poniedziałek, 14 października 2013

Jak to jest z młodymi ojcami??? (RATUNKU, POMÓŻCIE!!!)

 Po ostatnim poście, a właściwie po komentarzach do ostatniego postu jeszcze bardziej doceniłam moc blogosfery, doceniłam Was moje Kobitki!!!
Dziękuję Kochane za wspaniałe wpisy, za słowa otuchy, za wyjaśnienie jak to było w Waszym przypadku, za podzielenie się swoimi doświadczeniami i odczuciami. Jesteście Wielkie!!! Dziękuję !!!

Niestety dziś powstał nowy problem... Właściwie to nie powstał dziś - już wcześniej kłębił się gdzieś między uszami, ale dopiero dzisiaj do mnie dotarł w całej swej przebrzydłej okazałości.

Otóż... Jak to jest z młodymi ojcami??? 


No ale zacznę od początku, bo inaczej zamotam się w zeznaniach i nic nie zrozumiecie...
Żeby zrozumieć o co mi chodzi musicie mieć troszkę szerszy obraz sytuacji.
To zaczynam:

M. od dawna przejawiał nadprzyrodzone zdolności w komunikowaniu się z dziećmi. Widziałam jak na nie patrzył, jaki ma do nich stosunek, jak wspaniałe miał do nich podejście. Od razu łapał kontakt praktycznie z każdym Maluchem - bawił się, wygłupiał, przyciągał dzieci i wcale mu to nie przeszkadzało. W oczach pociech naszych znajomych M. jest wujkiem z którym zawsze można się świetnie pobawić, powygłupiać, pogadać. Ciepło bije od niego aż na kilometr.

Od kiedy jesteśmy w ciąży jest wspaniale! Co prawda M. nadal pracuje tak dużo jak pracował, nadal nie ogarnia wszystkich prac domowych... ale to wszystko nieważne!!! Ważne jest dla mnie to, że dba o mnie, że jest czuły, wyrozumiały, kocha Nas, jeździ ze mną na wszystkie badania USG, głaszcze brzuszek, troszczy się o Nas, nie może się doczekać przyjścia na świat Naszego synka...

Jest niestety kilka aspektów które bardzo mnie martwią.
Martwi mnie to, że M. chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, z czym tak na prawdę wiąże się posiadanie noworodka. Czasem wydaje mi się, że M. myśli, że to coś łatwego i przyjemnego, zero problemów, zero zmartwień - słodkie, śpiące, jedzące i sra... bawiące się niemowlę ;) Tak jakby nie docierało do niego to, że na pewno nie zawsze będzie kolorowo, że zdarzają się takie rzeczy jak: kolki, nieprzespane noce, ząbkowanie, choroby... On chyba nie zdaje sobie do końca sprawy z tego co się wydarzy, że całe Nasze życie ulegnie zmianie...
Martwi mnie też to, że M. nie czyta książek o ciąży i dzieciach, tysięcy poradników i ulotek które walają się po całym domu, ani nawet nie szuka informacji w Internecie. Podczas gdy ja pochłaniam wszystkie informacje na temat dzieci, ja właściwie tylko tym żyję - albo czytam książki, albo poradniki (czasem po raz setny przeglądając to samo), albo blogi mam. Wszystko inne nie bardzo mnie interesuje...
M. widocznie nie odczuwa takiej potrzeby - ważniejsze jest uczenie się Internetu i Allegro na pamięć (jak ja to mówię), czytanie informacji i nowinek o świecie, albo w chwilach wyjątkowej nudy przeglądanie wiocha.pl (dno totalne, aż wstyd). I nie wiem co on sobie w tym swoim  móżdżku myśli... Czy jest pewny że wszystko - całe tacierzyństwo przyjdzie samo instynktownie, czy liczy na to że mamusia (moja teściowa) wszystko powie i pokaże. I może część z Was nie widziałaby w tym nic złego, ale ja widzę...
Najlepiej zobrazuje to dzisiejsza sytuacja:

Co roku w grudniu mamy imprezę. Spotkanie ze znajomymi, coś w rodzaju wigilii. Jest to wypad do klubu (zarezerwowanego tylko dla nas), jedzenie, picie, miliony rozmów, tańce hulańce i różne inne atrakcje. Dodam tylko że to nie jest zwykła impreza, oraz że to nie są zwykli znajomi. To ważne wydarzenie w roku na którym ani razu (od prawie 10 lat) mnie nie zabrakło. A znajomi... to spora paczka ludzi których wiele lat temu połączyło wspólne, wspaniałe hobby, to ludzie którzy przeżyli wspólnie bardzo wiele chwil (zarówno tych wspaniałych, jak i tych ciężkich), to po prostu druga rodzina. W tej grupie osób się wychowałam, w tej grupie osób się odnalazłam, w tej grupie osób mogłam rozwijać swoje zainteresowania i to właśnie w tej grupie osób jakieś 10 lat temu poznałam miłość mojego życia czyli właśnie M.... W tym roku impreza jest planowana na początek grudnia. Prawdopodobnie będę wtedy tydzień po porodzie (choć może dwa tygodnie, lub też zaledwie parę dni, a może właśnie będę na porodówce.. - nie wiadomo kiedy Czkawkowiec zechce wyjść).
Rozmawiając z M. przez telefon poinformowałam go o planowanej dacie imprezy i powiedziałam ze smutkiem że w tym roku Nas nie będzie. Liczyłam na zrozumienie, na słowa "Kochanie, ale za rok już spokojnie pójdziemy" albo cokolwiek. Ale się przeliczyłam... No i BACH - się zaczęło... M. stwierdził że on się przecież wybiera, a co? Szybko uświadomiłam go, że "no chyba raczej nie", że Mały będzie miał wtedy zaledwie tydzień lub kilka dni i że będę potrzebowała pomocy w opiece. Wtedy nastąpiło oburzenie, że przecież jak to tak, że on przecież będzie mógł wyjść... Wyjaśniłam cierpliwie, że NIE WIEM jak to będzie, że różnie to może być, że na prawdę mogę go potrzebować. Cierpliwie opowiedziałam o tym, że będę tuż po porodzie, a może nawet właśnie wtedy będę rodziła (bo równie dobrze mogę przenosić ciążę o tydzień). A nawet jeśli poród będę miała już za sobą, to ktoś będzie musiał ze mną zostać w domu, bo podobno mogą się ze mną dziać różne rzeczy - krwotok, omdlenie...  A jasna sprawa, że w takiej sytuacji chcę żeby był przy mnie mąż, a nie teściowa czy mama... No i że będę się wtedy opiekowała Małym, wszystko będzie nowe, także zwyczajnie w świecie będę potrzebowała jego wsparcia. Dodałam też że nie chcę, żeby zachowywał się tak buntowniczo wobec mnie...
Rozmowa się zakończyła, a ja w końcu nie wiem co tam sobie M. dalej pomyślał i czy na pewno zrozumiał o co mi chodzi.
Mnie natomiast dopadło wku***nie. Nie, nie zdenerwowanie - WK*****NIE. "No tak - on sobie pójdzie balować, a ja zostanę sama z Maleństwem?" - pomyślałam. Ale nie, nie chodzi o to że w ogóle nie będzie mógł wychodzić, że zamknę go w domu i zabronię wszelkich wyjść. To zupełnie nie o to chodzi! Po prostu termin jest... łagodnie rzecz ujmując: niesprzyjający. Przecież to będzie tydzień który miał poświęcić tylko mi i Małemu. Przecież to moment, w którym będę go bardzo mocno potrzebowała. Przecież to będą dni w których miał poznawać naszego Synka (bo później znów wpadnie w wir pracy i będzie gościem w domu)... Przecież... Czy ja na prawdę muszę tłumaczyć? Na prawdę? Zdenerwowało mnie też to, że M. zachował się jak zbuntowany piętnastolatek - "wyjdę i już", albo "nie będziesz mi mówić co mam robić!". A ja przecież nie jestem jego wrogiem, nie chcę dla niego źle, nie mam nic przeciwko wyjściom od czasu do czasu.
Później to mnie napadły buntownicze myśli. Napisałam nawet do naszych znajomych, żeby przenieśli imprezę na listopad to może jeszcze dam radę się przyczłapać - żartowałam oczywiście...Przyjaciel uznał, że spoko - przeniosą mnie razem z łóżkiem i położą na barze skąd będę miała wspaniały widok na wszystko i wszystkich.
I wtedy buntownicze myśli popłynęły jeszcze dalej... Uznałam, że skoro M. sobie wychodził i imprezował gdy ja byłam w ciąży, to może teraz to ja sobie wyjdę? Zostawię odciągnięte mleko, uszykuję się i wyjdę. Niech tatulek zaopiekuje się synkiem, a ja zawijam kiecę i lecę...
Ale te myśli baaardzo szybko się rozwiały. Ja po prostu czuję, że nie będę w stanie zostawić Małego Czkawkowca.  Nie będę mogła się bawić w najlepsze (o ile to by było w ogóle możliwe tak krótko po porodzie?!?) podczas gdy mój kilkudniowy noworodek - przyssawek zostanie w domu...
W tym momencie przyszedł smutek... Wielki, niewyobrażalny smutek i łzy. Ja nie będę w stanie zostawić Malucha nawet jakbym mogła. A M. chce sobie tak po prostu wyjść i zostawić Nas na całą noc bez wyrzutów sumienia, bez poczucia odpowiedzialności, bez skrupułów... No i SRU - nerwy mi puściły, emocje się rozszalały, a hormony pewnie też zrobiły swoje. RYCZĘ... Mały Wojownik chyba wyczuł że jego mama płacze i zaczął się intensywnie poruszać. RYCZĘ jeszcze bardziej...


Cholernie się boję że M. nie zrozumie o co mi chodzi, że uzna mnie za zołzę która chce go zamknąć w złotej klatce.
Cholernie się boję tej niewiedzy M., braku informacji w kwestiach noworodkowo - porodowo - połogowych. Owszem - ja mogę mu opowiadać jak to wszystko będzie wyglądać, co mogę czuć, co może się dziać itd. Ale co innego jest samemu zdobyć informacje, a co innego dostawać gotowce. Przecież jeżeli ja mu załóżmy powiem, że źle się czuję, to On może mi nie uwierzyć, może pomyśleć że wymyślam, np. po to żeby go zatrzymać w domu. Gdyby przeczytał informacje np. o połogu, to o wiele lepiej by to wszystko zrozumiał...
Cholernie się boję, że przez to wszystko będziemy się często kłócić i że nie będzie już tak wspaniale jak podczas ciąży.


I tutaj Kobitki zwracam się do Was z prośbą... Napiszcie proszę jak to jest z młodymi ojcami... Jak było z Waszymi partnerami...  Czy gdy Maluch przyszedł na świat, to Wasi mężczyźni przeszli pozytywną metamorfozę? Czy mam się w ogóle czym martwić, czy może M. bardzo szybko sam zrozumie o co mi chodzi i co jest najważniejsze? Albo podpowiedzcie - co mogę w tej sytuacji zrobić?

Ratunku :(

8 komentarzy:

  1. Ja dzisiaj tez mam ryczacy dzien.. Moj M. Swietnie odnalazl sie w roli ojca, zrobi przy malym wszystko, czasami nawet lepiej niz ja, ale.. On zajmuje sie synem tylko przez 2- 3 godziny po pracy a ja caly dzien. Po calym dniu odliczam minuty do jego powrotu, zeby chociaz przez chwile mnie odciazyl, zeby mogla chwile odetchnac czy zrobic cos w spokoju. Kocham mojego syna, planowalam go, ale nie ukrywam ze pewne sytuacje mnie przerastaja i wtedy mam ochote uciec.. Jest pieknie, ale jest tez cholernie ciezko. Wazne jest aby partner nas rozumial, wspieral, pomagal, bez pomocy M. Ryczalabym codziennie kiedy to syn ma ataki histerii a ja za nic w swiecie nie moge go uspokoic. Moj M. Wkurza mnie z jednym..jest zapalonym fanem pilki i co by sie nie dzialo to na zagranie meczu musi isc cokolwiek by sie nie dzialo i nie pomagaja tlumaczenia ze go potrzebuje w danej chwil bo wtedy najwazniejsza jest pilka i tlumaczy mi ze to jego jedyna rozrywka.. No coz ja rozrywek nie potrzebuje ale chcialabym czasami odpoczac, zrobic cos dla siebie, a niestety nie mam takiej mozliwosci. Uzewnetrznilam sie, ale widze ze cenisz sobie szczere komentarze wiec takie tez zostawiam. Moja rada; angazuj m od poczatku, nie odpuszczaj, bo bedziesz w trudnych sytuacjach sfrustrowana mamuska a on wyzwolonym ojcem z doskoku. Jestem za rownouprawnieniem i w sytuacji imprezy albo idziecie razem, albo wcale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czuję, a nawet wiem że M. będzie miał cudowne podejście do Małego, on chyba po prostu ma dar do dzieci. Boję się tylko właśnie tego o czym piszesz... Mój M. baardzo dużo pracuje - wychodzi rano wraca późnym wieczorem. Niby "widziały gały co brały", ale jednak mam nadzieję że przy Małym się to trochę zmieni, że tata będzie chociaż przyjeżdżał na kąpiel i usypianie syna.. Boję się też właśnie tego, że on będzie uważał że jemu się należy gdzieś wyjść, odetchnąć, odpocząć, a nie będzie zauważał moich potrzeb i nie będzie rozumiał że zajmowanie się niemowlakiem to także ciężka praca. Oj tak, cenię sobie szczere komentarze, także dziękuję Ci za to, że napisałaś od serca :) Świetna rada, dziękuję! Zamierzam wdrażać M. w opiekę nad Małym, postaram się też nie krytykować tego jak on daną rzecz robi żeby się czasem nie zraził. Postaram się też doceniać i chwalić każde pozytywne zachowanie, każdą pomoc itd. Takie mam postanowienie ;)

      Usuń
  2. Kochana malutki czkakowiec wypełznie (pozwolisz, że użyję tego określenia) to i M. będzie przywas :) Jego nastawienie się zmieni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby... U znajomych widziałam sytuacje gdzie mąż chodził od czasu do czasu na imprezy, ale wtedy co chwilę dzwonił do żony i pytał jak tam, aż w końcu i tak wracał wcześniej, bo tęsknił za synkiem i żoną... No ale zobaczymy jak to u Nas będzie...

      Usuń
  3. Trzeba znaleźć jakiś złoty środek i uzmysłowić sobie, że nie tylko nam w tym czasie jest ciężko. Mój Mariusz pracuje, wiem że będzie pomagał przy dziecku ile się da. Rozmawialiśmy o tym z Mariuszem i w planach znaleźliśmy czas, że zostanę tylko ja z dzieciątkem lub tylko on. Nawet w przypadku, gdy M nie będzie w pracy, ustaliliśmy takie 3 godzinki w tygodniu, że będzie mógł on po prostu sobie pójść na basen, na spotkanie jakieś, ale M powiedział, że też zrobi wszystko, żebym i ja mogła znaleźć czas na swoje treningi wspinania.
    Rozwiązanie na górze jest dobre, albo razem, albo osobno, chociaż ja bardziej bym się przychylała ku rozwiązaniu "okej, Ty idź na imprezę, na 2-3 godzinki, ale w innym dniu Ty poświęcisz Dziecku 2-3 godzinki i ja będę mogła wyjść" (zakupy, kino, kawa z przyjaciółką).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz ja tu nie mówię o zamykaniu go w domu, o pozbawieniu rozrywek i wyjść. Chodzi głównie o to, że termin imprezy jest ciulowy, bo to będą pierwsze dni Małego w domu, także logiczne że chcę mieć męża przy sobie... Później faktycznie najlepiej będzie znaleźć złoty środek, iść na kompromis. M. sam powiedział, że on czasem się zajmie Małym tak żebym mogła gdzieś wyjść. Bolało mnie głównie to, że bez ustalania i rozmowy M. uznał że sobie pójdzie i tyle. No ale wieczorem już był spokojny, nie wracaliśmy do tematu imprezy, także możliwe że zrozumiał o co mi chodzi (nie dzwonił od tamtego czasu także baardzo możliwe że intensywnie myślał ;))... Na dzień dzisiejszy nie mam już tak czarnych myśli jak wczoraj. Wszystko wyjdzie w praniu, trzeba będzie dużo rozmawiać i ustalać i tyle. Z resztą babcia chętnie się Małym zaopiekuje od czasu do czasu, także jak podrośnie, to co jakiś czas będziemy mogli wyjść sobie np. do kina albo na kolację :) Będzie dobrze!:)

      Usuń
  4. Kochana, przede wszystkim - nie panikuj. :) Nie potrzebnie zamartwiasz się na zapas. :)
    W moim mężu też urzekło mnie to, że miał dobry kontakt z maluchami i teraz też mam wrażenie, że nie do końca zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Zero zainteresowania tym jak się czuje kobieta w ciąży, jak przy połogu, ani nawet jak zajmować się dzieckiem. Nic nie przeczyta, wie tylko tyle co ja mu powiem. Oczywiście też nigdy o nic nie zapyta. Sama dostarczam mu informacji delikatnie, tak żeby chociaż coś wiedział. Jednak wydaje mi się, że to polega na tym, że my to dziecko nosimy, my je czujemy i wiemy, że je mamy, przez co to MY się przejmujemy i zamartwiamy wszystkim. Do facetów (według mnie) dociera to dopiero po porodzie. Gdy dziecko wychodzi na świat, wtedy do nich dociera, że są ojcami. I myślę, że to jest ten moment w którym większość facetów powinno przejść tą metamorfozę.
    Więc tak jak pisałam wcześniej - nie martw się na zapas. Twój pewnie teraz tak mówi, że lajtowo pójdzie sobie na tą imprezę, no bo co to przecież jest takiego wielkiego, lecz jak pojawi się dzieciątko, wszystko się zmieni. Zobaczysz, wtedy poczuje to ojcostwo i odpowiedzialność. :)
    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Kochana za słowa otuchy!!! Mam nadzieję że masz racje i że nasi mężczyźni po porodzie się mówiąc kolokwialnie 'ogarną"! Dziś teściowa powiedziała, że jest dumna z M., że widzi w jego oczach iskierki radości i że jest szczęśliwa, że wyrósł na tak ciepłego, troskliwego faceta. No i fakt - ma rację! Właściwie to ja nie mam na co narzekać... M. ani nie wychodzi za często, ani nie pije po pracy, w ogóle rzadko pije, nawet jak jest na imprezach to nie zawsze pije bo albo nie ma ochoty, albo następnego dnia do pracy, z kolegami spotyka się tylko na naszych wspólnych wyjazdach (ale i wtedy jest grzeczny), także... No ale dobra, już nie chwalę bo jak za dużo chwalę to za chwilę coś się pierniczy ;) Jedynym minusem jest to, że M. bardzo dużo pracuje, późno wraca do domu, zawiewa pracoholizmem, ale po tym jak usłyszałam dzisiaj dwie historie o facetach którzy mają żonę i dziecko i nie pracują, albo to żona pracuje na nich to już nawet na ten aspekt przestałam narzekać ;) Będzie dobrze!!! :*

      Usuń