Wieczór. Ciemno, zimno. Ja sama w wielkim domu.
No dobra - nie sama. Jest ze mną Maluch w brzuchu, kot śpiący w składziku na kartonie, oraz ślepawy i głuchawy 13 letni pies staruszek. Mhm, od razu poczułam się bezpieczniej...
Dzwonek do drzwi.
"Otwierać czy nie otwierać?" - zastanawiam się.
Świeci się lampka... Kurde! Nie otwieram i już, udam że nikogo nie ma w domu, a lampka świeci się bo... się świeci! O!
"A jak coś ważnego?" - myślę. Dzwonek nadal dzwoni.
No dobra, dooobra, otworzę... No to szybko... Ubieram kapciochy, puchową kurtałę i lecę.
Dzwonek milknie. No do jasnej ciasnej, toć już idę, idęęęę...
Gości się nie spodziewam, nie mam też w zwyczaju siedzieć w domu w kurtce w pełnej gotowości bo 'a nóż widelec ktoś przyjdzie', także potrzebuję czasu na wsunięcie na się odzienia wierzchniego.
Ale dobra, wychodzę przed dom. Może jeszcze tego kogoś złapię.
Pies - dziadek szczeka. I szczeka, i szczeka, i szczeka. Ale się terytorialny zrobił...
Dobrze, niech broni. Albo chociaż stwarza pozory...
Do bramki wraca się jakaś kobieta i coś do mnie mówi - "Dobry wieczór. Zbieramy na....",
nie słyszę co dalej, pies ujadając bardzo skutecznie zagłusza.
Uciszam i uspokajam psiura i tłumaczę - "Przepraszam nie słyszałam...", więc kobieta powtarza:
- "Zbieramy na..." - na coś tam, coś tam, nie wiem, Pani miała duży problem z dykcją.
No i nie wiem na co zbiera, no nie wiem. Zbieramy? -my? Nie przesłyszało mi się, ale widzę tylko kobietę. Jakaś fundacja? Zbiera na dzieci z domu dziecka? Czy na co zbiera? No ale późny wieczór, Pani żadnej plakietki nie ma, puszki też nie, no i jakaś taka dziwna ta kobieta... Ubrana na ciemno, ciemne, związane w kitkę włosy, sprawna i w sumie nie że jakaś tam zaniedbana...Wyczuwam że oczekuje pieniędzy, wyczuwam że coś jakoś nie tak. A moja intuicja zazwyczaj się nie myli. Ba, ona chyba jeszcze nigdy mnie nie zawiodła, nigdy się nie pomyliła...
Nie dam! Nie dam, bo po pierwsze nie mam, a po drugie nawet jakbym miała to też bym nie dała.
Nie dałabym bo zbyt wiele razy dawałam... Dawałam pieniądze na jedzenie, a tak na prawdę stawałam się sponsorem menelskiego melanżu. Dawałam jedzenie i z okna pociągu widziałam jak kobieta z dzieckiem wyrzuca mój prowiant do kosza... Dawałam, a później sobie myślałam "No tak... A mi kto da jak ja nie będę miała?". Dawałam złotówkę pod netto, a później myślałam o tym, że to przecież młody, sprawny człowiek był... mógł iść przecież do pracy i sam zarobić, mi pieniądze nie spadają z nieba!... Dawałam, a później słyszałam, że taki żebrak potrafi dziennie wyłudzić wielkie pieniądze, dlatego nie garnie się do pracy, żeruje na innych. Dawałam, a później dowiadywałam się że np. cyganie porywają dzieci lub używają własnych aby wyłudzić kasę, a żeby dzieciaki były grzeczne i słodko spały podają im narkotyki.
Przestałam dawać. Definitywnie.
Dlatego odpowiedziałam do kobiety - "Proszę Pani, jestem w ciąży, a tylko mąż zarabia, także sama nie mam za bardzo z czego Pani dać". No i w sumie - nie kłamałam. Sama nie zarabiam, a pieniędzy na które mój mąż bardzo ciężko pracuje harując często do późna w nocy nie oddam. Nie oddam, bo żeby te zasrane pieniądze były codziennie muszę tęsknić za mężem, gdy wychodzi wcześnie rano i wraca późnym wieczorem. Codziennie muszę walczyć z moją paranoją że coś mu się stanie... Codziennie czekam na niego i nigdy nie wiem o której skończy, bo ma 'nienormowany czas pracy'...
Kobieta nic nie odpowiedziała, albo tylko coś burknęła swoim niezrozumiałym głosem i odeszła.
Wróciłam do domu i do mojej tęsknoty za mężem...
Ja przestałam dawać tak na ulicy, jak idąc raz na uczelnie, wcześnie rano, widziałam przebierającego się mężczyznę, chyba Rom, ok. 35 lat za żebrającą babcię. Zakładał chusteczkę na głowę, stary płaszcz i przygotowywał sobie stanowisko "do pracy". Jest też u nas pod sklepem taki facet o kulach, którego nie raz widzieliśmy potem z mężem na działkach już w formie pełnosprawnej z piwkiem i kumplami.
OdpowiedzUsuńOczywiście nie można generalizować, ale takie przykłady zniechęcają do pomocy, tym, którzy faktycznie by tego potrzebowali.
To mnie zadziwiłaś opowieścią o romie który przebiera się za babcię... A takiego o kulach, to i ja mam w okolicy. Prosił o złotówkę, ale nie dałam. Wiem dobrze na co poszłyby te pieniądze, bo też niejednokrotnie widziałam go pijącego z kolegami.
OdpowiedzUsuńNie można generalizować, ale jak rozpoznać tych którzy na prawdę potrzebują? W końcu już TYYYLE razy dałam się tak bezczelnie oszukać. No niestety, już nie ufam i koniec.
niestety przez takich oszustow pomocy nie dostaja naprawde potrzebujacy. Ja tez juz nie daje, mysle ze kazdy z nas dal sie kiedys oszukac :(
OdpowiedzUsuńNo niestety... A ja mam niestety ten problem, że do mnie lgną chorzy psychicznie, starsi ludzie oraz właśnie żebracy. Nie wiem co ja takiego mam w sobie? Miła aparycja? Czy może tylko dla nich widzialny napis na moim czole "Zapraszam!". Przyciągam jak magnes! Masakra...
UsuńHa! To jest nas dwie! Do mnie też lgną jak mrówki do słodkiego. Zwykle nie daje, ale raz mnie koleś tak pod TESCO zabił, że zgłupiałam i dorzuciłam się:" Proszę Pani nie będę kłamał, że na bułkę chce - do wina mi brakuje. Dorzuci co Pani?" Przynajmniej szczery był :D A żebyś nie tęskniła tak bardzo to ja Cię przytulam mocno-wirtualnie :*
UsuńWcale się nie cieszę, że nie tylko do mnie lgną. W końcu przez to przyciąganie niejednokrotnie byłam w niebezpiecznej sytuacji i nikomu tego nie życzę :(
UsuńHehe, szczery... Ja też na takich szczerych czasem trafiam, ale zazwyczaj i tak nie daję. Niech idą do roboty i chleją za swoje pieniądze...
Ojjj Kochana Moja :) Odwzajemniam wirtualne przytulaski!!!! :)
Normalnie jak thriller :P Ja bym chyba nie otworzyła :)
OdpowiedzUsuńJa sama też nie daję pieniędzy na ulicy ludziom, chyba że jest to jakiś cel, jakaś akcja ..
http://rodzice-plus-dziecko.blogspot.com/
Hehehehehe... O tym nie pomyślałam! No i jak znalazł trafiłam z datą :) Thriller na halloween! A tak baj de łej - ciekawe czy dziś po mojej okolicy będą chodziły poprzebierane dzieciaki w poszukiwaniu cukierków... W końcu okolica sprzyjająca - domki jednorodzinne... Hmm...
UsuńZ tymi akcjami też mam mieszane uczucia. Dawałam wiele razy, ale jakoś tak na prawdę nie mam pewności gdzie te pieniądze trafiają...
Myślę że najlepszym wyjściem z całej sytuacji byłoby "dawanie wędki zamiast ryby". Czyli zachęcanie tych wszystkich żebrzących do pracy, dawanie lub umożliwianie pracy zamiast pieniędzy.
OdpowiedzUsuńWśród znajomych mamy takiego jednego, który mocno marnuje sobie życie - zapuszczony trzydziesto-paro latek będący na utrzymaniu rodziców, bardzo często pijący na umór, wzbraniający się od pracy... M. wielokrotnie proponował mu pracę w firmie w której sam pracuje, wielokrotnie go dopingowaliśmy, pomagaliśmy, bo było go po prostu szkoda. Ale NIE, nie chciał iść do pracy, albo szedł i nie wytrzymywał nawet 2 miesięcy. Aktualnie już nie jest mi go żal. Jestem na niego wściekła że tak marnuje sobie życie. Od dłuższego czasu ten człowiek działa mi na nerwy, a jego maślane oczka już na mnie nie działają. I tak też pewnie jest z większością tych żebrzących - po co pracować, skoro można dostać?
Masakra...
Dzisiaj przeszłam się z mężem na cmentarz. Zauważyłam skupisko cyganów: 2 nastolatki, 1 matka z małym (oczywiście jak zwykle nieruszającym się dzieckiem). Najpierw rozmawiali ze sobą przy schodach, a później widziałam te 2 nastolatki siedzące na drodze w różnych odległościach od siebie z kartką "Jestem samotną matką, zbieram na mleko". A na szarym końcu stara cyganka "Zbieram na operację dziecka". Jestem załamana tym wszystkim. Oczywiście jak to ja- nie wrzuciłam ani grosza.
OdpowiedzUsuńA ostatnio jak po zrobieniu dużych zakupów, pchałam ciężki wózek i zmierzałam do samochodu. I pewien "pan" przyglądał mi się chwilkę, poczekał aż wszystkie zakupy wpakuję do bagażnika(!), wtedy podszedł i zapytał się mnie czy może odwieźć wózek! Tylko powiedziałam: "Gdyby pomógł mi pan najpierw pchać ten ciężki wózek, później włożyć zakupy do bagażnika to odwdzięczyłabym się panu. Ale widzę, że nie lubi pan ciężkich prac, nie mogę pozwolić żeby się pan przemęczał- sama odwiozę".
Natomiast jak widzę grupkę fajnych młodych ludzi na Starówce, grają na gitarze i mają kartkę z napisem: "Zbieramy na wakacje z browarami"- to wrzucę parę gorszy :)
Biznes. Jeden wielki, cygański biznes!!!
UsuńCo do "pana" spod sklepu - na Twoim miejscu zachowałabym się tak samo! No kurcze - szczyt bezczelności !!! No po prostu nie wiem co napisać...
Mi też się zdarzało wrzucać młodzieży zbierającej na jakiś zabawny - szczery cel ;)
Wspomnienie o mężu i tęsknocie za nim powaliło mnie i wzruszyło... tyle uczucia z Twoich słów bije. To piękne!
OdpowiedzUsuńCo do dawania, daję, a raczej kupuję czasem jak mnie pan z brodą spod "mojej" biedry poprosi - czasem bułkę, mortadele, jakieś mleko...
Tęsknota jest wielka... Dlatego gdy tylko M. jest już w domu to chłonę jego towarzystwo, cieszę się każdą wspólną chwilą, no i praktycznie nie odstępuję go na krok (czasem nawet do łazienki za nim chodzę). Cieszę się jego obecnością nawet gdy po prostu śpi obok. Bo go kocham... kocham na zabój! No i często zmieniam się w czepiaka-przytulaka ;)
UsuńZaskoczyło mnie to, że jak widać jednak jestem w stanie w słowach pisanych przekazać swoje uczucia. Myślałam, że tego aż tak nie widać, że nie jestem w stanie opisać tego co tam sobie w swoim móżdżku myślę i co tam w serduchu czuję. A jednak... Cieszę się z tego bardzo!
Gdybym miała takiego pana z brodą w swojej okolicy i wiedziała że na prawdę potrzebuje jedzenia i nie ma możliwości zarobku, to na pewno też bym dała.
Nie mogę zapomnieć jak w Świnoujściu spotkałam takiego pana bezdomnego... Nie dałam mu nic, bo ciągle słyszałam o bezdomnych którzy wyłudzają pieniądze od turystów, którzy przyjeżdżają do Świnoujścia właśnie w celach zarobkowych i biorą ludzi na litość. Później wieczorem widziałam tego samego pana bezdomnego śpiącego na ławce. Było zimno... Postanowiłam sobie, że kupię mu coś do jedzenia i zaniosę, ewentualnie dorzucę jakiś koc, albo parę groszy. Niestety nigdzie nie mogłam go znaleźć :( Do tej pory mam wyrzuty sumienia - może on był właśnie tym który na prawdę_ na prawdę potrzebował...?