środa, 25 września 2013

Wielbię!

Dwie godziny przy garach! Dwie bite godziny!
Wśród oparów, składników, wywarów.
Jak czarownica! No i mam! Wyczarowałam!
Drugie danie dla siebie. Dwa obiady dla męża - na dziś i jutro.
Sałatkę z tortellini (tortellini, ogórek, szynka, pomidor,
kukurydza, majonez, sól, pieprz - dziękuję Kobitki za przepis!).
I co najważniejsze: gar zupy!

Od początku ciąży coś mi się poprzestawiało.
Oj, mocno się poprzestawiało w moim prywatnym garze ;)
Kiedyś nie lubiłam zup, teraz je lubię i to bardzo!
Szczególne zupę pomidorową! Uwielbiam, ubóstwiam, kocham!
Potrafiłam ją wyczuć ze sporej odległości ;) Ech, ten węch psa tropiącego.
Drugie danie mogłoby nie istnieć.
I istotnie - jak była zupa to nie istniało.
Na jednym talerzu się nie kończyło...
No i dzisiaj jest! Moja królowa zup: pomidorówka.
Achh uwielbiam, kocham, wielbię!!!
A jak się zmieniły Wasze upodobania kulinarne? :)
Macie jakieś swoje kulinarne wybryki?

Na wczorajszej konferencji było dobrze. Jak by to pewna osoba powiedziała "dupy nie urwało", ale źle też nie było. Parę wykładów na prawdę ciekawych, parę kompletnie nudnych lub zbędnych. No ale nic. Trochę upominków - próbek i reklam. Pamiątkowe zdjęcie, które może za jakiś czas dostanę na maila. Dziwiło mnie tylko to, że po skończonym wykładzie NIKT nie bił braw. Dziwnie jakoś. Ręce same rwały się do klaskania, w końcu wykładowcy się przygotowali, też są ludźmi więc na pewno się stresowali, no i w ogóle się pofatygowali i przyszli. Wypadało zaklaskać! A tu nic - cisza. Nawet gdy ktoś zaczynał nieśmiało, to zaraz szybko kończył bo nikt mu nie wtórował. Dziwnie i głupio... No ale nic! Krzesła też niezbyt wygodne. Po tylu godzinach kręgosłup dawał o sobie znać. A i Mały mnie niestety nie oszczędzał - ruszał się jak nie wiem co. Może się cieszył że mama się tak edukuje specjalnie dla niego? :) Wracając do konferencji - jak dla mnie, generalnie rzecz biorąc więcej plusów niż minusów. Bez zastanowienia wybrałabym się ponownie na taką konferencję! No i idę.. Na podobną! Już jutro! A co?!

A dziś z kolei byłam na badaniach z samego rana. Och, jak bym chciała już znać wyniki! Przede wszystkim toksoplazmozy! Już niedługo, już za tydzień w czwartek wizyta i wszystkiego się dowiem. Będzie dobrze, musi...

Miłego popołudnia !!!

AAAAAAAAAA jeszcze jedno! Wiadomość która odmieniła moje życie!!! Żona mojego kuzyna - Ola - też jest w ciąży, jesteśmy mniej więcej na tym samym etapie. Gadamy sobie czasem, narzekamy, wymieniamy się informacji. I właśnie od Oli się dowiedziałam, że: w ciąży MOŻNA JEŚĆ SERY PLEŚNIOWE!!! Ola zapytała się swojego lekarza czy można. Dowiedziała się że tylko z niepasteryzowanymi jest problem - bezwzględnie nie można, za to pasteryzowane TAK! A na szczęście większość serów dostępnych w Polsce jest pasteryzowana! Odkrycie roku!!! Dlaczego dowiedziałyśmy się o tym dopiero w siódmym miesiącu?!?! Nieważne, ważne że już wiemy, że już wiemy że możemy! Strzeżcie się sery śmierdziuchy - nadchodzę!!!! I tutaj nagnę moją cukrzycową dietę... Pozwolę sobie na plasterek serka dziennie. To i tak lepsze niż 7 miesięcy bez pleśniaków. Och, spełni się moje marzenie na temat czosnkowego camember'a... Chyba zacznę rzygać tęczą!!! 

4 komentarze:

  1. Nie lubię serków pleśniowym.Tylko w jednej postaci mi smakują - serek sekret mnicha obtoczony w jajku i bułce, smażony na głębokim oleju. Ser się roztapia w środku, pycha. Niestety nie mogę jeść takich pyszności :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, ja jestem za to smakoszem. Może nie jakimś wielkim znawcą, nie każdy ser śmierdziuch lubię, ale za camemberem szaleję. No i znam przepis na smażony serek, znam ;) Jest świetny z sosem żurawinowym, wspaniałe połączenie!

      Usuń
  2. o, mogę dodać komentarz! mogę dodać!

    ja co prawda nie cierpię serdecznie serów pleśniowych, ale pocieszyła mnie wiedza, że odrobinę fety mogę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcześniej nie było można? Hmmm... Czyli jednak dobrze że coś tam pogrzebałam w ustawieniach bloga ;)

      Ja lubię tylko takie klasyczne pleśniowe, nie jakieś tam zielonkawe coś śmierdzące brudnymi skarpetami. I tutaj się uzupełniamy z mężem - on zjada właśnie te śmierdziuchy - lazury i inne, a ja te wszystkie leciutkie, mięciutkie brie, camembery itd :)

      Usuń