wtorek, 17 września 2013

Opowieść o świętych krowach...

Ostatnio, przy okazji czytania wpisów pod artykułem o karmieniu piersią spotkałam się z wypowiedzią prawdopodobnie młodej kobiety mówiącą m.in o tym, że ciężarne terroryzują wszystkich dookoła i zachowują się jak "święte krowy", ponieważ proszą o ustępowanie miejsca, przepuszczanie w kolejce itd.
Znów moje ciśnienie mocno podskoczyło, ba, aż się zagotowałam!!!
Jestem oburzona, zszokowana. Czuję się bezsilna, bezsilna wobec ludzkiej głupoty.

Przecież ciężarna nosi w sobie dziecko, małego, bezbronnego człowieka!!!
Nie zachodzimy w ciąże, żeby mieć specjalne przywileje. Te przywileje nam się należą, tak po prostu!
Kobieta ciężarna musi przecież zrobić zakupy, wykonać badania w laboratorium, iść na pocztę lub załatwić inne ważne sprawy na mieście. Oczywiście zaraz pojawią się głosy, że przecież nie musi tego robić sama, że najlepiej jakby w ogóle nigdzie nie wychodziła, tylko siedziała w domu zabitym dechami. Ciężarna nie zawsze może liczyć na pomoc bliskich, w końcu mąż jest w pracy, często do późna, bo "ktoś przecież musi na to wszystko zarabiać", reszta rodziny też w pracy, albo zajęta czymś 'ważnym', a znajomi wiadomo - to tylko znajomi, także chowają głowę w piasek i aktualnie nie mogą pomóc.
No i przeciętna ciężarna nie zawsze może sobie pozwolić na podróż samochodem lub taksówką, prywatnego szofera raczej też niestety nie ma. No i rzadko kiedy ma swój własny, prywatny helikopter. A teleportu jeszcze nie wymyślili, niestety. Nawet w przypadku ciąży zagrożonej trzeba się czasem wyłonić z mieszkania i wybrać na badania lub do lekarza.
I tu pojawia się problem!!! Problem w postaci braku życzliwości, zrozumienia, empatii i dobrego wychowania wśród ludzi!!!

Jakiś rok temu, gdy nie byłam jeszcze w ciąży ciężarna koleżanka opowiedziała mi o swojej 'przygodzie' w tramwaju (czyli czas na scenkę).
Była wtedy w siódmym, albo ósmym miesiącu ciąży - chudziutka, z bardzo widocznym ciążowym brzuszkiem. Musiała załatwić parę pilnych spraw w urzędzie do którego musiała dojechać tramwajem. Wsiadła do pojazdu i w obawie o upadek lub uderzenie w brzuch w normalny, kulturalny sposób poprosiła pewnego mężczyznę o ustąpienie miejsca. W odpowiedzi usłyszała:
- Przecież ja Pani nie zrobiłem tego dziecka!!! - powiedziane surowym, chamskim, stanowczym głosem.
Koleżanka z jednej strony oburzona, z drugiej strony ze łzami w oczach odpowiedziała:
- Ale ja Pana nie proszę o alimenty!!!
Nie pamiętam jak ta historia się dalej potoczyła, byłam za bardzo przejęta i roztrzęsiona. Na początku byłam w szoku, nie wiedziałam co powiedzieć, czułam, jakby moja szczęka poturlała się właśnie po podłodze. Gdy oprzytomniałam byłam wściekła. Na prawdę wściekła! Myślę że gdybym była z moją koleżanką w tamtej chwili, to chyba bym rozszarpała tamtego faceta, normalnie "ręka, noga, mózg na ścianie". A już na pewno zabiłabym go wzrokiem!
No jak można? JAK MOŻNA, się pytam? Kim trzeba być, żeby tak odpowiedzieć ciężarnej kobiecie?!?

Pamiętam, że gdy moja mama była w ciąży (mam znaaacznie młodszą siostrę) wtedy to ja jej broniłam, prosiłam o ustępowanie miejsca, zwracałam ludziom uwagę, głośno narzekałam na brak życzliwości dla ciężarnych, a jak trzeba było to pyskowałam i broniłam swoich przekonań.
Od kiedy sama jestem w ciąży jakoś dziwnie się uspokoiłam, nie wiem nawet jak to opisać. Złagodniałam... Nie walczę już tak o swoje. Nie wiem czy nie mam siły, czy zmiękczyły mnie ciążowe hormony, czy po prostu nie chcę siebie (i Małego) narażać na stresowe sytuacje.
Tylko parę razy, w wyjątkowych sytuacjach zdarzyło mi się o coś kogoś prosić.
- Raz poprosiłam o ustąpienie miejsca na przystanku, ponieważ bardzo źle się czułam, upał dawał mi się we znaki - byłam opuchnięta, obolała, no i targałam torbę z zakupami (no niestety, wtedy jeszcze nie miałam koszyczka na kółkach). Młody chłopak odskoczył jak oparzony i ustąpił mi miejsca. Może robił później oczy do nieba i dziwne miny do koleżanki, nie wiem, mało mnie to w tamtej chwili obchodziło. Liczyłam się tylko ja i dobro mojego Synka. Dodam tylko, że nie dźwigałam specjalnie, staram się tego unikać. Po prostu musiałam kupić "to, to i to", niby same lekkie rzeczy, same pierdoły, które niestety gdy się uzbierały ważyły swoje.
- Innym razem poprosiłam o ustąpienie miejsca w kolejce do laboratorium. Zazwyczaj robię tak, że mąż zawozi mnie po drodze do pracy. Jestem wtedy w laboratorium ok 6:30, czyli na pół godziny przed otwarciem. Na szczęście poczekalnia jest wtedy otwarta, więc biorę pierwszy numerek, siadam i czekam te trzydzieści minut. Ważne, że jestem wtedy pierwsza w kolejce, więc nie muszę nikogo o nic prosić, no i unikam w ten sposób złego samopoczucia z powodu bycia na czczo przez dłuższy czas (w końcu Mały się domaga). Niestety raz musiałam jechać do laboratorium trochę później. Pech chciał, że była długa kolejka. Wiedziałam, że w takim razie będę musiała czekać jak nic ze 2 godziny na swoją kolej. Tego dnia czułam się bardzo słabo, czułam, że nie wytrzymam dwóch godzin w kolejce. Normalnie pewnie wróciłabym się do domu, ale musiałam wykonać te badania właśnie tamtego dnia, inaczej moja Pani doktor nie dostałaby ich na czas wizyty, a były to bardzo ważne wyniki, na których mi bardzo zależało. I wtedy poprosiłam o przepuszczenie w kolejce. Oczywiście ludzie byli oburzeni, nie chcieli powiedzieć jaki numerek aktualnie wchodzi czy coś takiego, nie mogłam dociec kto właśnie ma swoją kolej. W końcu trafiłam na odpowiednią panią. Powiedziałam, że bardzo przepraszam, ale jestem w ciąży i bardzo źle się czuję, a muszę wykonać to badanie więc czy mogłaby mnie wpuścić przed sobą. Pani się zgodziła, mimo że nie była zachwycona. "Wpuściła mnie pewnie tylko dlatego, że jest zabobonna i boi się że ją zjedzą myszy" - pomyślałam, no ale weszłam na pobranie krwi, a wychodząc pięknie podziękowałam owej Pani.
- Kolejnym razem byłam na badaniach krzywej cukrzycowej. Ale oczywiście przyjechałam do laboratorium przed otwarciem, żeby zająć sobie kolejkę. Z tym że po dwóch godzinach od pobrania krwi i wypicia glukozy znów musiałam wejść, na tym to badanie polega. Na szczęście tym razem nie było żadnego problemu, obracania oczami oraz wzroku do nieba. Pan nie dał mi nawet dokończyć (strasznie się motałam z tym moim pytaniem o możliwość wejścia do gabinetu), wydukałam niezrozumiale coś w stylu "Czy mogłabym wejść, bo ja tu na krzywą cukrzycową, byłam już na pobraniu i muszę wejść i w ciąży jestem". No nie dał mi facet dokończyć ;) Nie było problemu! Inni pacjenci możliwe że nie byli zachwyceni, ale w końcu w poczekalni wisi napisana czytelnymi, drukowanymi literami karteczka "Bez kolejki wchodzą tylko ciężarne ze zleconą krzywą cukrzycową". Co prawda moim zdaniem ciężarne powinny wchodzić bez kolejki w przypadku wszystkich badań. W końcu często muszą być na czczo, a wiadomo że organizm kobiety ciężarnej bardzo szybko i bardzo mocno domaga się pożywienia. W takich sytuacjach kobietę mogą dopaść mdłości, a nawet wymioty. Znam to niestety z autopsji. No ale cóż... nie jestem kierownikiem laboratorium czy kim tam trzeba być, aby mieć wpływ na obowiązujące zasady.
 - Ostatnim razem z kolei musiałam poprosić o ustąpienie miejsca w kolejce do publicznej toalety. Koniecznie musiałam do wc, dodatkowo Mały naciskał mi wtedy właśnie na pęcherz więc myślałam że zaraz oszaleję, albo po prostu się zmoczę. "Przepraszam, czy ciężarówka może do toalety?" - zapytałam zgromadzonych pociesznym, miłym, serdecznym głosem. Pani której przysługiwało pierwsze miejsce w kolejce ustąpiła mi miejsca z uśmiechem na twarzy. To było bardzo miłe. Zapamiętałam ten moment bardzo dobrze, ponieważ to była jedyna sytuacja w której ustąpiono mi miejsce w tak miły i życzliwy sposób. A dodam, że nie tylko w tej sytuacji zwróciłam się miło, kulturalnie i pociesznie. Wszędzie gdzie jestem staram się być miła, używam takich zwrotów jak: proszę, dziękuję ślicznie, do widzenia, życzę miłego dnia itd. Wychodzę z założenia, że energia jaką emanujemy powinna do nas wracać. W większości przypadków tak właśnie jest. Niestety nie zawsze, ale to mnie wcale nie zniechęca.

Hmmm... Tak teraz myślę i dochodzę do wniosku, że właściwie to bardzo smutne jest to, że ciężarna musi w ogóle prosić. Oczywiście nie chodzi mi tu o przypadki takie jak w laboratorium przy krzywej cukrzycowej, w końcu nie oczekuję że ktoś się będzie domyślał, że właśnie moja kolej na to drugie pobranie krwi i wyskoczy z: "proszę niech Pani wejdzie przede mną". Myślę tu raczej o sytuacjach w środkach komunikacji miejskiej lub na przystankach autobusowych. Jeszcze NIKT nie zapytał mnie "Może zechce Pani usiąść?", ani nie powiedział "Proszę" ustępując miejsce widząc ewidentnie ciążowy brzuchol. I myślę że tak było i jest nie tylko w moim przypadku. Z tego co widzę w naszym społeczeństwie nie ma prawie w ogóle zrozumienia i życzliwości dla ciężarnych. Ludzie udają że nie widzą! Gdy ciężarna wchodzi do autobusu lub tramwaju, to wszyscy nagle albo piszą SMSa i uważnie wpatrują się w ekran telefonu, albo odwracają wzrok do szyby i udają że właśnie bardzo ich zaciekawił czerwony hydrant stojący przy drodze...

Oczywiście ciąża to nie choroba, tylko stan fizjologiczny. Odmienny stan organizmu, wcale nie łatwy, nie zawsze przyjemny i usłany różami, jak się chyba niektórym wydaje. Kobiecie ciężarnej dokuczają nudności, wymioty, osłabienie, bóle kręgosłupa, nadwrażliwość na zapachy, opuchlizna, konieczność częstego oddawania moczu, zaburzenia równowagi, oraz wiele, wiele innych dolegliwości.
Ponadto należy pamiętać, że istnieją sytuacje, które realnie zagrażają życiu i zdrowiu matki i dziecka. Weźmy na przykład środki lokomocji. W Polskich autobusach i tramwajach, na Polskich drogach trzęsie niesamowicie. Dodajmy do tego fakt, że ciężarne mają zmieniony środek ciężkości czyli bardzo ciężko jest im utrzymać równowagę. Kierowca z kolei praktycznie nigdy nie czeka, aby pasażerowie spokojnie skasowali bilety i zajęli odpowiednie miejsca - rusza od razu. Na prawdę nie trudno o to, aby kobieta ciężarna straciła równowagę i uderzyła np. o siedzenie lub poręcz. A na prawdę nie potrzeba specjalistycznej wiedzy, ani zbyt dużej błyskotliwości aby wpaść na to, że takie uderzenie może stanowić zagrożenie dla Malucha który mieszka w brzuchu owej kobiety.

W dalszym ciągu komentarza o świętych krowach młoda kobieta dalej krytykuje ciężarne 'terrorystki', które proszą o ustąpienie miejsca np. w autobusie i dodaje, że przecież ona wraca po iluś_tam godzinach pracy, jest zmęczona i należy jej się miejsce siedzące. Co za brak empatii, uczuć i... człowieczeństwa!!! Gdybym spotkała tą kobietę osobiście, to chyba dałabym jej w twarz, tak żeby się ogarnęła, a następnie wyjaśniłabym: "Kobieto! Ale Ty aktualnie nie nosisz w sobie DZIECKA, zajmując miejsce stojące nie ryzykujesz utratą tak cennego skarbu jak Maluch totalnie zależny od Ciebie".
Nie wiem co takimi ludźmi kieruje. Takie komentarze może napisać chyba tylko osoba bez mózgu, skrupułów, sumienia i serca... 

Ech, no i kto tu jest "ŚWIĘTĄ KROWĄ"? No kto?

 

2 komentarze:

  1. Wszystko co napisałaś to 100% prawda. Ludzie wgl nie liczą się z ciężarnymi bo przecież "ciąża to nie choroba". Jeden raz w szpitalnym laboratorium utwierdził mnie w tym, że do autobusu czy busa nie ma co wsiadać i tak 9 miesięcy przejeździłam samochodem i zawsze stałam w kolejce czekając na swoja kolej bo co to kogo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, no niestety... Ja z kolei jeździłam taksówkami (czasem wychodzą taniej lub tyle samo biorąc pod uwagę cenę biletów), czasem samochodem (na razie mamy jeden :/), no ale wyprawy autobusami i tramwajami też się zdarzały... A co do kolejek - dopiero ostatnio miły Pan ustąpił mi miejsca w kolejce na poczcie. Dobrze zrobił, bo właśnie wtedy byłam chora, a musiałam coś załatwić, także marzyłam tylko o powrocie do łóżka.

      Usuń