać zdolnością) do szybkiego porodu. Babcia urodziła trójkę dzieci, m.in mojego tatę który ważył 5 kg ;)
Połóg też dobrze zniosłam. Bardzo szybko zaczęłam chodzić i robić wszystko. Ba, ja głupia wstałam przed upływem 2 godz od porodu bo chciałam założyć jednorazową bieliznę, nie wiedziałam że nie można... No ale dostałam polecenie powrotu do łóżka, bo przecież mogę dostać krwotoku lub stracić przytomność. Po prostu czułam się na prawdę dobrze. Do sali poporodowej zostałam odwieziona wózeczkiem, pierwszy raz jechałam na wózku inwalidzkim - dziwne uczucie. 

No to mniej więcej tak stałam się najszczęśliwszą kobietą na świecie :)
Mam teraz dwóch wspaniałych mężczyzn! (i kota!)
Jestem zakochana po uszy!

PS. Kochany Mężu! Dziękuję za tak wielkie wsparcie, za obecność przy porodzie, za masaże, za głaskanie (nawet w momentach w których tak bolało, że byłam nietykalska), za przyciskanie głowy do klatki piersiowej podczas parcia, za ten wzrok który widziałam że mówi do mnie "Jakbym mógł to wziąłbym część bólu na siebie", za robienie prania, zakupów i zajmowanie się domem, oraz za to że nie boisz się zajmować Małym i już teraz jesteś wspaniałym tatusiem!!! KOCHAM CIĘ!!!

25 komentarzy:

  1. wspanialy opis,piekny porod.niepowiklany, jak nalezy... zazdroszcze,mi sie nie udalo... cudowne zdjecia! bylas bardzo dzielna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to nie udało...? Miałaś powikłania? Ojjj muszę nadrobić wszystkie wsteczne notki u Ciebie!!! Szkoda tylko że nie mam na to czasu :( Ale powolutku, powolutku...

      Usuń
    2. nie udało się w sensie, że przyjechaliśmy do porodu rodzinnego i po 12 godzinach porodu, akcja zatrzymała się na 8cm, synuś nie chciał się wstawić w kanał rodny, cierpiałam strasznie, sama wiesz jaki to ból... lekarz szybko zdecydował o cięciu i miał nosa, synuś urodził się z wagą 4500. Nie wiem co by było jakby mnie przetrzymali dłużej. chciałam porodu naturalnego, marzyłam o nim, więc to że miałam cesarskie cięcie było dla mnie jak grom z jasnego nieba;)

      PS> cudna ta Wasza fotka!

      Usuń
    3. Ach, rozumiem. Przykro mi że musiałaś tak cierpieć! Ojjjj duży chłopak :) Dobrze, że lekarz podjął szybką decyzje!!!!
      hehe, dziekujemy :-)

      Usuń
  2. U mnie też szybko poszło, aż dziw, jak na pierwszy poród:) Ale nie wspominam go tak dobrze, chociaż muszę przyznać, ze miałam świetną położną i rewelacyjne wsparcie M. i pomyśleć, że jeszcze w ciąży zarzekałam się, że nie chcę żeby był przy porodzie:)
    Ciszę się, że jednak nie musicie być w szpitalu.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie! Dziw jak na pierwszy poród :) Ja tez miałam super położną. A wsparcie męża przy porodzie moim zdaniem jest nieocenione!!!

      Usuń
  3. dzielnaś:-) powoli coraz gorzej idzie mi czekanie na własne doświadczenia - zazdroszczę Wam, że jesteście już po:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie. I na Ciebie przyjdzie pora! Jeszcze trochę i też już będziesz "po" ;) Myśl pozytywnie!!!

      Usuń
  4. super czytać, że Twój poród przebiegł tak sprawnie :) moja ostatnia faza też trwała króciutko, bo 9 minut i też się super czułam tuż po porodzie, :)
    trzymam kciuki, żeby cały Twój połóg był tak bezproblemowy jak poród :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super, że nie pojechaliście do szpitala. Ja sama ostatnio wypisałam się po 2 dniach, bo stwierdziłam, że lepiej bd mi w domu leżeć niż w szpitalu. Zazdroszczę, że już masz poród kochana za sobą. Ja jeszcze, jeszcze. Prawie 3 miesiące, a może i 4. Sama już nie wiem. Zobaczymy jak to ze mną będzie.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie dobrze!!!! :) Szpital to nie wczasy także nie dziwię się że wolałaś leżeć w domu!!!

      Usuń
  6. wspaniale o tym opowiedzialas :) o pieknie wygladalas z Jarusiem przytulonym :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Cuuuuuuuuuuuuuudowny poród!Jesteś prawdziwą szczęściarą!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego teraz przychodzi mi za to zapłacić żółtaczką Małego i zastojem w piersi :(

      Usuń
  8. Aż się wzruszyłam czytając i przypominając sobie swój poród :-D
    Magiczne przeżycie.

    OdpowiedzUsuń
  9. pięknie jest to napisane, wzruszasz :)
    pozdrawiam i informuje że masz nową czytelniczkę, chętnie będę tu zaglądać na twój blog :)
    Zapraszam do mnie http://wiolka44.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  10. Naprawdę aż miło się czytało ;) Gratuluję ta sprawnego i nietraumatycznego porodu ;)
    Byłaś taka dzielna!

    A za wyniki Jarusia trzymam kciuki ;)

    http://rodzice-plus-dziecko.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo, że miło się czytało :) Traumatyczny był za to połóg :/ coś za coś.

      Usuń
  11. mąż powinien przeczyta tę note wspaniałe wyznanie miłości

    zdrówka dla Was

    tak na marginesie cc jest gorsza o wiele gorsza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mąż obiecał że jak Jaruś się urodzi to przeczyta bloga. Muszę mu o tym przypomnieć np. w ten weekend :)

      Usuń
  12. Przeczytałam od deski do deski. Dobrze wiedzieć, ze poród to nie tylko straszne bóle i katusze. Dobrze wiedzieć, że ktoś tak łatwo zniósł poród i nie ukrywa tego, że ból był, ale był niczym w porównaniu do radości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam dobrze nastawiona do porodu, nie bałam się, no i byłam już na etapie "ja chcę JUŻ" ;) Może nastawienie jednak coś zmienia i ma jakiś wpływ na przebieg porodu? Nie wiem, uczonym nie jestem, ale myślę że w moim przypadku to na pewno nie zaszkodziło :-)
      No właśnie wszędzie jest głośno na temat ciężkich porodów. O lekkich ni widu ni słychu...

      Usuń
  13. Bardzo ciekawy i pogodny post:) wyjątkowo pogodny jak o takiej tematyce:) sama spodziewam się dzieciatka i jakos tak pozytywnie czuje się nastawiona po tym co tu wlasnie przeczytałam:) pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, pogodne przeslanie dla przyszlych mam to jeden z powodow dla ktorych wszystko opisalam... :) pozdrawiam

      Usuń