Siedzę jak gdyby nigdy nic przy laptopie, popijam herbatkę, aż w końcu zaglądam do kalendarza w telefonie, żeby dowiedzieć się co i kiedy mam zaplanowane i czy aby na pewno USG w środę i czy aby na pewno na 11.
[No niestety - w moim przypadku bez kalendarza ani rusz! Jakbym (tfu, tfu! oby nie!) zgubiła telefon, to zgubiłabym jednocześnie całą wiedzę o tym co, gdzie i kiedy robię. Przerażające jest to jak słabą mam pamięć oraz to że jestem uzależniona od głupiego urządzenia..]
No i tak patrze na ten kalendarz, patrzę i własnym oczom nie wierzę!
Już październik !!!! To już 8 miesiąc ciąży!!! 8 miesięcy jak z bicza strzelił! Jeszcze trochę i listopad!!! Jeszcze trochę i poród... Jeszcze trochę i Maluch będzie na świecie... Kiedy to zleciało???
A pamiętam dzień w którym zobaczyliśmy dwie kreski... jakby to było wczoraj!
Ale masakra...
No i trochę mi dziwnie z myślą, że jeszcze tylko dwa miesiące i mój brzusio będzie pusty. Macica będzie pusta. Jakoś tak przyzwyczaiłam się do tego że Ktoś tam sobie mieszka, że sobie wesoło wierzga nóżkami i rączkami, że mogę rozmawiać do tego Ktosia, że mam go zawsze przy sobie... Wiem, że sama końcóweczka ciąży nie jest łatwa, może nawet będę narzekać że tak mi ciężko, tak mi źle, niewygodnie spać, niewygodnie chodzić, niewygodnie leżeć itd. No ale mimo wszystko jakoś tak dziwnie... dziwnie smutno mi się robi na myśl że to już bliżej końca niż dalej :(
Po co tak rozpaczam, skoro w końcu Maluch będzie na świecie? - można by zapytać.
A no... Jakoś tak czuję że teraz przynajmniej mam go cały czas przy sobie, cały czas pod sercem, łatwiej jest go chronić przed całym złem tego świata...
Oho, transformacja... zamieniam się w mamę kwokę... Kangurzycę...
I muszę dodać, że Męża też bym najchętniej schowała do kangurzej kieszonki i chroniła, broniła i skrzywdzić nie dała... I kota też bym tam chętnie wcisnęła...
Boję się o moich mężczyzn jak nie wiem co! Boję się panicznie każdego dnia!
Boję się że Mężowi mojemu kochanemu coś się stanie w pracy, albo że na coś zachoruje. Martwię się gdy mówi że będzie za 15 min, a mija minut 30 i nadal go nie ma - wtedy dzwonię i pytam czy wszystko w porządku. Podobnych przykładów jest wiele...
Boję się o kota, że wyjdzie i nie wróci. Że przejedzie go samochód, że go pies zagryzie, że go jakiś inny kot poturbuje...
A teraz jeszcze Synu wyjdzie na świat i o Niego też będę się martwiła...
I nie wiem czy świruję, czy tak to już po prostu jest, że kobieta kocha aż za bardzo i martwi się dniami i nocami o swoich Ukochanych...
Mam tak samo jak ty. Niestety obawy dotyczące kota się sprawdziły i nasz został zagryziony przez psa ;( A o M i małego M. martwię sie nieustannie.
OdpowiedzUsuńO matko !!!! Przykro mi strasznie z powodu kota :( Nie wiem nawet co napisać ;( Najchętniej nie wypuszczałabym Zenona z domu, ale on prawdopodobnie od zawsze był kotem wychodzącym, jest mocno do tego przyzwyczajony, także niestety nie da rady go zatrzymać w domu bo zamiauczy się na śmierć. Ech, my to mamy życie... Cały czas zmartwienia i stres :(
UsuńNie świruj, kochana! Chociaż teraz wyluzuj, jak się urodzi będziemy świrować razem :D (ja mam termin na 26.11:))
OdpowiedzUsuńOj świruję i to mocno. Czasem nawet myślę czy to się czasem nie kwalifikuje pod jakieś zaburzenia psychiczne - tak mocno się o tych moich Mężczyzn boję :( A jak urodzi się Królewicz to już w ogóle... Zamkną mnie w pokoju bez okien i klamek... Hehe, także miło że nie będę tam sama :) 26.11 to praktycznie ten sam termin :D Wystarczy że jeden się pospieszy o dwa dni lub drugi o dwa dni spóźni :) Ale wiadomo - dwa tygodnie w tą czy w tą to nadal termin :)
UsuńSkąd ja to znam...
OdpowiedzUsuńEch, czyli albo wszystkie świrujemy, albo to normalne...
UsuńKangurzyce nie są takie złe :) Hihi. Ja też najchętniej bym wszystkich bliskich schowała do takiej torby xD
OdpowiedzUsuńNo to chyba założę jakiś klub kangurzyc :D No, albo ubrałabym tych moich Ukochanych w kombinezony wszystko odporne, albo chodziła z nimi z karabinem i ich chroniła i wynalazła szczepionkę na wszystko i im podała... Świruska ze mnie, krejzolka jak nic...
Usuń